Wojny prowadzi się z dwóch powodów. Albo po to, żeby zająć dany obszar na stałe i łupić go, albo po to, żeby zająć obszar na krótko i go złupić. Wspólnota Europejska była powołana, aby wspólne interesy gospodarcze państw zdominowały interesy poszczególnych krajów. Korzyści płynące ze współpracy miały przewyższyć korzyści płynące z krwawych walk wojennych. Może ma to rację bytu w przypadku Niemiec i Francji. Tam korzyści mogą być dość wyrównane. W przypadku Polski piękna, idealistyczna misja wspólnoty zdaje się jednak rozmijać z rzeczywistością.

W jednej z wyborczych debat Janusz Zemke stwierdził, że gdyby Polska opuściła Unię Europejską, to z powrotem znaleźlibyśmy się w kleszczach pomiędzy Rosją i Niemcami. Burzy to bajkowy obraz malowany przez polityków rzucających okrągłymi hasełkami. Jeśli Niemcy, po wyjściu Polski z Unii, stałyby się Polsce wrogie, to znaczy, że obecnie również muszą być wrogie. Przyjaźń warunkowa nie jest przyjaźnią, lecz kontraktem. Nie jest prawdziwym przyjacielem ktoś, kto stawia warunki przyjaźni. A jeśli wiemy, że wojna ma na celu łupienie krajów podbitych, to odstąpienie od wojny najwidoczniej opłaca się jeszcze bardziej. Niemcy na nas nie napadają, ale muszą z tego mieć jakąś korzyść. Dysproporcja siły gospodarczej i militarnej jest zbyt duża, by wierzyć, że Niemcy robią coś dla Polski z innego powodu niż poważne długofalowe zyski dla silniejszego z państw.

Janusz Zemke ma z pewnością rację, gdy twierdzi, że Niemcy byłyby militarnym zagrożeniem dla Polski po wyjściu z UE. Jednak konsekwencją tego wniosku jest to, że i obecnie realizuje swoje interesy, tyle że bez użycia artylerii. Jeśli ktoś przekonuje naród o partnerstwie Polski i silnych zachodnich sąsiadów, to najwyraźniej sam ma w tym jakiś interes albo jest naiwny. Nie jesteśmy niczym więcej niż krową głaskaną po łbie dotacjami, by nie wierzgała w trakcie dojenia.

Nie możemy być przecież tak naiwni i wierzyć, że zachodni sąsiad daje Polsce dotacje z pobudek czysto altruistycznych. Takie bajki, to tylko w polityce i podczas wieczorynki… Jakieś korzyści odnoszą bogatsi z tego, że nam coś dają. Dekonstrukcja Zachemu i przeniesienie produkcji do Niemiec to jeden z tropów. Nałożenie ograniczeń na produkcję cukru w Polsce, upadek cukrowni w kraju oraz fakt, że Polska z eksportera stała się importerem tego dobra to trop drugi. Trop trzeci, to upadek polskiej stoczni oraz marginalizacja polskich portów, co sprzyja zachodnim, np. w Hamburgu. Dotowanie wiatraków i “zielonej” energii to też żaden prezent, lecz interes. Niemcy przodują w produkcji tego rodzaju instalacji, więc pieniądze wracają do nich, a spada zapotrzebowanie na polski węgiel.

Politycy chwalą się, jak wiele udało się zrobić dzięki unijnym dotacjom. Oni mogą nas oszukiwać, ale my siebie samych nie powinniśmy. Nie potrafią pochwalić się niczym poza tym, że przyjmują dobrowolne datki zwane dotacjami, pomocą lub wyrównywaniem nierówności. Francja przeforsowała, na przykład, przepisy regulujące kształt banana. Dzięki nimi do Europy importuje się te owoce z byłych kolonii francuskich, gdzie mieszkają francuscy obywatele. Polska takich sukcesów nie ma. Nasi politycy nie potrafią zrobić nic więcej prócz wystawienia rączek po dotacje. Zachodni “przyjaciele” przekupują Polaków prezentami, a jednocześnie robią bez wystrzału to, co robi się podczas każdej wojny. Łupią nas.