Już od środy bydgoskie media informują, wręcz grzmią, że prezydent Rafał Bruski zaskarży do wojewody Ewy Mes sejmikowe uchwały, których skutki dla naszego miasta mogą być bardzo niekorzystne. Chodzi o uchwały o obszarach chronionego krajobrazu, które radni wojewódzcy przegłosowali podczas ostatniej sesji sejmiku w Toruniu. Wyznaczają one surowe zakazy na obszarach w odległości 100 metrów od rzeki i wszelkich cieków wodnych i mogą doprowadzić do tego, że miasto nie będzie mogło wybudować kładki nad Brdą, a właściciele działek w Smukale i Opławcu na posiadanej ziemi będą mogli tylko zasiać trawę. – Chcemy się zbliżać do Brdy, lecz te uchwały nam to ograniczają – alarmuje prezydent Bruski.

W tej samej sprawie Rada Miasta Bydgoszczy wydała swoją opinię na sesji już w sierpniu. Właściwe dokumenty i opracowania przygotował prezydent Rafał Bruski, radni zgodnie je zaakceptowali i swoje stanowisko określili. Można by sądzić, że bydgoscy radni lepiej wiedzą, czy na przykład w odległości mniejszej niż 100 metrów od Brdy wolno będzie zainstalować np. ławeczkę dla spacerowiczów czy nie. Nowe prawo zdaniem prezydenta Bruskiego to uniemożliwi. Tymczasem sejmik województwa opinią prezydenta i bydgoskich radnych zupełnie się nie przejął, uwagi odrzucił i zdecydował tak, jak określił to w swoim opracowaniu Zarząd Województwa. Marszałek Piotr Całbecki, zdziwiony zastrzeżeniami bydgoskich przedstawicieli, stwierdził, że podjęte przez sejmik uchwały niczego nie utrudniają i nie zmieniają. Nadto nie wnoszą niczego nowego, bo stosowne ograniczenia zawarte już były w stosownych rozporządzeniach wojewody i wcześniejszych uchwałach sejmiku. Koniec. Toruń locuta, causa finita.

Tak naprawdę, jak lubi mówiać włodarz Bydgoszczy, to spór o ochronę krajobrazu na terenie miasta Bydgoszczy należałoby, mając na uwadze zasady samorządności, pomocniczości i innych wyświechtanych, a nieprzestrzeganych zasad, rozstrzygnąć w ten sposób, że przedstawiciele ludu kujawsko-pomorskiego sporne kwestie powinni rozstrzygać w dialogu i w ramach przekonywania się do racji, najlepiej w formie bezpośrednich spotkań, w czasie których można by sobie nawzajem wszystko wyjaśnić. Tymczasem rozmowy, najmniejszej choćby konsultacji, nie ma. Dlaczego tak się dzieje?

Dlaczego prezydent Rafał Bruski i marszałek Piotr Całbecki nie mogą porozmawiać, nie mogą polecić swoim urzędnikom, by w trakcie roboczych spotkań wyjaśnili sobie wszystkie sporne kwestie? Sprawa wydaje się nawet błaha, jeśli tylko chodzi o to, kto decydować będzie o możliwości wybudowania kładki na Brdzie, czy postawienia ławeczki w parku nad wodą. Dlaczego prezydent Rafał Bruski w takiej sprawie musi się skarżyć wojewodzie Ewie Mes, a gdy nie znajdzie u niej posłuchania, sprawę będzie musiał rozstrzygnąć sąd administracyjny? Dlaczego w tej sprawie decyzje zapadają jak wydawane są rozkazy w wojsku? Czy przywódcy Platformy są aż tak małostkowi?

Przyznajmy, że sytuacja jest tym bardziej kuriozalna, gdy weźmiemy pod uwagę, że w urzędniczym sporze występują najwyżsi co do znaczenia w regionie notable. Obaj są też faktycznymi politycznymi liderami tej samej partii. Problem polega jednak na tym, że są prominentnymi reprezentantami ich pokłóconych frakcji. A wojna między tymi frakcjami jest w stadium wyciszenia na czas kampanii parlamentarnej. Leninowska zasada uprawiania polityki “kto kogo” na nowo postawiona zostanie po 25 października.

Nie trzeba dowodzić, że bydgoska Platforma Obywatelska została przez toruńską Platformę Obywatelską po wyborach samorządowych znokautowana. Gdyby bydgoska Platforma Obywatelska była grupką polityków roztropnych i rozsądnych nigdy nie poważyłaby się na wszczęcie sporu z toruńskim hegemonem. Dominacja polityczna toruńskiej Platformy nad bydgoską nie jest już chyba kwestią sporną. Na swoje nieszczęście bydgoska Platforma Obywatelska zdecydowała wierzgać przeciw toruńskiej centrali. Jak to się z reguły kończy, wielokrotnie widzieliśmy.

Demonstracyjne wysunięcie Zbigniewa Pawłowicza na funkcję marszałka województwa zakończyło się katastrofą. Głosowanie nad jego kandydaturą potraktowane zostało jako swoisty plebiscyt: za czy przeciw marszałkowi z Bydgoszczy. Dla “marszałka z Bydgoszczy” bydgoska Platforma zawojowała 8 głosów na 33.

Jak na zdeterminowanych w walce o ostateczne zwycięstwo zagończyków przystało, bydgoską Platformę nie zraziła ta klęska. Nie da rady przeciwnika pokonać w głosowaniu, no to sięgnijmy po bardziej drastyczne metody, odpalmy we wroga wszystkie rakiety, które mamy w arsenale i doprowadźmy do jego politycznej likwidacji. Jak uradzono, tak zrobiono.

Wielce czcigodny Zbigniew Pawłowicz, niemal nazajutrz po przegranej, ni mniej ni więcej oświadczył, że nowo wybrany marszałek Całbecki, a nawet i jeden senator, też z toruńskiej Platformy, składali mu takie po wyborach samorządowych propozycje i takie wywierali naciski, że on musiał okazać męstwo trojańskiego Hektora, by się im oprzeć. Gdy taki proceder w obywatelskiej partii wyszedł na jaw, oburzenia swego nie mógł ukryć ówczesny poseł partii Janusza Palikota Łukasz Krupa i popędził czym prędzej do prokuratury ze stosownym zawiadomieniem o politycznej korupcji.

Tymczasem niezależna prokuratura słupska po dogłębnym zbadaniu materiału dowodowego stwierdziła, że o żadnej politycznej korupcji mowy być nie może. Po takim werdykcie wszystkim zagończykom z bydgoskiej grupki Platformy Obywatelskiej mowę odjęło i taki stan właściwie trwa do dzisiaj. Na cnotach i wyjątkowych przywódczych cechach Zbigniewa Pawłowicza rozpoznała się jedynie pani premier Ewa Kopacz, która uczyniła go lokomotywą Platformy Obywatelskiej w wyborach do sejmu. Olśnienie to musiało być mocne, bo jego skutkiem było przesunięcie na drugą lokatę najbliższej przyjaciółki z rządu, minister siłowego resortu, Teresy Piotrowskiej.

Relacje prezydent Bydgoszczy – marszałek z Torunia, mające duży wpływ na stosunki między obu miastami, należy widzieć, nie zapominając o dość spektakularnych i emocjonujących wydarzeniach, choćby z minionego roku. Czy w tej sytuacji, mocarstwowa postawa bydgoskiej frakcji Platformy Obywatelskiej, która wzmocniona została awansem Teresy Piotrowskiej przynosi Bydgoszczy powodzenie i jest poważna? Czy to jedynie takie pohukiwanie, mile słyszane w czasie kampanii wyborczej, ale tak odnoszące się do rzeczywistości jak sukcesy i przewagi Fredrowskiego Papkina w “Zemście”?

Wszystko wskazuje na to, że premier Ewa Kopacz nie poprowadzi drużyny Platformy Obywatelskiej do zwycięstwa wyborczego. Nie jest wykluczone, że Prawo i Sprawiedliwość rządzić będzie samodzielnie. Wtedy sposób uprawiania polityki przez liderów Platformy Obywatelskiej w Bydgoszczy odejdzie do lamusa. Prezydent Rafał Bruski nie będzie już mógł użyć telefonu i zadzwonić do ministra spraw wewnętrznych, czy wiceministra infrastruktury i zawołać: Teresa (lub Paweł) ratuj! Toruń znowu nas ograł! Wiele świadczy również o tym, że polityczna i kadrowa reprezentacja Bydgoszczy stanie się dla miasta obciążająca.

Natomiast w sprawie spornych uchwał o ochronie krajobrazu w Bydgoszczy wszystko wskazuje na to, że prezydent Rafał Bruski ma rację. Spodziewam się nawet, że jeśli dojdzie do postępowania przed sądem administracyjnym – udowodni to za jakieś trzy-cztery lata. No chyba, że wyciągnął niewłaściwe wnioski z treści sejmikowych uchwał. Nie lekceważmy takiej możliwości. Radny wojewódzki z bydgoskiej frakcji Platformy Zbigniew Pawłowicz w głosowaniu podczas sesji sejmiku poparł stanowisko… marszałka.