Chciałbym z Panem porozmawiać o literaturze, kulturze, a jak najmniej o polityce.

- To się bardzo cieszę.

Po lekturze książki ?Niepokorny?, która jest wywiadem z Panem przeprowadzonym przez dwóch dziennikarzy, Piotra Zarembę i Michała Karnowskiego, doszedłem do wniosku, że uczestniczył Pan w latach siedemdziesiątych, w czymś, co nazwałbym bohemą polityczną

- To jest trochę przesada, ale trzeba zdać sobie sprawę, że opozycja przedsierpniowa, to była opozycja bardzo nieliczna. Była więc trochę skazana na życie szczególne, życie cygańskie. Zawsze były problemy z pieniędzmi. Nigdy nie mogliśmy znaleźć stałej pracy. To powodowało, że musieliśmy żyć w takich wspólnotach. W dużych miastach opozycję tworzyli często młodzi intelektualiści. No, w każdym bądź razie, aspirujący, żeby być intelektualistami. W Krakowie ta grupa do której ja należałem, weszła do polityki trochę ?z drugiej strony?. Myśmy się na początku mniej polityką zajmowali. Nasz sprzeciw wyrastał z obrzydzenia wobec systemu opresyjnego. Uznaliśmy, że to jest rzeczywistość nie do zniesienia, upokarzająca.

W Polsce głośno zrobiło się w latach siedemdziesiątych o buncie dalekim od polityki, a mianowicie o buncie takich ludzi jak Stachura czy Wojaczek

- W ich przypadku to było takie poczucie beznadziejności. Ja też miałem takie poczucie desperacji i odrzucenia. Osobiście jednak uznałem, że nie jest rozwiązaniem wyłącznie się zapić, odwrócić się od świata i już. Mężczyzna, człowiek godny powinien się zbuntować. I to zademonstrować. Tak to się zaczęło. I tak się stało. Pierwotnie oczywiście gadaliśmy o literaturze, wymienialiśmy niedostępne książki. I zastanawialiśmy się co można zrobić.

A propos, zapić się. Dość otwarcie mówi Pan w ?Niepokornym?, że w tej politycznej bohemie sporo się piło. Czy to był problem, sposób na życie?

- Ten świat prowokował do pewnych zachowań. Pan wspomniał Wojaczka. No, on się zapił. To był zresztą taki model. Jak się piło, to się piło do upadłego. To było odreagowanie na rzeczywistość, która była upokarzająca, paskudna.

Mówi Pan w ?Niepokornym? o swoich fascynacjach egzystencjalizmem. To była ważna dla Pana filozofia?

- Kiedy byłem młody, to egzystencjalizm był dla mnie bardzo ważny. Fascynowałem się tym. Samotność. Rzucenie w absurd (śmiech). To mnie fascynowało.

Czy szybko Pan rozpoznał lewicowość Sartre’a?

- Dojrzewałem. Dostrzegłem, że to jest taka filozofia odwracająca się od rzeczywistości. Z czasem uzyskiwałem coraz większy dystans. To był proces.

Mówi Pan w ?Niepokornym? sporo o swoich fascynacjach literaturą iberoamerykańską. Cortazar, Lima. Nie wspomina Pan autorów południowoamerykańskich zaangażowanych w opis latynoamerykańskiej rzeczywistości politycznej.

- Ależ ja czytałem także innych autorów iberoamerykańskich. Czytałem Sabato ?Tunel? i ?O bohaterach i grobach?. Podobał mi się Llosa ?Miasto i psy? i jeszcze ?Rozmowa w Katedrze?. Mi się bardzo te książki podobały. Potem Marquez…

W ?Niepokornym? wciąż pojawiają się postacie, które Pana zawiodły. Dawni przyjaciele, koledzy. Szostkiewicz, Smolar i wielu, wielu innych. Czy takie rozstania z przyjaciółmi, kolegami, znajomymi pozostawiają jakiś uraz?

- U Blacke’a jest taka koncepcja, że istnieje pieśń niewinności i pieśń doświadczenia. Ja żyje jeszcze dodatkowo w wymiarze politycznym. Obserwuję ludzi. Nie żalę się na to, że ludzie mnie zawiedli. Nie używam takich słów. Dokonali innego wyboru. Jestem krytyczny wobec tych ludzi. Wie pan, Brandys pisze ?Koniec świata szwoleżerów?. Pisze o tych wspaniałych młodzieńcach, którzy ryzykowali życiem pod Samosierrą, a potem ich życie potoczyło się, jak się potoczyło. Większość z nich porobiła kariery przy carze. Taki Zajączek, był dzielnym człowiekiem, a potem… trudno to wartościować. Ale przecież też inni, Chłopicki, przez którego najprawdopodobniej upadło Powstanie Listopadowe. To ludzie, którzy utracili dzielność młodzieńczą. To jest naturalne zjawisko. Ja to widziałem. Ludzi dzielnych, którzy się potem zaplątali, w tę rzeczywistość – w polską rzeczywistość bardzo nieudaną.

Jak Pan się odnosi do problemu samotności?

- Ja mam pod tym względem bardzo dobre życie. Mam całe życie jedną żonę…

Wstyd się przyznać w dzisiejszych czasach?

- No, właśnie (śmiech). Mam synów, z którymi mam dobre relacje. Mam przyjaciół. Mogę być jednak też sam. Godziny, dni. Natomiast my rzeczywiście żyjemy w czasach, w których chorobą jest samotność, ale to jest druga strona tego ideału polegającego na uwalnianiu jednostki od zobowiązań. A ja przypomnę za Arystotelesem, że samotny może być tylko Bóg albo zwierzę. Żyjemy natomiast w takiej cywilizacji, gdzieś od Oświecenia, w której człowiek ma być równy bogom. Tak się jednak dziwnie dzieje, że kiedy człowiek próbuje być Bogiem, to stacza się w kierunku zwierzęcia. To jest choroba naszego czasu.