Artystą fotografikiem był wybitnym. I człowiekiem żywo zainteresowanym sztuką i ludźmi.
Nieustannie obecny na ulicach Bydgoszczy. Cierpliwy i wrażliwy kronikarz naszego miasta.
Zmarł wczoraj po dłuższym pobycie w szpitalu im. Jurasza.

Pozostawił po sobie niezliczone barwne anegdoty. Pamiętam, kiedy współpracowaliśmy w “Ilustrowanym Kurierze Polskim”, było częściowe zaćmienie słońca. Andrzej pobiegł do miasta zrobić zdjęcia. Nie wracał długo. Numer należało już zamykać i oddawać do drukarni. Wreszcie Andrzej przybył do redakcji. I miał, moim zdaniem, najlepsze zdjęcie, spośród wszystkich, które ukazały się wówczas w bydgoskich mediach. Na fotografii był bezręki kaleka, któremu ktoś życzliwy zasłania oczy przydymioną płytką szklaną, żeby mógł zobaczyć owo zaćmienie słońca. Była w tym opowieść o człowieku wobec słońca i wszechświata. Prosta. Przekonywająca.

A był to jeszcze czas kliszy fotograficznej, wywoływania, negatywów. Nieomal spóźniliśmy się z drukiem gazety, bo Andrzej był artystą, którego czas wydawniczy się nie imał. Krzyczałem na niego, że się spóźnił, a jednocześnie podziwiałem zdjęcie.
Niezrównane też były jego zdjęcia miejskiej architektury i bydgoskiej biedoty. Ludzie wykluczeni go fascynowali i urzekali. Spotykam go kiedyś na Gdańskiej, a on biegnie za żebrzącymi Rumunkami i ich dziećmi. Chciał je koniecznie sfotografować. Chciał pokazać los tych ludzi.

W recenzji z 8 lutego 2014 roku pt. “Zmagania z czasem Andrzeja Maźca” z wystawy zmarłego artysty ?Wprasowanki? pisałem: ?Często zdarza się, że coś, co właśnie oglądamy wywołuje asocjacje tego, co widzieliśmy i czego byliśmy świadkami w przeszłości. Zadanie dla artysty karkołomne. Czy można sfotografować metafizyczne doznanie? Czy można uwiecznić przemijanie? Andrzej Maziec podjął się tego zadania. Pokazał nam przemijanie, upływający czas i nakładanie się tego, co doznane z tym, co dzieje się aktualnie. Przedsięwzięcie niezwykłe i karkołomne. Wydawałoby się niewykonalne środkami tak uwięzłymi w czasie i przestrzeni jak aparat fotograficzny i człowiek z tym aparatem. A jednak udało się.?

Andrzej Maziec był podszyty dzieckiem, jak każdy rasowy artysta. Licho było u niego z kalkulowaniem własnych korzyści. Nie dawał sobie na to czasu.
Był autorem wielu wystaw. Zaangażował się na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych w działania grupy artystów bydgoskich w Lucimiu nieopodal Koronowa.
To naprawdę duża strata dla Bydgoszczy, że nie będzie już przemierzał ulic naszego miasta, żeby zdjęciami opowiadać o ludziach, podwórkach, elewacjach, wydarzeniach pospolitych i niezwykłych.

Miał 67 lat. Pogrzeb odbędzie się w najbliższy piątek na cmentarzu parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa przy ulicy Ludwikowo o godzinie 14.00.