Od chwili kiedy tygodnik ?Wprost? opublikował fragmenty książki ?Między nami liberałami? głośno w kraju o rewelacjach Pawła Piskorskiego. W wywiadzie rzece przeprowadzonym z byłym prezydentem Warszawy przez Michała Majewskiego znajduje się informacja, że niemiecka CDU finansowała Kongres Liberalno-Demokratyczny.

Dla bydgoszczan ciekawszy jest fragment tego wywiadu o wydźwięku lokalnym. Piskorski stwierdził mianowicie, iż w 1991 roku ówczesny szef KLD, czyli Donald Tusk, jeździł bardzo dobrymi samochodami, które pożyczał od bogatych biznesmenów – zwolenników jego partii. Nazywali się oni Rzeźniczak i Stajszczakowie. To nazwiska w Bydgoszczy doskonale znane.

Związki Andrzeja Rzeźniczaka z ugrupowaniem utworzonym przez Jana Krzysztofa Bieleckiego, Janusza Lewandowskiego i Donalda Tuska można nazwać bardzo ścisłymi. Twórca parabanku pod nazwą Prywatna Agencja Lokacyjna, który zmarł przed czterema laty w areszcie śledczym w Chojnicach, był w latach 1991-93 senatorem KLD. Natomiast związki braci Stajszczaków (cinkciarzy, którzy dorobili się ogromnego majątku na aferze alkoholowej, polegającej na sprowadzeniu do Polski kilku milionów litrów alkoholu bez uiszczenia należnego podatku) z Kongresem Liberalno-Demokratycznym nie miały sformalizowanego charakteru. Można je wszakże odnaleźć.

Założycielem KLD w Bydgoszczy był Marek Koczwara. Ów bydgoski liberał na początku lat 90. tłumaczył dziennikarzom, że musi się opiekować Stajszczakiem (chodziło o Janusza, który wykazywał ambicje polityczne), bo w przeciwnym razie mógłby on zejść do podziemia gospodarczego.

Marek Koczwara został w 1991 roku wiceprzewodniczącym KLD (przewodniczącym był wtedy Donald Tusk). Jakie były przyczyny błyskawicznej kariery partyjnej bydgoskiego fotografa? Samochody od Rzeźniczaka i Stajszczaków to chyba za mało, żeby zostać wiceszefem partii, która sprawuje rządy w kraju (premierem był wówczas Jan Krzysztof Bielecki).

Na kilku portalach przypomniano w związku z rewelacjami Pawła Piskorskiego, że bydgoscy liberałowie, Marek Koczwara i Ryszard Kulawiak, próbowali w 1991 roku przekupić konfederatów obietnicą wysokich posad oraz walizką pieniędzy. W zamian Konfederacja Polski Niepodległej miała wycofać poparcie dla kandydatury Antoniego Tokarczuka z Porozumienia Centrum na stanowisko wojewody bydgoskiego.

Przyzwyczailiśmy się już, że w naszym kraju panuje korupcja, więc nikogo nie dziwią ujawnione próby korumpowania. Ciekawsze jest, skąd panowie Koczwara i Kulawiak wzięli walizkę pieniędzy. A już znacznie bardziej interesujące niż nieudana próba przekupstwa jest zachowanie Jana Krzysztofa Bieleckiego. Ówczesny premier został przez konfederatów powiadomiony o całym zdarzeniu. To, że jego koledzy partyjni chcieli wpłynąć na KPN z pomocą walizki pieniędzy, w ogóle go nie ruszyło. A w czasie gdy Bielecki był premierem, Janusz Stajszczak otrzymał zamówienia rządowe na eksport towarów do ZSRR.

Kongres Liberalno-Demokratyczny w 1994 roku zakończył swój żywot. Ryszard Kulawiak, były szef KLD w Bydgoszczy, od wielu lat jest prezesem zespołu sanatoryjno-wczasowego ?Arka – Mega? w Kołobrzegu. To spółka należąca do braci Stajszczaków, która obecnie znajduje się pod całkowitą kontrolą starszego z nich, Janusza.

Były wiceprzewodniczący KLD, Marek Koczwara, nadal utrzymuje kontakty z kolegami z nieistniejącej już partii, którzy należą obecnie do Platformy Obywatelskiej. To on promował Pawła Olszewskiego, gdy dużo do powiedzenia miał jeszcze Grzegorz Schetyna. (W latach 1991-93 Koczwara był wiceprzewodniczącym, a Schetyna sekretarzem generalnym KLD.) Poseł Olszewski najpierw został skarbnikiem klubu parlamentarnego PO, a następnie jego rzecznikiem.

Koczwara został nagrodzony za swoje zasługi, kiedy PO przejęła władzę w kraju. Zostały wówczas zmienione władze spółek skarbu państwa. Prezesem Zakładów Chemicznych ZACHEM w Bydgoszczy, należących do Grupy Ciech, wybrano w 2008 roku działacza PO Konrada Mikołajskiego, a pan prezes utworzył dobrze płatne stanowisko doradcy dla Marka Koczwary.

Na początku swojej kariery politycznej Paweł Olszewski pilnie wsłuchiwał się w rady byłego wiceprzewodniczącego Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Po wyborach samorządowych w 2006 roku Platforma Obywatelska uzyskała możliwość obsadzenia stanowiska wiceprezydenta Bydgoszczy. Było kilku dobrze przygotowanych do pełnienia tej funkcji działaczy PO. Tymczasem Paweł Olszewski, który wówczas szefował partii w Bydgoszczy, wskazał niespodziewanie mało komu znanego Rafała Bruskiego. Skąd wytrzasnął byłego marynarza? To proste. Koczwara dobrze znał Bruskiego. Grał z nim w brydża w barwach trzecioligowego klubu BTG Bydgoszcz.

Od 2010 roku Rafał Bruski jest prezydentem Bydgoszczy. Wspiera go 14-osobowy klub radnych PO. Do stycznia 2012 roku funkcję przewodniczącego klubu pełnił Włodzisław Giziński. W czasie rządów Hanny Suchockiej był on wojewodą bydgoskim. Stanowisko to uzyskał przy wsparciu miejscowego Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Ceną za poparcie miało być powołanie na stanowisko wojewody Ryszarda Kulawiaka, nauczyciela wychowania fizycznego i prawej ręki Marka Koczwary w bydgoskim KLD.

Gizińskiemu, chociaż się bardzo starał, nie udało się wywiązać z tego zobowiązania, ale może mu wybaczono ze względu na inne jego posunięcie. Na swojego doradcę nowy wojewoda powołał Ryszarda Sławetę, prezesa spółki Securita, należącej do holdingu Stajszczaków, a zarazem reprezentanta interesów braci m.in. w radzie nadzorczej Bydgoskiego Banku Komunalnego.

Stan zdrowia nie pozwala obecnie Sławecie uczestniczyć w życiu publicznym, ale w 2010 roku jego syn wspierał Rafała Bruskiego w kampanii wyborczej. Michał Sławeta należał nawet do sztabu wyborczego tego kandydata na prezydenta miasta.

W sztabie Rafala Bruskiego działał również Marcin Heymann, którego teściowie są zaprzyjaźnieni z Januszem Stajszczakiem. Po wygranych przez Bruskiego wyborach otrzymał stanowisko prezesa Leśnego Parku Kultury i Wypoczynku. Pozycja Heymanna jest niesłychanie mocna. Jakby w poczuciu, że wszystko mu wolno, gwizdał na ustawę antykorupcyjną i łączył pracę prezesa spółki komunalnej z prowadzeniem własnej działalności gospodarczej. Prezydent powinien polecić swoim przedstawicielom w radzie nadzorczej, by odwołali go z funkcji prezesa, ale tego nie uczynił, mimo że ustawa nakazuje odwołanie osoby łamiącej przepisy antykorupcyjne w ciągu 30 dni.

Dlaczego Marcin Heymann jest nietykalny? Z jakich powodów Rafał Bruski wstawił do rady nadzorczej ProNatury w grudniu minionego roku Krzysztofa Ogrodowicza, który w minionych dwudziestu paru latach znajdował się w składach rad nadzorczych różnych spółek braci Stajszczaków?

Najważniejsze pytanie brzmi, czy Platforma Obywatelska bierze na siebie odpowiedzialność, za posunięcia jej prominentnych działaczy. Czy bydgoska PO chce iść śladem Kongresu Liberalno-Demokratycznego?