Bigbit-jazzowo po raz kolejny

19 maja 2015 roku, piąte z kolei wieczorne spotkanie w ElJazzie poprzedził jeden z niewielu tegorocznych, ciepłych, majowych dni, ale gorąco to miało być dopiero po 19.00.
Salka koncertowa pękała w szwach już na piętnaście minut przed imprezą. Grupa Muzycznych Przyjaciół od dawna rozlokowana na estradzie, próby dźwiękowe poczynione, a więc na cóż czekać. Zapowiadając program koncertu powiadomiłem zebranych o atrakcjach nas wspólnie czekających. Nie można było zapomnieć również o kimś, kto nas tak cicho opuścił w ubiegły czwartek 14 maja. B.B.King nie doczekał swoich 90. urodzin, jego gitara “Lucille” nie załka na estradzie już nigdy, ale król bluesa już na zawsze będzie władał dużymi połaciami naszych muzycznych wyobraźni…

Maria i Krzysztof z dużą pomocą przyjaciół

Maria Treder po raz kolejny przeniosła nas w ten subtelny smooth-jazzowy świat kompozycjami równie znanymi, co podziwianymi. “Stormy Weather”, “My Baby Just Cares For Me”, “I`d Rather Go Blind”, “Caramel” i “Cry Me A River” ułożyły warunki tego spektaklu według prostych reguł piękna i artystycznej solidności.

Bardzo odważnie, asertywnie podszedł do swojego recitalu Krzysztof Czabański. Jego taka bardzo zdecydowana prośba o wyciszenie gwaru sali, aby mógł dotrzeć do nas ze swym przekazem, wzbudziła nie tylko stuprocentowy posłuch, ale również pełne zrozumienie.

Kiedy więc Krzysztof wymościł salę ciszą, jeszcze lepiej dosłyszeliśmy te fale znad zatoki San Francisco w kompozycji jego muzycznego przewodnika Otisa Reddinga. Tak oczywiście, że chodzi o “Sitting On The Dock Of The Bay”, zaraz po nim “Songbird” z repertuaru Evy Cassidy. “Morning Has Broken” z artystycznego dorobku Cata Stevensa to taki chyba wzorcowo dopasowany utwór do zjawiskowych warunków wokalnych Krzyśka… Zakończył Lennonowskim “Imagine” i chyba bylibyśmy gotowi dać się uciszać jeszcze raz, aby podziwiać niepospolity talent naszego muzycznego przyjaciela.

Dawno temu na Bielawkach i nie tylko…

Druga część naszego spotkania, jakże wyczekiwana i wyczekana! Zanim nasz Jędrzej Prusak zawładnął salą bez reszty, piszący te słowa miał przyjemność przypomnieć pokrótce jego losy, począwszy od magicznego miejsca urodzenia na Bielawkach, tam gdzie ulica Chodkiewicza spotyka Poniatowskiego, o jego unikatowej przyjaźni z muzycznym druhem Andrzejem Tasarkiem. Andrzej urodził się w tym samym 1946 roku, co prawda na ulicy Księdza Wawrzyniaka, ale od Jędrka dzieliła go tylko furtka! Znali się wcześniej ich dziadkowie, rodzice…

W podstawowej szkole muzycznej na ulicy 1 Maja siedział w jednej ławce z Bogdanem Ciesielskim. W pobliskim Liceum Muzycznym rozpoczęła się z kolei historia zespołu *Nietoperze, jak to wspomina Jędrek: w “głębokiej konspiracji”.
Przypomniałem 15 stycznia 1965 roku, kiedy to podczas drugiego wyjazdu do Tczewa w klubie “Rytmy`64” talent 18-letniego Jędrka docenili podczas przesłuchań tacy wielcy jak redaktor Roman Washko oraz legendarny dzisiaj ojciec polskiego big beatu Franciszek Walicki. Moc muzyki Jędrka i przyjaciół doceniła miesiąc wcześniej tczewska publiczność niemal demolując salę Domu Kultury w rytm superdynamicznej piosenki “Hej Lizo”!

Największe sukcesy Nietoperze odniosły w 1967 roku zwyciężając w bydgoskiej Gitariadzie, identyczne sukcesy zanotowały w Toruniu na przeglądzie zespołów Polski Północnej oraz w Trzebnicy koło Wrocławia. Kunszt Jędrka, Andrzeja Tasarka, Zbyszka Bardadyna, Macieja Dyakowskiego i Krzysztofa Drobniewskiego docenili na Dolnym Śląsku nie tylko jurorzy, ale i słuchacze, chociaż ci miejscowymi kibicowali swojej miejscowej kapeli niczym na dzisiejszych meczach piłkarskich!

Opowiadając choćby skrótowo historię Jędrzeja nie sposób pominąć momentu zwrotnego w karierze jak i w życiu
artysty. Faktem tym był wyjazd do Finlandii, gdzie zamierzał zarobić pieniądze na sprzęt. Co prawda wraca i wraz z przyjaciółmi zagrał 16 lutego 1969 roku bardzo dobry koncert w Filharmonii Pomorskiej, ale ten charytatywny spektakl “Dla Basi” był niestety tym pożegnalnym.

Jędrek wyjeżdża do Finlandii po raz drugi i z czasem wiąże się z tym krajem mocnymi więzami, a podstawowym spoiwem jest miłość. Jędrek Seiję poznaje podczas jednego z koncertów i wkrótce rozpoczęli nie tylko wspólne trasy po Finlandii i całej Skandynawii, ale i wspólne życie. Nowa żeglarska pasja opanowała małżonków i tak to razem począwszy od wczesnych lat 80. przepłynęli pod żaglami niemal wszystkie oceany.

Jędrek Prusak do Bydgoszczy wraca kiedy tylko może, chociaż co najmniej jeden powrót był wyjątkowo spektakularny, a jego owocem był koncert w ElJazzie 30 września 1996 roku. Dzisiaj wspominamy go niemal jako kultowy. Doprowadził on niemalże do reaktywacji Nietoperzy po 27 latach przerwy. Była potem autorska płyta “Jędrzej Prusak i Nietoperze”, która ukazała się w 2001 roku. Tamten koncert, zlot fanów i przyjaciół zainicjował także coś co niedawno jako Big Beat Jazz Club odnowiliśmy, czyli muzyczne wtorki. A więc to nasza wspólna historia. Nie ma już wśród nas Zbyszka Bardadyna i Macieja Dyakowskiego ale tradycja trwa.

Jędrek Prusak Superstar

Jest już dobrze po dwudziestej i oto na estradę zapraszam bohatera wieczoru. Przy elektrycznym pianinie zasiada niczym za sterami katamarana i show nabiera wyjątkowych rumieńców i tempa. Roześmiane twarze, gotowość do “interaktywnego udziału” będzie trwała aż do końca występu Jędrka, Marii Treder i Grupy Muzycznych Przyjaciół, czyli Henia Kujawy na gitarze, Andrzeja Tasarka na basie, Józka Eliasza za perkusją i Leszka Mulorza na trąbce…
Bohater wieczoru po przywitaniu i toaście na część publiczności zauważył po pierwsze, że nie tylko on założył dzisiaj czerwone spodnie, bo i Józek Eliasz i Maria Nadolna zrobili mu konkurencję w tym względzie!

Pierwsze dźwięki elektrycznego pianina i zabrzmiała piosenka “Zegarki” (Tik Tak), która nie miała szczęścia trafić na żadną z płyt, ale doskonale oddaje talenty Jędrka, również jako obserwatora życia z dużą dozą filozoficznego spojrzenia na otaczającą nas rzeczywistość, na przemijanie… Publiczność już od samego początku udziela się, skandując Tik Tak, Tik Tak…

W następnym kawałku, polskim godspell, jak to Jędrzej określił, czyli “Historii dziada i obrazu”, chóralne “łoj!!!” wyjątkowo wdzięcznie wpisuje się w tę ludyczną formę i treść utworu. Jędrek tryska energią, prowadzi dowcipne dialogi z publicznością, daje pokaz mistrzowskich ripost. Jednym słowem podręcznikowy show, w wykonaniu bądź co bądź wykładowcy w prywatnej szkole muzycznej w Finlandii.
Wszystko to, jak sam zauważył, pod profesorskim okiem Pani Barbary Gogol-Drożniakiewicz, również obecnej w ElJazzie tego wieczoru.

“Route 66” to z kolei inny standard, z innej szuflady, z innej tradycji i stylistyki. Nie lubię zbytnio szufladkować (artyści nie lubią tego tym bardziej!), ale po raz pierwszy tego wieczoru show Jędrka skojarzył mi się z nowoorleańskim gigantem Doctorem Johnem, ale talent naprawdę trudno (i dobrze!) wpychać w ramy precyzyjnych skojarzeń!

Jędrzej z Marią na Broadwayu i w Luizjanie

Ta część koncertu pozostanie nam głęboko w pamięci, a i samym artystom zapewne również, bo był to ciekawy pokaz wzajemnych inspiracji. Zaproszona na estradę Maria Treder przy akompaniamencie Jędrzeja i zespołu, przejmująco zinterpretowała “Love Me Or Leave Me”. Jędrek nie tylko zagrał nieco pastiszowo inny superstandard “Bye Bye Blackbird”, nad którym unosił się duch “Satchmo” Armstronga. nie tylko ze względu na chrypkową manierę wokalisty, ale i mocno louisowe trąbienie Leszka Mulorza (jak zwykle z wielką pasją!)

“Bei Mir Bist Du Schön” to chyba najbardziej broadwayowska propozycja Marii tego wieczoru zaśpiewana z wielką swadą.
Rozpędzony Jędrek dziękował Marii i po niemiecku i… po fińsku (co uznał za objaw odwodnienia!), a zaraz potem zabrał nas nad wodę w swojej kompozycji sprzed lat niemal dwudziestu zatytułowanej “Rzeka”.
Tych “rzecznych” utworów nie brakowało 19 maja w ElJazzie, bo i “Cry Me A River”, ale i “Proud Mary” (historia słynnego parostatku) czy “I`m Going Down To The River”!!!

Kolejna sugestywna interpretacja Marii Treder w utworze, z którego można się dowiedzieć, że nikt ciebie nie poznaje i nie potrzebuje, kiedy jesteś na dnie, czyli “Nobody Knows You”. Wspomniana wcześniej wycieczka po Mississippi, dumną Mary to niekoniecznie kopia tej znanej “Proud Mary” z repertuaru Creedence Clearwater Revival, to było chyba bliższe wulkanicznemu wykonaniu Tiny Turner jeszcze u boku jej byłego męża Ike`a. Publiczność skandowała “rollin` on the river”, okrzyki, rytmiczne oklaski – zabawa w pełni! Niech żałuje każdy, kto zrezygnował z możliwości obejrzenia i wysłuchania Jędrka i przyjaciół w tej iście olimpijskiej formie.

Jeszcze Maria opowiedziała nam o tym, że udaje się w dół rzeki (“I`m Going Down The River”) i wydawało się, że jesteśmy już bardzo blisko finału… Jędrek pełnię swojej aktualnej formy pokazał jednak dopiero za chwilę w dwóch interpretacjach.
Pierwsza, “Amazing Grace”, wcale nie była jakimś pompatycznym wyświechtanym sposobem jej przekazania. Dla mnie była najbardziej nowoorleańska, w stylu Doctora Johna z tym Zydeco i Mardi Grass w tle, którą doprawił może jakiś czarownik voodoo?

Jędrzej zapowiadając następny utwór nie wymienił tytułu, ale któż po pierwszych taktach nie rozpoznał “Unchain My Heart”, utwór jakby stworzony dla talentu i temperamentu Raya Charlesa, ale i naszego Jędrzeja również. Jeszcze Maria zaprezentowała nam swoją wizję “Summertime”, a Grupa Muzycznych Przyjaciół przypomniała dobitnie swoje wielkie możliwości zespołowe i solistyczne. “Przejście” Józka Eliasza na perkusji w tym utworze już weszło do naszej
klubowej tradycji! Nie oszczędzał się w nim nasz gospodarz ani my, wspomagający go w tym popisie!

Białe bzy

Jędrzej Prusak wyraźnie wzruszony przyjęciem publiczności podziękował od serca swoim przyjaciołom, w szczególny sposób tym, którzy już odeszli. Pamięć po Zbyszku Bardadynie i wdzięczność za tradycję, którą tutaj w ElJazzie wytworzył, była wyjątkowa. Podziękował Pani Jolancie Bardadyn, która również była obecna na tym magicznym spektaklu. W odpowiedzi na tę atencję, Jędrzej otrzymał od niej bukiet białych bzów, które posadził kiedyś na ulicy Lodowej sam Zbyszek Bardadyn. Następne zaintonował “Kiedy znów zakwitną białe bzy”, którą wspólnie odśpiewaliśmy i ciężko było nie mieć ściśniętego gardła. To była niepowtarzalna chwila, która zapadnie w naszych sercach…

Finałowa nauka żeglowania

Prawdziwym finałem stała się piosenka “I`m Sailing”, znana najbardziej z przebojowego wykonania Roda Stewarta z połowy lat 70. Jakże można było nie skorzystać z okazji, aby artysta z krwi i kości, pedagog muzyczny, a jednocześnie żeglarz wszystkich oceanów nie udzielił nam kursu śpiewu i żeglowania! Jędrzej podjął propozycję, krótkie konsylium odnośnie tonacji i cała sala, nie szczędząc talentów lub choćby gardeł, śpiewała tę niesamowitą pieśń z uprzednio rozdanych ściągawek. Tak zwane ciary szły po plecach, bo to przecież cudowna melodia, taki hymn niemal, a może i jedna z piękniejszych modlitw wyśpiewanych kiedykolwiek.

Do zobaczenia w czerwcu!

Tak, to był czarowny wieczór, a już 2 czerwca 2015 roku kolejne wzruszenia i emocje muzyczne.
Punktualnie o godzinie 19.00 koncert bydgoskiej grupy WIDOK na BLUESA, w programie “Oni zaraz przyjdą tu”.
Piosenki Breakoutów, Erica Claptona, Allman Brothers Band, Billa Withersa, Gary Moore`a, Jimi Hendrixa, Beth Hart…

Zapraszamy! Po cóż potem żałować muzycznego zaniechania!!!

Zbigniew Michalski