Telewizja Polska w programie "Alarm" nadała materiał przedstawiający spór między prezydentem Rafałem Bruskim i Tartakiem Bydgoszcz. Spór ten wpisuje się w samorządową kampanię wyborczą i w naszych polskich, a zwłaszcza bydgoskich warunkach, nie ma mowy o tym, żeby ta perspektywa nie przesłoniła tego, co w tym sporze jest naprawdę ważne. Dla nas zwykłych ludzi.

Uważam istotę sporu między panem Pietrzakiem i prezydentem Bruskim i jego późniejsze rozstrzygnięcie za bardzo istotne nie tylko dla naszego miasta, ale dla przyszłych relacji między obywatelem a władzą w Bydgoszczy. Spór ten jest również niezwykłym wyzwaniem dla mediów.

Można go przedstawiać na dwa sposoby. Można prezentować go z perspektywy władzy, ale można również ten konflikt ukazywać z perspektywy obywatela. Tak sobie myślę, że nie jest jeszcze w Bydgoszczy zakazane ukazywanie konfliktu z perspektywy jednostki zagrożonej działaniami władzy. W naszym mieście dominuje ukazywanie tego sporu w ten sposób, że słuszne zamierzenia władzy (budowa przedłużenia Trasy Uniwersyteckiej) torpedowane są przez krewkiego, pozbawionego elegancji i kultury, chamskiego wręcz typa z podejrzaną przeszłością, chełpiącego się swoją bezkompromisowością w walce o swoje. Można też ukazać ten konflikt, przyjmując taką perspektywę, że obywatel ma prawo "postawić się", kiedy działania władzy są bezduszne i niesprawiedliwe.

Na tzw. mitycznym Zachodzie jeszcze do niedawna obowiązywał ten drugi model działania mediów, ponieważ w konflikcie obywatel - władza rolą mediów (prasy) powinna być obrona praw obywatelskich i stanięcie po stronie podmiotu słabszego, nie dysponującego możliwością zastosowania przemocy,  a nie tłumaczenie miejscowej ludności słusznych zamierzeń władzy.

Reporter programu "Alarm" dla opisu konfliktu przyjął perspektywę obywatelską, ale nie odmówił sobie, by prezydentowi przy okazji wbić kilka mocnych szpili. Nie ukazał też punktu widzenia prezydenta. Czy słusznie? 

Sprawą konfliktu 23 stycznia 2018 roku zajęli się bydgoscy radni z Komisji Gospodarki Przestrzennej. Przebieg posiedzenia bardzo szczegółowo opisałem w artykule "Tartak Bydgoszcz kontra miasto Bydgoszcz, czyli jak wspólnota samorządowa Bydgoszcz buduje Trasę Uniwersytecką". Długa dyskusja radnych zakończyła się przyjęciem wniosku wiceprzewodniczącego bydgoskiej rady Jana Szopińskiego, aby wystosować do prezydenta Bydgoszczy wniosek o ugodowe załatwienie sprawy. Jan Szopiński wykazał, że miasto jest właścicielem wielu nieruchomości i negocjacje przy otwartej kurtynie mogłyby doprowadzić do jakiegoś kompromisu. Wniosek nie miał przeciwników! Poparło go czterech radnych, a poza wnioskodawcą, za byli: Magdalena Krysińska (SLD), Bogdan Dzakanowski (niezrzeszony), Stanisław Grodzicki (PiS), a  radne PO Bernadeta Różańska-Majchrzak, Monika Matowska i  Alicja Witowska-Araszkiewicz wstrzymały się od głosu. Wstrzymanie się od głosu radnych PO, w tym przewodniczącej klubu, gdy spór już wtedy przybrał postać gorącego konfliktu, nie można inaczej tłumaczyć, jak manifestacyjne okazanie wątpliwości co do słuszności urzędowego postępowania wobec pana Pietrzaka. Tłumaczenia prezydenta, że sprawa doszła z prawnego punktu widzenia do takiego punktu, że nie można  już zrobić kroku wstecz, też nie wpłynęły na decyzje radnych, by stanąć za prezydentem murem.

W tej sprawie i prezydent, i wojewoda reprezentują władzę. Natomiast obaj panowie spierają się o to, kto za ambaras związany z nieskutecznością wobec pana Pietrzaka odpowiada. Z prawnego punktu widzenia odpowiadają obaj. Faktem jest, że prezydent wybrał najłatwiejszy, najskuteczniejszy i powszechnie stosowany zarówno przez samorządy, ale i rząd, sposób na wywłaszczenie i usunięcie z drogi prywatnych właścicieli.

Gdy czytam dzisiaj na portalu bydgoszcz.wyborcza.pl artykuł w dziale: wiadomości "Alarm" TVP w Bydgoszczy. Zły prezydent z PO. Wojewoda z PiS - cacy", zaczynający się od słów: TVP1 wyemitowała materiał reportera, który wtargnął do gabinetu prezydenta Rafała Bruskiego... wiem, że nie chodzi o przedstawienie istoty problemu, tylko o obronę Rafała Bruskiego tylko dlatego, że wybory za miesiąc. Sprawa została tak mocno wmontowana w kontekst polityczny, że na bezstronną jej ocenę nie ma co liczyć.

Jednego jestem pewien, że władza (nie wiadomo, kto personalnie będzie ją uosabiał po wyborach) dalej będzie miała z panem Pietrzakiem problem. Wiem też, że Bydgoszcz to nie Ameryka i w naszym kraju w sporach obywatel (mam  na myśli zwykłego obywatela) - władza pan Pietrzak nie powinien pokładać zbyt dużej nadziei w sądach. Zapewne pan Pietrzak czytał "Pana Tadeusza" i pamięta jak Soplicowie rozstrzygali spory z Horeszkami, którzy wiedzieli jedno, że aby wygrać w sądzie, trzeba było wygrać w polu. Dlatego postępuje tak, a nie inaczej!  Ot, tradycja nie ginie. Jest tylko w trudniejszej sytuacji, bo zasada rozstrzygania sporów opisana w "Panu Tadeuszu" odnosiła się do sporów prywatnych, sąsiedzkich.

Jak Jan Szopiński z SLD uważam, że władza powinna usiąść (powinna to zrobić zanim sprawa stanęła na ostrzu noża) do stołu z panem Pietrzakiem i porozmawiać o sprawiedliwym rozwiązaniu tego konfliktu. Absolutnie nie twierdzę, że ma przyjąć warunki pana Pietrzaka. Jeśli pan Pietrzak nie ma racji, to władza powinna jasno wykazać, że odszkodowanie w wysokości ponad 700 tys. zł jest sprawiedliwe. Może tak jest, ale to opinii publicznej ani w tej sprawie, ani w wielu innych, które dotyczyły osób wywłaszczonych nie zostało wykazane. Chyba że wyjaśnienia prezydenta Bruskiego, że wszystko odbywa się zgodnie z prawem przyjmiemy jako słuszne i jedyne. Pytanie tylko czy takie postawienie sprawy jest sprawiedliwe...