Bydgoscy radni postanowili sprawdzić, czy mandaty, które zdobyli w wyborach ponad trzy lata temu, pełnią zgodnie z obowiązującym prawem.
Trudno nieraz wytłumaczyć decyzje, które podejmują bydgoscy radni. Dlaczego zdecydowali się na samosprawdzenie, czy od ponad trzech lat po wybraniu ich przez wyborców na radnych, a na kilka miesięcy przed upływem kadencji, są nimi zgodnie z prawem, wiedzą tylko oni. Faktem jednak jest, że na ostatniej sesji bydgoskiej rady miasta powołali oni specjalną komisję, której nakazali sprawdzić, czy aby wszystkim im przysługuje zaszczytne miano radnego miasta Bydgoszczy.
Gdzie należy szukać przyczyny podjęcia pod koniec stycznia uchwały, która zobligowała radnych Jakuba Mikołajczaka, Mateusza Zwolaka (obaj PO), Ireneusza Nitkiewicza (SLD-Lewica Razem), Pawła Bokieja (PiS) i Bogdana Dzakanowskiego (niezrzeszony), do przeprowadzenia śledztwa, czy wszyscy oni zachowali prawo wybieralności i dalej mogą być radnymi? Otóż przypuszczalnym sprawcą tej nieoczekiwanej decyzji był wywiad z radnym Sojuszu Lewicy Demokratycznej Jakubem Mendrym, w którym stwierdził, że nie mieszka w Bydgoszczy, że przeprowadził się do Żołędowa w gminie Osielsko. Tymczasem stosowne przepisy prawa stanowią, że radny, żeby być radnym, musi stale zamieszkiwać na obszarze tej gminy, w której został wybrany na radnego. Inaczej traci prawo wybieralności i rada miasta takiemu radnemu powinna wygasić mandat.
Czy dość buńczuczne, ale i szczere przyznanie się radnego Mendrego do wyprowadzenia się z Bydgoszczy i zamieszkania w Żołędowie jest prawdziwą przyczyną tej nowej aktywności bydgoskich radnych, trudno z całą pewnością stwierdzić. Sam radny Mendry zamieszkaniu w Żołędowie nie przypisuje dużego znaczenia, bo w innych publicznych oświadczeniach stwierdził, że Bydgoszcz dalej pozostaje centrum jego aktywności politycznej, zawodowej i wszelkiej innej. A może radni ulegli pokusie, by wzorem komisji śledczych powoływanych przez sejm, również oni mogli błysnąć, z zachowaniem oczywiście odpowiednich proporcji, bezkompromisowością i niezłomną wolą w dążeniu do prawdy?
Ten drugi trop też jest wątpliwy, na co wskazuje przebieg drugiego już posiedzenia powołanej przez radę specjalnej komisji. Świadczy o tym pytanie, które jej przewodniczący Jakub Mikołajczak postawił na początku obrad, zwracając się do zaproszonego na posiedzenie komisji radcy prawnego urzędu Zbigniewa Cichowskiego: "Panie mecenasie, co my możemy zrobić, by nie naruszyć żadnych artykułów prawnych?". Takie postawienie sprawy od razu wskazało, że radni nie będą za bardzo zdeterminowani w wykonaniu postawionego przed nimi zadania. Takie mało pryncypialne postawienie sprawy od razu zweryfikowało śledcze możliwości i zdolności gremium, które zebrało się w bydgoskim ratuszu.
Mecenas Zbigniew Cichowski spodziewał się takiego postawienia sprawy. Można nawet stwierdzić, że był pewien, że sprawa tak właśnie zostanie postawiona, bo przygotował dla radnych wykład na temat unormowań dotyczących prawa wybieralności i możliwości utraty tego prawa zapisanych w Kodeksie wyborczym i Ustawie o samorządzie gminnym. Krótko mówiąc, mec. Cichowski wyłuszczył zebranym, kto może zostać wybrany na radnego i jakie te dwie ustawy przewidują przypadki, kiedy można by wybranego radnego mandatu pozbawić. Jednak szybko wyszło na jaw, że radni niewiele mogą zdziałać, ponieważ działanie śledcze, które mogliby podjąć przeciw na przykład radnemu, który nie zamieszkuje w Bydgoszczy i na tej podstawie utracił prawo wybieralności, napotykają na niedające się przezwyciężyć przeszkody, czy to natury faktycznej, czy prawnej, a także formalnej lub merytorycznej. Najpoważniejsze bariery merytoryczne to na przykład te, jak należałoby interpretować sformułowania mówiące o zamieszkaniu mając na uwadze, że nie przesądza o tym zameldowanie, a takie terminy jak miejsce stałego pobytu czy centrum życiowe. Natomiast od strony formalnej radni mieli wątpliwości, czy w ogóle mają prawo spytać swoich koleżanek i kolegów z rady o miejsce ich zamieszkania czy pobytu, gdy prawo gwarantuje prywatność, w szczególności ustawa o ochronie danych osobowych.
Fot. Jacek Nowacki
Pierwszym, który ujawnił swoją niewiarę w dojście do jakichkolwiek efektów pracy komisji był Paweł Bokiej, który sarkastycznie pogratulował radnym koalicji PO-SLD, że sprytnie ujęli treść zadania dla komisji tak, żeby nie badała ona sytuacji konkretnych radnych, którym można by zarzucić możliwość utraty prawa wybieralności, a zadanie sformułowała ogólnie, żeby sprawdzeniem objąć wszystkich radnych, bez wskazywania konkretnych nazwisk. Nazwał to "majstersztykiem koalicji". Spotkał się jednak z odpowiedzią, że "zebraliśmy się po to, żeby to prawo jakoś wyegzekwować". Oczywiście, najlepiej by było, żeby taki radny, który utracił prawo wybieralności sam się do tego przyznał i złożył mandat, ale w związku z tym, że zebrani taki finał postępowania uznali za nieprawdopodobny, zaczęli formułować wnioski, by posiedzenie komisji jednak zakończyło się jakimiś postanowieniami. Zdopingować do tego mogły wszystkich słowa Bogdana Dzakanowskiego, który powiedział, że wojewoda przyjrzy się, jak została wykonana podjęta przez radę uchwała o sprawdzeniu radnych.
W tej sytuacji komisja przegłosowała jednomyślnie wnioski, których treść została tak sformułowana, by można było ustalić, czy wszyscy radni bydgoskiej rady zachowali ciągłość zameldowania w naszym mieście po wyborze ponad trzy lata temu na radnego (taki postulat zgłosił Paweł Bokiej) i czy są ujęci w spisach wyborców (taki postulat zgłosił Bogdan Dzakanowski). Radni postanowili, że konkretną treść tak sformułowanych do wyjaśnienia kwestii sformułuje na piśmie radca prawny urzędu Zbigniew Cichowski. Propozycję roześle pocztą elektroniczną do pięciu członków komisji i jeśli do treści nikt nie zgłosi uwag, pytania będą mogły być skierowana do właściwych komórek urzędu miasta celem sprawdzenia.
Fot. Jacek Nowacki