Zaoferowane widzom sceny były jałowe. Ot, jedna pani odsłoniła biust, druga jej chyba pozazdrościła i też odsłoniła. Potem film wideo z całkiem nagą Małgorzatą. Piersi, brzuszek, nóżki i co tam jeszcze uważni widzowie mogli dostrzec. No, istna Helena Modrzejewska. I dalej bez ładu i składu. W pewnym momencie nad głowami aktorów napis informujący, że mamy 1945 rok. Stoi sowiecki żołnierz i kobieta. On namawia kobietę po rosyjsku, żeby usiadła obok niego, a może się położyła. Potem przegląda jej dokumenty. No, najczystszej wody Goethe. I tak to leciało, scena po scenie. O, niewidoma aktorka wchodzi na scenę i mówi, że wypije herbatę. No i pije herbatę. Potem umiera, czyli kładzie głowę na stole, bo została otruta przez córkę. Nie wiadomo, nad takimi scenkami – śmiać się czy płakać.

O, dwaj faceci podchodzą do obrazu wiszącego cały czas na scenie i wyjaśniają, że kwadrat namalowany na obrazie, to jest czarna dziura. Tak, tak, ta kosmiczna, groźna, czarna dziura. Do licha, czarna dziura nie ma kształtów geometrycznych, nie jest kwadratem, prostokątem czy trójkątem. Ci faceci robią sobie po prostu jaja? A czarna dziura na obrazie nie wieje żadną grozą.

Cała metafizyka Goethego wprost wyparowała z bydgoskiej inscenizacji. Trudno zresztą orzec, w jakiej sprawie widzowie zostali do teatru zaproszeni. To nie do wiary, ale okazało się, że Goethego można ogołocić ze wszystkiego, czym dla europejskiej kultury jest ?Faust?. Koncept polegający na wyeliminowaniu ze spektaklu tytułowego Fausta się nie sprawdził. Małgorzata bez swego demonicznego kochanka jest na scenie osamotniona i rezonerska. Nie ma też diaboliczności Fausta, jego zanurzenia się w złu i egoizmie. Nie ma krytyki intelektu stawiającego swe dociekania ponad dobro. Małgorzata bez swego starego już kochanka, uwikłanego w diabelskie konszachty, oddanego rozpuście i nauce, nie ma zwyczajnie materiału do zagrania. A przecież w tekście Goethego jest nimfetką, niewinną panienką, uwiedzioną, ale też uwodzącą, rozpustną i skromną. To przecież ktoś na podobieństwo dzisiejszych gwiazdek filmowych, Esterka ze wspomnień Andrzeja Żuławskiego. Postaci Mefistofelesa i Fausta trzymają w tekście Goethego dramaturgię i dynamikę pozostałych postaci. Bez ich silnej obecności spektakl się sypie. I na bydgoskiej scenie właśnie się posypał.

Na stronie internetowej teatru czytamy taką zapowiedź spektaklu: ?Wszystko, co stałe, rozpływa się w powietrzu, wszystko, co święte, ulega sprofanowaniu i ludzie muszą wreszcie spojrzeć trzeźwym okiem na swoją pozycję życiową, na swoje wzajemne stosunki.? (Marx, Manifest komunistyczny).
Kto by pomyślał ? Marks jako motto do metafizycznego tekstu Goethego.

I dalej twórcy spektaklu dzielą się z potencjalnymi widzami dość mętnymi rozważaniami: ?‘Faust’ jest pisany jako teatr w teatrze, a skoro wszystko, co pojawia się na scenie, uzyskuje teatralną formę i znak, to jak przedstawić metafizyczną warstwę tekstu? Co jeśli Goethe rozumiał ją dosłownie – czy pudel jest żywym psem? Jak wygląda pies, w którego wstąpił diabeł? Jak wygląda coś, czego w teatrze pokazać się nie da??
Jak przedstawić metafizyczną warstwę tekstu? To proste. Zagrać ?Fausta? Goethego.

Pewną ciekawostką była obecność na scenie ludzi niewidzących. Dla nich i dla aktorów było to pewnie interesujące doświadczenie. A dla widzów? Obecność niewidzących była niewątpliwie pewnym przekraczaniem ograniczeń. Czy przydawało to jednak jakichś wartości sztuce? Nie sądzę.