Pod “Kosmosem” 51 lat po

Nasze spotkanie z muzyką Cliffa i Shadowsów rozpoczęło się jednocześnie w dwóch punktach naszego miasta. Kiedy Andrzej Morawski z kolegami instalowali się na estradzie salki koncertowej ElJazzu, delegacja Big Beat Jazz Clubu, witała pod dawnym klubem “Kosmos” (ulica ks. Piotra Skargi 3) naszych muzycznych przyjaciół z Gdyni. Tadeusz Mecweldowski, Marek Pietras i Jarek Mackiewicz, to spora część legendarnej grupy Złote Struny. W Bydgoszczy grali 51 lat temu i w “Kosmosie”, i na Torbydzie przy ulicy Moniuszki.
Do tej fascynującej historii, powrócę za kilka dni w osobnej opowieści bydgosko-gdyńskiej.
Złote Struny, kultowy zespół, trójmiejskiej sceny big beatowej (w latach 1962-1964), wyrósł w dużej mierze na muzyce The Shadows, a Tadeusz Mecweldowski, chętnie i udanie wykonywał również piosenki Cliffa Richarda.

Tymczasem na ulicy Krętej 3

Kiedy wraz z naszymi gośćmi, kończyliśmy nasz big beatowy spacer, z klubu Józefa Eliasza, już dochodziły dźwięki gitar.
Do koncertu jeszcze 90 minut, ale przecież trzeba dokonać ostatnich prób i estradowych przymiarek. Już się czuło w powietrzu takie pozytywne poddenerwowanie co to tremą zwą. Leszek Agaciński (były wokalista Temperamentów) nie śpiewał przecież (a szkoda!) wiele lat. Andrzej Morawski z kolei, to muzyk wytrawny i nieustannie od lat 60. praktykujący, ale zespół (mieszanka doświadczenia i młodości) w rolę szedołsowych muzyków wcielił się zaledwie przed miesiącem.

Ruszamy z zadumą

Punktualnie o 19.00 rozpoczynamy naszą 9. big beatową odsłonę. Dawno nie było takiego tłumu chętnych, niemal już na godzinę przed. Pełna satysfakcja organizatorów, wszystkie miejsce zajęte i dynamiczne starania o każde krzesło, nawet z sąsiednich pomieszczeń.
Smutne refleksje na początek, kiedy w cichym skupieniu zadumaliśmy się nad tragedią na UTP. Przecież niedawno tak wstrząsnęła całą Polską, tragedia Pauliny i Pawła…
Nieco wcześniej, 8 października 2015 roku inne smutne pożegnanie – pogrzeb zmarłego 3 października 2015 roku, ojca polskiego big beatu, Franciszka Walickiego. Kilku z nas uczestniczyło w tej ceremonii na pięknym, witomińskim cmentarzu w Gdyni.
Tadeusz Mecweldowski, rozpoczynając nasz muzyczny spektakl zaśpiewał piękną, symboliczną piosenkę Czy mnie jeszcze pamiętasz (do której słowa napisał właśnie Walicki, pod pseudonimem Jacek Grań). Zaraz po niej, Tadeusz wykonał inny urokliwy utwór Pod papugami, z repertuaru innego giganta muzycznego, Czesława Niemena.

W Londynie na przełomie dekad

Cliff Richard urodzony w Indiach w roku 1940, 10 października 2015 roku, obchodził swoje 75. urodziny (aż trudno uwierzyć!).
Artystyczną karierę rozpoczynał w 1958 roku z grupą The Drifters. Pierwsze średnio udane próby, nabrały rumieńców kiedy skład The Drifters zasilili Hank Marvin i Bruce Welch (poprzednio jako The Five Chesternuts). Niewiele później, po tych kadrowo-artystycznych przemeblowaniach, grupa akompaniująca Cliffowi nazwała się The Shadows. Nie wypadało przecież udawać, że nie słyszeli o wspaniałej amerykańskiej, wokalnej grupie The Drifters!
Shadowsi zgodnie z nazwą, mieli być grupą akompaniującą Richardowi (naprawdę nazywał się Harry Webb i nie jest krewnym… nieprzychylnego nam sędziego piłkarskiego!). Cienie miały jednak od początku swoje własne ambicje również i realizowali się równolegle jako grupa instrumentalna.
Krok po kroku Cliff stawał się supergwiazdą, a The Shadows wzorcem gitarowego zespołu. Hank Marvin ze swoim czerwonym Fenderem w rękach stał się inspiracją dla gitarzystów na całym świecie – symbolem beatowej rewolucji muzycznej, takim Leo Messi estrady!!!
Cliff Richard oczarował słuchaczy już w 1959 roku swoim singlem, czyli “Living Doll”, który szybko trafił na szczyty listy przebojów, a Shadowsi w 1960 roku zawładnęli wyobraźnią publiczności utworem “Apache”, o którym powiedzieć, że kultowy, to mało powiedzieć!

W Romie i Kongresowej kilka lat później

Do Polski dotarli w siódmym roku swojej wspólnej kariery. Była jesień 1965 roku. Dopiero rozgrzewały się Czerwone Gitary, już nas czarował Piotr Szczepanik, twist i madison już były obciachem, dookoła szalała beatlemania, kiedy nasz krajan z Grudziądza, wielki konferansjer Lucjan Kydryński przygotowywał się do prowadzenia 2 koncertów w warszawskiej Romie. Kiedy jednak miłośnicy Cliffa i Shadowsów musieli zapłacić za bilety ówczesne 1000 złotych (to była niemal cała pensja!!!) organizatorzy, rzutem na taśmę, zakontraktowali dodatkowe 2 koncerty w Sali Kongresowej. Bilety ponownie w teoretycznej cenie 70 złotych, ale koniki mnożyli to razy dwadzieścia!
Tak więc 11 i 12 października 1965 roku Warszawa błyszczała blaskiem sławy Cliffa Richarda i złotych strun Hanka Marvina i kolegów.
To, że dzisiaj mamy co wspominać, zawdzięczamy w dużej mierze właśnie Lucjanowi Kydryńskiemu, który opisał to w swojej książce “Znajomi z estrady”.
Nasz koncert w ElJazzie zadedykowaliśmy właśnie królowi polskich konferansjerów. Relację tę prześlę na ręce jego syna Marcina Kydryńskiego, znanego dziennikarza muzycznego, radiowca, konesera muzyki. Niech wie, że pamiętamy o jego tacie i jego roli w tamtym niezapomnianym wydarzeniu sprzed 50 lat.

Cliffowi podobny…

Naszym Cliffem tego wieczoru stał się Leszek Agaciński, który już 50 lat temu, będąc w składzie Temperamentów, miał w repertuarze piosenki Richarda. Rozpoczął od utworu The Minute You Are Gone, aby za chwilę zaśpiewać o wędrującym światełku w piosence Travellin’Light.

Twarze publiczności roześmiane, panie wsłuchane w sposób szczególny, bo jak nie zasłuchać się w melodii i słowach takiego superszlagieru sweet jak When The Girl In Your Arms (Is The Girl In Your Heart). Leszek pamięta, że śpiewał ją w bydgoskiej “Astorii”, właśnie w składzie Temperamentów, wspólnie z Jurkiem Pulcynem. Może kiedyś to powtórzą, ale na razie w pojedynkę uraczył nas jeszcze superhitem Living Doll, z wtórująca na stojąco, pełną entuzjazmu publicznością.
Na bis Leszek zaśpiewał Lucky Lips, a wspomagał go odważnie sam Andrzej Sieradzki, nasz przyjaciel, który w 1964 roku zakładał Big Beat Jazz Club wraz Andrzejem Filipiakiem (obecny na sali) i Waldkiem Zalewskim.

  • ..i we własnej osobie*

Nie sposób było oczywiście, nie dopuścić do głosu samego Cliffa, który zaśpiewał 3 utwory z rewelacyjnego Final Reunion Concert na Wembley Arena w Londynie z roku 2009. We Say Yeah, Sea Cruise i The Young Ones zabrzmiały wspaniale, a obraz z ekranu wspomagał pozytywne wrażenie. Pierwszy i trzeci kawałek pochodziły z niezapomnianego filmu “The Young Ones” z 1962 roku. W Polsce oglądaliśmy go dopiero w trzy lata później, właśnie w przeddzień koncertów w Warszawie w 1965 roku. U nas zapełniał sale kinowe pod polskim tytułem “Chcemy się bawić”. Obok filmów z Beatlesami, chyba najbardziej zapamiętany w naszym kraju film muzyczny.

Shadowsów czas

Była godzina 20.15, kiedy po parominutowej przerwie, nadszedł czas na wielkie wrażenia! Przygotowując imprezę, zdecydowaliśmy się na pewne odstępstwa od historycznej prawdy. 50 lat temu, koncerty w Warszawie otwierała jako support (nikt nie używał tego słowa wówczas oczywiście!) grupa Szwagry z Krakowa (kultowy zespół wykonujący głównie covery ówczesnych zagranicznych hitów, z doskonałymi, dowcipnymi tekstami autorstwa Wiesława Dymnego). Utwór “Wesele”, który obejrzeliśmy i wysłuchaliśmy z ekranu, to w oryginale kompozycja Beatlesów She’s A Woman. Co więc zmieniliśmy? U nas Cliff rozpoczął imprezę, a kończyli The Shadows.
Andrzej Morawski – gitara solowa, Łukasz Wołoszczak – gitara akordowa, Michał Mielewczyk- gitara basowa, Mirosław Cichy – perkusja, rozpoczęli zamaszyście. Któż z nas, w dzieciństwie, nie był kowbojem lub Indianinem! Dlatego, superentuzjastycznie zabrzmiał utwór Apache (Łukasz na solo).

Liczba decybeli była spora, ale udało się zachować klarowność dźwięku. Łukasz wraz z Michałem, młodzi ludzie, nie tak dawno w składzie grupy Hans Jorg (alternatywna chłodna fala). Michał jeszcze wcześniej grał w takich kapelach jak Arytmia, Oyster Eye i The Day After, ale we wtorkowy wieczór w “okowach” klasyki gitarowego brzmienia lat 60.

Zaczęło się od Dance On

Kiedy miesiąc temu, byłem w domu lidera grupy Andrzeja Morawskiego, aby omówić repertuar koncertu, na początek zagrał mi efektownie utwór Dance On. Właśnie ta kompozycja z 1962 roku i inna Kon-Tiki z 1961 roku, to była następna porcja, smakowitego gitarowego grania.
Publiczność, wśród której było wielu muzyków, z podziwem oglądała pozytywne wyniki kilku prób. Bydgoscy Shadowsi brzmieli naprawdę znakomicie!
Goście z Gdyni, nasi przyjaciele ze Złotych Strun, również uśmiechali się z uznaniem.
Dwa kolejne wykonania tylko ugruntowały nasz i mój podziw, bowiem Shindig z 1963 roku i Sleepwalk z tego samego, brzmiały bardzo świeżo, nie tylko z powodu, że tradycyjne brzmienie przetykane było bardzo efektownymi zagrywkami, których zapewne nie powstydziliby się wielcy gitary. Kilka lat temu Jeff Beck na albumie “Rock`N`Roll Party (Honoring Les Paul)” zaprezentował superefektowną wersję właśnie Sleepwalk (polecam odszukać w sieci, lub na półce!). Moim zdaniem Andrzej z Łukaszem zagrali to bardzo, bardzo podobnie.

Nowych brzmień ciąg dalszy

W te odważne aranżacyjne nowości, bardzo skutecznie wpasowywał się również Mirek Cichy, bębniąc równiutko i na temat!
Mirek w latach 80. grał ze Zbyszkiem Kaute w grupie Space Sound, potem był radiowcem, wiceszefem Stomuru, dzisiaj w grupach Blue Bird i trochę w Firebirds. Na dwa ostatnie koncertowe numery dołączył Włodzimierz Piskorz, magister sztuki i mistrz w swoim muzycznym fachu. Sekcja brzmiała wyjątkowo soczyście w tym momencie. Wymusiły to 2 utwory z bardzo późnego okresu w karierze Hanka Marvina. Parisienne Walkaways z dorobku Gary Mooore`a i You Are The One That I Want ze słynnnego filmu “Grease” z końca lat 70. Ten pierwszy to prawdziwa rozkosz, kaskada dźwięków, mistrza Moore`a i… Andrzeja!

Przyjemnie było patrzeć na grę Andrzeja Morawskiego , muzyka stuprocentowego od lat 60. do dzisiaj na estradach Bydgoszczy, Polski, Europy i nie tylko! Z grupą Dyki, Macieja Dyakowskiego i wieloma innymi.
Po tej efektownej kulminacji, bisy były nieuniknione!

Bydgosko-gdyńskie wspomnienia

Muzykom daliśmy chwilę przerwy, a na estradę poprosiłem muzyków Złotych Strun oraz Andrzeja Tasarka. Był to bardzo wzruszający moment wieczoru. Od teraz, Złote Struny jak czuję, są nie tylko przyjaciółmi Andrzeja Tasarka, ale całego Big Beat Jazz Clubu. Po kilku minutach wspomnień z okresu wspólnych muzycznych przygód w latach 60., padło zapewnienie ze strony Tadeusza Mecweldowskiego, Marka Pietrasa i Jarka Mackiewicza, że to dopiero początek naszych kontaktów!
O tym szerzej w osobnym obiecanym tekście za kilka dni.

Bardzo miłym, sympatycznym akcentem bisowania był kolejny występ wokalny Tadeusza w utworze It`s Now Or Never z repertuaru Elvisa Presley`a.
Wielki finał to kolejny gitarowy atak plemienia Apacze i ponownie Łukasz Wołoszczak na solo. Kolejna wtorkowa wycieczka w lata 60. przyjęta została aplauzem i bardzo wysoką frekwencją – Tak trzymać! Ludzie wychodzili rozpromienieni, muzyka The Shadows nie zestarzała się ani odrobinę! Podobnie jak beatlesowskie przeboje stała się muzyką jednoczącą pokolenia. Właśnie dlatego, warto było reaktywować Big Beat Jazz Club!

Zapraszamy do zadumy i wspomnień

3 listopada 2015 roku o godz. 19.00 zapraszamy na Muzyczne Zaduszki. W programie Hołd dla Johna Lennona.
Piosenki Marleny Dietrich, Edith Piaf i Elli Fitzgerald zaśpiewa, długo przez nas wyczekiwana Beata Lewińska.
W części drugiej Grupa Muzycznych Przyjaciół wraz z Marią Treder zabierze nas w refleksyjne soft jazzowe obszary.
Wraz z Marią Nadolną powspominamy naszych drogich muzycznych bydgoszczan, którzy tam hen w największej orkiestrze świata Andrzeja Szeligę, Zbyszka Bardadyna, Macieja Dyakowskiego, Włodka Szymańskiego

Zbigniew Michalski