– Jak pan trafił do Światłowni?
- Kiedy klub miał zostać zlikwidowany, podpisałem się pod protestem. A potem postanowiłem obejrzeć to miejsce.
– Tam jest scena, bo odbywają się koncerty.
- My też z Witkiem Murańskim zaśpiewamy podczas przedstawienia dwie piosenki. Kolega, z którym wystąpię, jest profesjonalistą. Był przez wiele lat solistą i konferansjerem w zespole ?Czarne Berety?. Poza tym doskonale, uważam, że najlepiej ze wszystkich, śpiewał w szopce pana Prussa.
– Długi jest ten spektakl?
- Około 45 minut. To jest interaktywne przedstawienie.
– Na czym interaktywność polega?
- Dzieci są zapraszane na scenę. Dostają maseczki i mówimy im, że są teraz zwierzątkami leśnymi i dokonają zakupów w leśnym sklepie. Powtarzajcie za nami:
– Proszę kilo marmolady…
– A ja garść orzechów proszę…
– Dla mnie sadła za trzy grosze…
– Dla mnie miodu dziesięć deka…
– A ja proszę kwartę mleka…
– Podobają się dzieciom ?bajkowe? zakupy?
- Do Wejherowa zostaliśmy ponownie zaproszeni, bo dwoje dzieci, z którymi był ograniczony kontakt, zaczęło reagować podczas spektaklu, więc uznano, że to skuteczna terapia. Podobnie sądzili lekarze w szpitalu w Lesznie, gdzie wystąpiliśmy z Witkiem.
– Na pewno ma pan więcej powodów do satysfakcji.
- Gorąco jesteśmy oklaskiwani przez dziecięcą publiczność. Młodzież I LO kilka razy zgotowała mi owację na stojąco po wysłuchaniu monodramu o św. Franciszku. Dostałem podziękowanie od Polonii w Budapeszcie za wspaniały występ. Tego rodzaju powodów do satysfakcji mogę wymienić bardzo dużo.
– W jakich rolach występuje pan najchętniej?
- W monodramach, zwłaszcza tym o świętym Franciszku.
– Na bazie jakiego tekstu powstał monodram?
- Tekstu anonimowego autora, pięknie przetłumaczonego z niemieckiego na polski przez Leopolda Staffa.
– Dlaczego ten tekst tak przypadł panu do gustu?
- Zainteresowanie tematyką religijną zawdzięczam dziadkowi ze strony mamy. Był katechetą i opowiadał, jak sądziliśmy jako dzieci, bajki, a tak naprawdę były to historie ze Starego Testamentu, o Dawidzie i Goliacie, o Józefie i jego braciach i wiele innych.
– O aktorstwie kiedy pan zaczął myśleć?
- W szkole podstawowej wraz z rodzeństwem, bratem i trzema siostrami , robiliśmy różne inscenizacje, m. in. ?Panią Twardowską?. Ale o aktorstwie nie myślałem, byłem nieśmiały. W szkole średniej najpierw zwerbowano mnie do statystowania, potem były różne akademie i rola malarza w inscenizacji ?Szaleństw panny Ewy?. Po zdobyciu nagrody na studenckim przeglądzie w Koszalinie za monodram ?Fantazja jazzowa?, zacząłem się uczyć w studium aktorskim w Gnieźnie i grać w spektaklach w tamtejszych teatrze. Dyplom aktora uzyskałem eksternistycznie. Egzamin zdawałem w Teatrze Żydowskim w Warszawie.
– Był trudny?
- Część praktyczna nie sprawiła mi kłopotów. Gorzej było podczas egzaminu ustnego. Chodziło o postacie z ?Kordiana?. Umknęła mi postać Wioletty. Wtedy naprowadziła mnie Ryszarda Hanin ( ?Jeszcze nasza słynna diva.?)
– Można pana zobaczyć w bydgoskim Teatrze Polskim?
- Za Łysaka grałem kilka razy w zastępstwie chorych kolegów, ale zajmuję się głównie inscenizacjami bajek. Można mnie jednak zobaczyć czasami na widowni.
– W niedzielę będzie można zobaczyć pana na scenie w Światłowni. Życzę kolejnych powodów do satysfakcji!