Wczoraj gościem Bydgoskiego Klubu Fronda był Cezary Gmyz, dziennikarz tygodnika “Do Rzeczy”, który pół roku temu został wyrzucony z dziennika “Rzeczpospolita” za tekst ?Trotyl na wraku tupolewa?. Przeprowadzona czystka w popularnej “Rzepie”, jak i masowe odejście dziennikarzy z tygodnika “Uważam Rze”, dokonały istotnych zmian na rynku polskich opiniotwórczych mediów. W miejsce spacyfikowanych tytułów tworzą się nowe, powstaje nowa prywatna telewizja TV Republika.

Cezary Gmyz był i nadal pozostaje uczestnikiem tych wydarzeń, opowiadał o nich podczas wczorajszego spotkania. Przede wszystkim jednak promował książkę ?Zawód: dziennikarz śledczy?, napisaną w formie wywiadu, który przeprowadził z nim jego kolega redakcyjny z “Do Rzeczy”, Piotr Gociek. Spotkanie nie miało charakteru prelekcji czy wykładu. Prowadził je Maciej Różycki, zadając pytania, głównie odnoszące się do treści książki. Aktywni byli też uczestnicy wieczoru, którzy nie ukrywali swej sympatii dla autora, jak też ciekawości, dotyczącej prowadzonych przez niego dziennikarskich śledztw.

Pierwsze pytanie brzmiało: Czy się pan nie boi? Cezary Gmyz odpowiedział, że w protestowaniu i chodzeniu pod prąd jest odporny na lęk i ma w tym wieloletnie doświadczenie. Po raz pierwszy protestował po wyrzuceniu Tomasz Wołka z “Życia Warszawy”! Walorem spotkania było to, że jego uczestnicy byli dobrze zorientowani w meandrach polskiej polityki i wychwytywali ironię, paradoksalność losów uczestników polskiego życia publicznego w ostatnich latach. Dlatego śmiech po tej wypowiedzi nikogo nie dziwił.

Nie mogło zabraknąć pytań o “trotyl na tupolewie”. Gmyz powiedział, że nigdy nie odważyłby się publikować treści, które nie byłyby sprawdzone w co najmniej dwóch niezależnych od siebie źródłach.

Interesująca była jego opowieść o aktualnej teraz rocznicy powstania w getcie warszawskim. Stwierdził, że historia jest zakłamana i zniekształcona. Rozpowszechniony jest jeden nurt historii o powstaniu w getcie – ten związany z lewicującą, a właściwie komunizującą Żydowską Organizacją Bojową, a przemilczany ten, który wiąże się z Żydowskim Związkiem Wojskowym – tylko dlatego, że miał on charakter prawicowy i współpracował blisko z AK – “a bili się tak dzielnie, że nikt właściwie z nich nie ocalał”.

Wiele pytań dotyczyło jego śledztw dziennikarskich związanych z lustracją i uwikłaniem wielu osób ze świecznika we współpracę z komunistycznymi służbami specjalnymi. Dziennikarz wyjawił, że pracuje nad publikacją, dotyczącą komunistycznej agentury w Watykanie.

Cezary Gmyz jest świeckim członkiem władz Kościoła ewangelicko-augsburskiego, jego Synodu. – Ujawniłem ubecką przeszłość zwierzchnika mojego Kościoła, bp. Janusza Jaguckiego, co się skończyło jego dymisją. Ten i teksty dotyczące afery hazardowej były jedynymi, które przyniosły konsekwencje w postaci dymisji. Nie jestem kochany za tę działalność w moim Kościele, choć jestem członkiem najwyższych jego władz – oświadczył.

Szczególnie bulwersująca była jego opowieść o Tomaszu Turowskim, zakonspirowanym agencie SB, który jako jezuita mógł być na placu św. Piotra w Rzymie w czasie zamachu na Jana Pawła II, a jako dyplomata, przygotowywał wizytę prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu 10 kwietnia 2010 r. Tenże Turowski był przewidywany na następcę Hanny Suchockiej na stanowisko ambasadora Rzeczypospolitej Polskiej przy Stolicy Apostolskiej – ujawnił Gmyz.

- U nas w sferze publicznej istnieje cała masa ludzi, którzy mają powody, by ukrywać, czym się zajmowali w przeszłości. Jak również, czym zajmowała się mamusia czy tatuś, babcia czy dziadziuś. U nas mamy taki stan, w którym elity komunistyczne i resortowe replikowały się. (…) W Polsce mamy do czynienia z totalnym absurdem. Oczywiście, nie ma nic złego, jeżeli na podstawie plotek dziennikarz “Newsweeka” napisze tekst o rzekomych romansach Rajmunda Kaczyńskiego, ale jak ktoś się zajmie esbecką mamusią sędziego, który orzeka, że UB było lepsze od CBA, to już jest problem. To jest postawione na głowie. Wszędzie na świecie, jeśli ktoś przedziera się do sfery publicznej, to w sposób naturalny podlega kontroli opinii publicznej, a środowisko, w którym się wychowywaliśmy jest istotne – stwierdził. – Na wszelki wypadek zlustrowałem swoją rodzinę i zgłosiłem dziadka, który był w Afrika Korps, a skończył szlak bojowy z armią gen. Andersa. Nie jestem w stanie tego zmienić. A u nas jest próba pisania życiorysów od nowa – dodał.

Spotkanie obfitowało również w wiele momentów zabawnych. Cezary Gmyz pochwalił się, że to on wymyślił nazwę Telewizji Republika. – Wszedłem do pokoju, gdzie trwała burza mózgów. Czachy dymią. Wtedy powiedziałem: republika. Kiedy się zakłada republikę? Jak umierają tyrani – stwierdził. Ale zaraz dodał, że największe zasługi dla niezależnych mediów i Telewizji Republika ma Grzegorz Hajdarowicz, a to stwierdzenie wywołało śmiech na sali.

Za najbardziej bezpieczny pojazd uznał rower. – Gdy się jest poddanym inwigilacji, to rowerem najłatwiej zgubić “ogon”. Pieszego łatwo śledzić, tak samo z jadącym samochodem profesjonalne służby nie mają problemu. Ale z rowerem już tak nie jest – porusza się szybciej niż pieszy, a samochód nie zawsze przejedzie tam, gdzie rower – obwieścił.