Wyniki rankingu ogłosiły wszystkie regionalne media, a prasowe tytuły mogły mieszkańców Bydgoszczy przygnębić. Zawsze jest tak, że tego rodzaju publikacje – i słusznie – uderzają w rządzących. Z tego powodu dziwić może bezrefleksyjna zgodność publikatorów, które w czołówkach wielkimi tytułami wybijały: “Ranking zamożności miast. Bydgoszcz na szarym końcu”. Pierwsze skojarzenie, jakie mogło się zrodzić: prezydent Rafał Bruski po lekturze ostatnich sondaży wyborczych cisnął do kosza legitymację Platformy Obywatelskiej i wypełnił deklarację członkowską Prawa i Sprawiedliwości, albo nie daj Bóg, Kongresu Nowej Prawicy i okres ochronny nad włodarzem Bydgoszczy dobiegł końca.
Potem, przy bliższym oglądzie sprawy, okazało się, że sprawa może być bardziej skomplikowana. Tygodnik “Wspólnota” jest wśród polskich samorządowców pismem popularnym, publikującym specjalistyczne porady i opinie dotyczące spraw samorządu terytorialnego, ma wśród radnych i urzędników duży autorytet. Z tego powodu ranking prowadzony od wielu lat przez zespół profesora nauk ekonomicznych, kierownika Zakładu Rozwoju i Polityki Lokalnej na Wydziale Geografii i Studiów Regionalnych Uniwersytetu Warszawskiego Pawła Swianiewicza trudno było zignorować. Niełatwo też jest być obojętnym, jeśli w tabeli o nazwie “Bogactwo – miasta wojewódzkie – 2013”, czarno na białym wykazane jest, że Bydgoszcz jest czerwoną latarnią w zamożności samorządów na głowę mieszkańca, a mniejsze miasta w regionie, jak Toruń, Włocławek czy Grudziądz, mają w kasie więcej niż my.
Moim zdaniem sklasyfikowanie Bydgoszczy we “Wspólnocie” na ostatnim miejscu w kategorii “Bogactwo – miasta wojewódzkie” może wywołać liczne nieporozumienia. Czytelnik regionalnych mediów przy lekturze rankingu na pewno odnosił wrażenie, że zamożność miasta przekłada się bezpośrednio na jego sytuację życiową. Tymczasem, gdy wczytamy się w metodologię opracowania rankingu, jego autorzy “zamożność” i “bogactwo” rozumieją na swój specyficzny sposób. Ranking “Wspólnoty” bogactwo samorządów ustala na podstawie ich dochodów własnych i subwencji wpływających do budżetów jednostek samorządowych. Łączna suma tak zgromadzonego bogactwa (ściśle rzecz ujmując sumy pieniędzy pochodzących z podatków), dzielona jest przez liczbę mieszkańców miasta i mamy wynik do rankingu.
W tym momencie lekką ulgę mogą odczuwać wszyscy ci mieszkańcy, którzy własnego powodzenia nie wiążą ściśle z sukcesem urzędników realizujących samorządowe budżety. Zdaję sobie jednak sprawę, że większość obywateli III RP pytana o to, co robić, by było lepiej, najczęściej w pierwszej kolejności nie mówi o własnych dochodach i swojej rodziny, a deklaruje troskę o budżet miasta czy nawet państwa. Tych obywateli, ostatnie miejsce Bydgoszczy w rankingu, może oczywiście szczególnie głęboko zatroskać.
Co pokazuje ranking “Wspólnoty”
Wymieńmy podstawowe czynniki wpływające na bogactwo miasta według “Wspólnoty”. Po pierwsze, miasto musi mieć wysokie dochody własne. O jego wysokich dochodach własnych przesądzają przede wszystkim wpływy z tytułu podatku od osób fizycznych i prawnych pobierane przez urzędy skarbowe, a potem przekazywane w części samorządom, wpływy z podatku od nieruchomości i innych podatków lokalnych, sprzedaż majątku miasta (prywatyzacja). Po drugie, o bogactwie miasta przesądza wielkość otrzymywanej od rządu subwencji, spośród których najistotniejsza jest subwencja oświatowa. Z tego wyliczenia wynika, że bogate są te miasta, których obywatele lub firmy odprowadzają do skarbówki wysoki roczny PIT lub CIT, mają duże powierzchnie opodatkowane podatkiem od nieruchomości (najlepiej gdyby to były nieruchomości, na których prowadzona jest działalność gospodarczą ze względu na wielokrotnie wyższy wymiar podatku), prywatyzujące majątek i otrzymujące wysoką subwencję oświatową. Z tego wyliczenia widzimy, że bogactwo miasta i bogactwo mieszkańca to całkiem różne sprawy. Oczywiście, bogactwo miasta i mieszkańca najściślej powiązane jest przez wysokość rocznych PIT-ów obywateli.
Kto zamożny, kto biedny
Warszawa w zamożności miast wojewódzkich bije wszystkich na głowę – na jednego mieszkańca miasto ma dochody w wysokości prawie 5.848 zł. I tak jest od 2001 roku. Wiceliderem jest Wrocław i tak też jest od wielu lat – prawie 4.903 złote na mieszkańca. Za tymi dwoma liderami uformował się peleton 14 miast notujących dochody na mieszkańca od 4.281 zł – Kraków (3. miejsce) do Zielonej Góry (16. miejsce) z dochodem per capita 3.556 zł. Dwaj ousiderzy: 17. miejsce Gorzów Wlkp z 3.271 zł i ostatnie 18. miejsce Bydgoszcz – 3.215 zł. Warto odnotować, że Bydgoszcz zajmowała ostatnie miejsce w 2001 roku, potem w latach 2006-2008 odbiła się od dna i plasowała się na miejscach: 14-15.
Jak tłumaczyć te wyniki
Warszawa liderem. Wiadomo że setki tysięcy warszawiaków zatrudnionych w ministerstwach i urzędach centralnych zarabia więcej niż ich niżej zaszeregowani koledzy w urzędach wojewódzkich, miejskich i podobnej rangi poza stolicą. Warszawa jest też siedzibą wielu firm – więc CIT na pewno średnio jest tam wyższy niż w innych regionalnych “lokomotywach” rozwoju.
Wrocław z kolei jest prywatyzacyjnym fenomenem. Dochody z tytułu sprzedaży majątku wyróżniają to miasto na tle innych. Bezpośredni wpływ gotówki do budżetu, a co się z tym wiąże napływ zagranicznego kapitału ma wpływ na pozycję rankingową. Kraków bardzo awansował w ostatnich latach pod tym względem, ale w stosunku do Wrocławia opóźnień nie nadrobił.
Dalej w peletonie średniaków różnice nie są duże i na przestrzeni ostatnich lat miasta te często zamieniały się lokatami w rankingu.
Uwarunkowania pozycji Bydgoszczy i możliwości awansu
Najpierw można by z całą powagą, mając na uwadze metodę rankingu, raz jeszcze przeliczyć wartość subwencji oświatowej przyznawanej przez Ministerstwo Edukacji. Żartobliwie można by dodać, że przecież znikąd bardziej zamożność i bogactwo naszego kraju po wstąpieniu do Unii Europejskiej nie bierze się, jak z dobrze wypisanych wniosków, nie tylko tych kierowanych do Komisji Europejskiej. Że to nie ma nic wspólnego z prawdziwym bogactwem to inna sprawa – tutaj przecież chodzi o pozycję rankingową.
Z pozostałymi wskaźnikami możemy, niestety, mieć problem. W czasach stagnacji, w czasach, w których trudno liczyć na zmiany systemowe, wzrost PIT czy CIT nie ma mocnych podstaw. Z prywatyzacją też nie można wiązać nadziei, bo jak widzimy i rząd, i samorządy coraz głębiej brną w rozwiązania socjalistyczne.
W tej sytuacji BYDGOSZCZANIN powinien nadzieję pokładać w zmianie metody używanej do ustalenia “rankingu bogactwa i zamożności”. Nie żeby ona fałszowała rzeczywistość, ale żeby była miernikiem kreatywności ludzi i ich pracy.