Wyobraźcie sobie Państwo, że szef wojewódzkiej Platformy Obywatelskiej w Bydgoszczy (a może w Toruniu?!) decyduje, czy grupa rockowa, punkowa, metalowa, hip-hopowa może wystąpić lub nie w Mózgu, Estradzie lub innym klubie muzycznym dzisiaj w 2015 roku. Co prawda, nasza rzeczywistość lubi “skrzeczeć”, jednak na szczęście jeszcze nie aż tak.

Był rok 1964?

?i właśnie wtedy sekretarz do spraw propagandy, a dokładnie odpowiedzialny za imprezy publiczne towarzysz Wiktor Soporowski ?własną piersią? osłonił nasze miasto przed inwazją angielskich “szarpidrutów” nazywających się The Atoms (może pomylił to z próbą ataku nuklearnego na nasze miasto???).

Atomsi wylądowali w Polsce w 1964 roku jako pierwszy zespół brytyjski, głównie dzięki staraniom elbląskiego El Klubu, a jeszcze bardziej za sprawą entuzjazmu i zdolności Stanisława Cejrowskiego (ojca słynnego podróżnika Wojciecha). Grupa braci Lenart wywołała uwielbienie polskiej młodzieży superenergetycznymi występami w Elblągu, Tczewie, Warszawie i wielu innych miastach Polski, głównie północnej.

Andrzej Sieradzki, licealista z bydgoskiej ?Jedynki?, wspólnie ze Stanisławem Cejrowskim właśnie (którego poznał na koncercie Atomsów wiosną 1964 roku w Tczewie) udali się do bydgoskiego “białego domu”, poprosić o zezwolenie na koncert brytyjskiej grupy w Bydgoszczy. Przedstawiciel miejscowego betonu komunistycznego nie widział jednak takiej możliwości, zbywając prośby słowami, że “nie będzie brał sobie na głowę takich pomysłów, które mają zadowolić chuliganerię” i było po sprawie – wicie, rozumicie…

Późniejszy, wieloletni I sekretarz Komitetu Miejskiego PZPR w Bydgoszczy (sierpień 1964 – grudzień 1967), a potem sekretarz wojewódzki do spraw propagandy (w latach 1967 ? 1975) w ten właśnie sposób wszedł do Encyklopedii Rocka!!! (gatunek – hard core)…

51 lat później?

?był ni to zimny, ni to ciepły wieczór 21 lutego 2015 roku, kiedy przed godziną 19.00 na ulicy Hetmańskiej słychać było radosne powitania i pozdrowienia ludzi uradowanych, że ponownie się spotykają, niektórzy po latach przerwy. Wszyscy z nich zmierzali do restauracji “Co”, która na bydgoskim Bocianowie istnieje od niepamiętnych czasów, choć pod tą nazwą od niedawna.

Pani Maria Nadolna, kustoszka pamięci bydgoskiego środowiska muzyki rozrywkowej, już na posterunku. Uśmiechnięta, czule wita kolejne osoby, wkraczające na salę, aby dorocznym zwyczajem być przemiłą gospodynią tego spotkania. Za chwilę przy kilku pojemnych stołach zasiądą jazzmani i bigbeatowcy z tamtych lat, wraz z małżonkami, dziećmi. Wchodzą kolejni goście, którzy Pani Marii nie zawiedli w tym roku – również dziennikarze, głównie ci muzyczni ze Zdzisławem Pająkiem na czele. “Zdzisław nie zawodzi” – dodaje mistrzyni ceremonii… Na naturalnie narzucające się pytanie, czemu spotykamy się dopiero w poście, pada odpowiedź, że muzycy w karnawale bywają często bardzo zapracowani, równie trudno poszukać się wiosną i latem. Dlatego ta refleksyjna pora, wzbudza nie tylko kontrowersje, ale i zrozumienie, bo to spotkanie nie tylko tych, co nadal grają, ale również ku pamięci muzycznych przyjaciół, którzy już zasili tę największą orkiestrę wszechświata.

Na jednym z parapetów ustawiono białe kartki z imionami i nazwiskami tych, co to zakończyli już swoje ziemskie trasy artystyczne, a to przecież tylko fragment tej niestety wydłużającej się smutnej listy… Gospodyni wzruszającej imprezy dzielnie mierzy się z osobistą nostalgią, jak również z obowiązkami, otwierając tegoroczny jazzowo-beatowy mityng.
Witając zebranych przypomina, że to już siódmy raz, a wszystko zaczęło się w 2002 roku. Po zaproszeniu do konsumpcji, którą przygotowano wspólnym, solidarnym wkładem finansowym, inicjatorka i dobry duch szlachetnej sprawy, zasiadła przy stole wśród mocno już zintegrowanych muzykalnych gości…

Wspomnienia, pstrykające aparaty fotograficzne i smartfony, dowcipy o starych czasach i o niedoskonałej teraźniejszości, dozowane, z rzadko widywaną delikatnością i tym artystycznym polotem, ogarnęły ludzi, wyraźnie szczęśliwych z powodu wzajemnej obecności. W muzycznym tle subtelnie obecny Nat King Cole. Jego aksamitna nuta, była niemal doskonałym dopełnieniem, unikatowego nastroju.

Pośród zasłuchanych i oni, jeszcze jakby chwilowo anonimowi, czyli Grupa Muzycznych PrzyjaciółJózef Eliasz, tym razem jako operator skromniutkiego werbelka, Andrzej Tasarek wpatrzony jak zwykle w swój bas, Henryk Kujawa gitarzysta coraz odważniejszy (cóż za oszałamiające solo w “Summertime”!), Leszek Mulorz trębacz zdyscyplinowany, ale i zaskakujący oraz ona Marysia Treder, po kobiecemu zapewne lubiąca wiedzieć, że publiczność już na nią czeka! Jakie wrażenie robi na publiczności, można nadal przeczytać w relacji z 10 lutego 2015 roku ? bydgoszcz24.pl ? zatytułowanej ?Szlachetny koncert w ElJazzie?.

Już pierwsze dźwięki piosenek “Stormy Weather”, potem “Misty “ i innych, świadczą ponownie, że Maria śpiewa jakby od niechcenia, a efekt jest doskonały i pięknie złączony z muzyką starszych kolegów.

Big Beat Jazz-Club reaktywacja?

Pani Maria Nadolna jako gospodyni doglądała całości, konwersowała na całej połaci, aby nagle wiedzieć precyzyjnie, że nadchodzi kolejny punkt programu. W scenariuszu Pani Marii przyszła pora na piszącego te słowa. Wywołany do mikrofonu, miałem ogromną przyjemność zaproponowania czegoś, co wspólnie z Andrzejem Sieradzkim, postanowiliśmy poddać ocenie zebranych gości.

W latach 1964-1969 istniał w Bydgoszczy Big Beat Jazz-Club sławny, ceniony, opisywany w miesięczniku “Jazz”! O płyty, nagrania Andrzeja zabiegały wówczas takie osobistości jak Roman Washko, Marek Gaszyński, Czesław Niemen i inni równie sławni!

O klubie wiedziano więc nie tylko w Bydgoszczy. Wraz z podobnymi sobie kilkoma tego typu w Polsce placówkami stanowiły swego rodzaju awangardę dla młodzieży, zasłuchanej w Beatlesach, Rolling Stonesach, Searchersach, Cliffie Richardsie z Shadowsami, Holliesach, Animalsach i innych, głównie brytyjskich wykonawcach. Klubowicze podziwiali i słuchali także rodzime zespoły: Czerwone Gitary, Polan, Szwagrów, Dzikusów, Tajfunów, Skaldów, Chochołów, Blackoutów? Nie zapominali o bydgoskich gwiazdach big-beatu: Nietoperzach, Temperamentach, Szkwałach, Dominujących Gitarach, Troudom, inowrocławskich Marzycielach i wielu innych.

Prezes, 18-letni w 1964 roku Andrzej Sieradzki, dowodził klubem wraz z Waldemarem Zalewskim jako wiceszefem, ale i tym, który strzegł, aby niezapomniano o jazzie, w czasach naporu brytyjskiej, amerykańskiej i polskiej inwazji beatowej!

?i aklamacja!

Kiedy zapytałem zebranych w sobotę, 21 lutego 2015 roku, czy mają ochotę reaktywować ten nasz bydgoski Big Beat Jazz?Club, po 46 latach przerwy, odpowiedzią były aprobujące oklaski! Tak więc dzięki tej uroczystej aklamacji na estradę mógł wkroczyć nowy, stary prezes, aby przypomnieć tamte chwile.

- Nasz klub mieścił się w willi przy alei Ossolińskich 25 – wspominał Andrzej. – Tam w moim mieszkaniu miały miejsce spotkania klubowiczów, tam słuchaliśmy płyt, które otrzymywałem z Anglii już po 7 dniach od momentu ich wydania. Przy tych płytach bawiliśmy się również na organizowanych tam prywatkach, które były czasami niczym aktualna Top Twenty według New Musical Express czy Melody Maker

W klubie od czasu do czasu odbywały się próby zespołu Nietoperze, których Andrzej był jakby managerem w pewnym okresie ich działalności. Jeździliśmy wspólnie na różne koncerty The Animals, The Hollies i inne, nie wykluczając legendarnego koncertu The Rolling Stones w warszawskiej Sali Kongresowej 13 kwietnia 1967 roku. W bydgoskiej ?Astorii? całą paczką byliśmy na występie Billy J.Kramera z Dakotasami, których poprzedzali The Artwoods, to był kwiecień 1966 roku i początek kultu Artwoodsów wśród polskich fanów rhythm and bluesa!!!

Na większości z tych muzycznych uczt lat 60. był również wierny druh Andrzeja z tej samej klasy z “Jedynki” Jurek Grzesiak. Ich przyjaźń przetrwała do dzisiaj z wyprawami na aktualne koncerty włącznie. Jurek nie może odżałować do tej pory koncertu Stonesów, który odebrała mu służba wojskowa.

Zachowajmy bydgoskie historie?

W 1996 roku opisywałem w odcinkach na łamach Ilustrowanego Kuriera Polskiego historię bydgoskich grup bigbeatowych Kosmonautów, Nietoperzy, Dominujących Gitar, Troudom, Rekonesansu (grupa Zbyszka Kaute) oraz… jazzową karierę Bogdana Ciesielskiego i przyjaciół. Kiedy teraz po 19 latach postanowiłem uzupełnić dokumentowanie tych bigbeatowych zdarzeń nad Brdą, zbiega się to z miłym faktem reaktywacji Big Beat Jazz?Club w Bydgoszczy.
Wszystkich pamiętających tamte niepowtarzalne bigbeatowe lata w Bydgoszczy i okolicach, proszę o podzielenie się wspomnieniami, choćby najkrótszymi. pisząc na adres e-mailowy michalski.z@poczta.onet.pl – odpowiem na każdy list, podziękuję za wspominki o artystach, Temperamentach, Czerwonych Lizakach, Lampionach, Szkwałach, Triolach, Magic, Rekonesansie i wielu pozostałych zapomnianych dzisiaj niemal całkowicie. Opowiedzcie mi Państwo o czarownych wieczorach w klubie U Alego przy ulicy Seminaryjnej, o bydgoskich Gitariadach w Adrii, o Zbigniewie Gapińskim, ich organizatorze, o bydgoskich *Spotkaniach z Piosenką” organizowanych przez Dziennik Wieczorny. Napiszcie Państwo czy dla ratowania bigbeatowego dziedzictwa chcielibyście wypożyczyć lub przesłać zeskanowane zdjęcia artystów i muzycznych fanów na koncertach z lat 60. i początku lat 70. w naszym mieście.

A muzyka wybrzmiewała dalej?

?i w sali ulicy Hetmańskiej 38, właśnie zakończył występ kolejny artysta, znany w Bydgoszczy od lat wielu Jan Rubczak. W sobotę zaśpiewał sporo nieśmiertelnych polskich hitów, nie wykluczając takich zjawiskowych szlagierów jak “Na pierwszy znak” z repertuaru boskiej Ordonówny oraz “Cichą wodę” z bogatego skarbca, niedawno zmarłego Zbigniewa Kurtycza. O tę ostatnią piosenkę dziarsko poprosił Zdzisław Pająk, który jako redaktor muzyczny ma jak widać spory posłuch pośród bydgoskich gwiazd estrady!

Będzie nam bardzo miło, jak Zdzisław nie zapomni o nas w swojej audycji “To były piękne dni”, nadawanej w Radiu PIK w soboty od 8.00 do 10.00. Pozdrawiamy również Ryszarda Lewandowskiego wielkiego miłośnika polskiej piosenki i jej radiowego propagatora. Prosimy i jego o poinformowanie słuchaczy o reaktywowanym Big Beat Jazz-Clubie, a i o bydgoskie piosenki zachowane w archiwum prosimy.

Kiedy pan Jan Rubczak wracał do stolika po swoim recitalu podziękowałem jemu za dwie rzeczy, za świetny dobór przebojów oraz… za “udostępnienie” swojego mieszkania przy ulicy Jagiellońskiej (naprzeciwko Klarysek), założycielom bydgoskiej formacji Traditional Jazz Group, na samym początku lat 60. To właśnie tam postanowili rozpocząć jazzową przygodę Bogdan Ciesielski, Andrzej Przybielski, Zdzisław Szczuraszek, Zbigniew ?Jacek? Bednarek, Ryszard Gromek. Określenie supergrupa jest w tym przypadku banalne, bo jest to wielka bydgoska, muzyczna legenda!

Do zobaczenia i usłyszenia?

Już niemal kończąc reporterską, miłą (z potrzeby bigbeatowego ducha) służbę, usłyszałem od pani Beaty Lewińskiej: – Chętnie bym ponownie wystąpiła w roli bydgoskiej Janis Joplin, śpiewając ?Move Over? i inne piosenki, wraz ze Zbyszkiem Kaute na gitarze, jak wtedy podczas niezapomnianych koncertów w Energetyku, w roku 1971, przy ulicy Warmińskiego?

Warto pomóc takim marzeniom, które podziela wielu z nas.
A więc może po latach wielu, posłuchamy i powspominamy bigbeatowych i rockowych idoli sprzed lat kilkudziesięciu, którzy współtworzyli bydgoską scenę muzyczną w latach 60. i 70.
Liczymy na pomoc ElJazzu i innych przyjaznych, muzycznych osób i miejsc naszego miasta.

Zbigniew Michalski