Jeszcze niedawno Teresa Piotrowska ostro jechała w publicznym radiu na marszałka Całbeckiego. Mówiła o zdradzie, o wyprowadzeniu w pole, o nieuczciwym postępowaniu. Miotała się w bezsilnej złości, zachowując się bardziej jak Kargul czy inny Pawlak niż jak rasowy polityk. Ona chyba naprawdę uważa premier Ewę Kopacz za instancję ostateczną, od której wyroków nie ma odwołania.

Tymczasem Piotr Całbecki zagrał bydgoskiej PO na nosie. Pośrednio też samej szefowej partii. Tego Piotrowska nie może pojąć.

Marszałek zadziałał metodą faktów dokonanych. Nie przestraszył się oskarżeń o korupcję polityczną ani zarzutów, że Zbigniew Ostrowski został wybrany na wicemarszałka bezprawnie, gdyż w momencie wyboru zajmował stanowisko wicewojewody. Z flegmą zawodowego pokerzysty czekał na dalszy rozwój wydarzeń. Nie wykonywał żadnych ruchów, chociaż premier Kopacz mu taką możliwość stworzyła, nie przyjmując przez blisko dwa tygodnie rezygnacji Ostrowskiego.

Nie wiemy, czy przewodnicząca PO próbowała zmienić decyzje, które sankcjonowała toruńska Platforma. Tomasz Lenz należy do tzw. spółdzielni, więc może Kopacz odpuściła, nie chcąc zadzierać z Andrzejem Biernatem i Cezarem Grabarczykiem. Niewykluczone też, że kierownictwo PO podzieliło teren na strefy wpływów.

Tylko Piotrowskiej żal. Kiedy udało jej się spowodować przyjazd ważnych osób do Bydgoszczy z panią premier na czele, by wesprzeć Rafała Bruskiego w kampanii wyborczej, uwierzyła chyba w swoje ogromne możliwości sprawcze. A tu niespodziewanie megaklapa.

Kopacz nie mogła sobie pozwolić na eskalowanie konfliktu w naszym regionie. Takim kozakiem to ona nie jest. Wolała porozmawiać z przyjaciółką i poprosić, żeby przestała się pultać. I jej się udało, bo Piotrowska siedzi cicho.

Wojna w obrębie Platformy Obywatelskiej w województwie kujawsko-pomorskim, którą zaczęły się powoli interesować media ogólnopolskie, została wygaszona. Nie minie dużo czasu, a bydgoscy działacze PO zaczną się przechwalać odniesionym sukcesem. Chcieli wicemarszałka z Bydgoszczy i mają wicemarszałka z Bydgoszczy. Zbigniewa Ostrowskiego.