Po zamknięciu drzwi tramwaju rozbrzmiewa muzyka. Muzyka z gatunku tak jakby grali. Po chwili mały chłopiec podchodzi z jakimś kubeczkiem i smutnymi oczami. Świetna gra aktorska. Jeszcze przed chwilą śmiał się na przystanku. Talent ma z pewnością większy, niż jego opiekun do harmonii. Kto chce, ten daje. Uczciwy układ. Chłopak nie jest natarczywy. Wystarczy jednoznaczne skinienie głową, by odszedł. Najgorzej udawać, że go nie ma. Wtedy stoi niewzruszenie z wyciągniętą ręką, żeby udowodnić, że jednak jest.
Jeśli tor między przystankami jest krótki, chłopiec nie zdąży nawet podejść do każdego z pasażerów. Jednak raz spotkałem ich na dłuższym odcinku. I zdołałem przekonać się, że to nie kiepski grajek i jego kasjer, ale mały żebrak i tło muzyczne. Kiedy chłopak zebrał już tyle, ile się dało, usiadł i – coś zadziwiającego – facet przestał grać. Do przystanku był jeszcze czas na sporą liczbę akordów. Tak nie robią grajkowie! Ktoś, kto grę opłacił, mógłby poczuć się oszukany. Gdyby chłopiec wydawał paragony, rzecznik praw konsumenta mógłby zostać zalany stertą zażaleń na grajka, co to nie gra, jak grać powinien.
Zwyczaj grania na ulicach ożywia miasto. Często są to mniej lub bardziej utalentowani studenci albo uczniowie, którzy dorabiają i bawią się przy tym. Także muzycy półprofesjonalni albo nieprofesjonalni. Najlepszy koncert jaki słyszałem na bydgoskich ulicach był to kwartet smyczkowy studentek bydgoskiej szkoły muzycznej. Ludzie przystawali, bili brawo, komplementowali i hojnie nagradzali utwory, którymi w komercyjnym radio nie sposób się uraczyć. Niektórzy grajkowie sprawiają wrażenie, jak gdyby uczynili z tego istotną część życia. Widać w nich pasję. Przykładem niech będzie Zielony Bus Band, którzy uliczne granie praktykują na bardzo wysokim poziomie. Drobne same wyskakują z kieszeni.
Niestety Romowie, których ostatnio spotkałem, podeszli do idei miejskiego grania, jak niektórzy medycy, chorzy na znieczulicę, do leczenia. Czujesz dotyk takiego lekarza i masz wrażenie, że on dotyka nie ciała a przedmiotu, który trzeba naprawić. Podobnie do petentów niekiedy podchodzą urzędnicy. (Choć ostatnio trafiam na samych uczynnych.) Słyną też z lekceważenia człowieka niektóre dziekanaty, gdzie student dowiaduje się, że jego miejsce jest gdzieś między butem obsługującej go kobiety a posadzką.
Problem ten dotyka wielu ludzi, którzy robią coś tylko dla pieniędzy. Mogli zaczynać z pasją, ale kończą z nawykiem. Napotkanego ostatnio Roma o pasję bym nie posądził, ale z pewnością o mechaniczną produkcję fałszywych nut, co mierzi. Jakby dobrze grał, to byłyby brawa, zamiast odwracania wzroku.
Wsiąść. Poczekać na zamknięcie drzwi. Chwycić harmonię. Zadąć w miech. Wyrobić kilka nut. Ustawić w rzędy. Zebrać kasę. Skończyć grę. I choć nie jestem miłośnikiem dźwięków wypływających z harmonii, to gdybym widział w tym chęć umilenia przejazdu pasażerom, to bym za tę chęć, miał chęć drobnymi podziękować. A tak widzę tylko żebraninę i niemiłosiernie fałszującego grajka.
I nie, żeby żebranie było czymś złym same w sobie. Poza perfidnymi przypadkami moralnego wyłudzania, kiedy ktoś udaje potrzebującego czyniąc z tego lukratywne zajęcie, trzeba to uznać za część naszego społecznego życia. Żebranie jest owocniejsze niż państwowe zasiłki. I ekonomicznie efektywniejsze: pomijamy pośrednictwo urzędników pożerających lwią część pieniędzy przeznaczonych na pomoc społeczną. Konieczność stania na ulicy zmusza do jakiejś aktywności, a że nie jest cenione społecznie, to skłania do poszukiwania innego, choćby nisko opłacanego zajęcia.
Kiedy przybiera to formę wymiany – muzyka za dobrowolne datki – rzecz przestaje być żebraniem, a staje się zajęciem zarobkowym. Dlaczego jednak Romowie, których miałem nieszczęście spotkać, nie chcą zająć się muzykowaniem, a wolą żebrać z muzyką w tle? Może to szantaż: zapłaćcie a przestanę was maltretować dźwiękami harmonii.
Muzyka niech im gra nie tylko w tramwaju, ale też na przystanku. Tak robią ludzie, którzy chcą tą grą umilić czas innym. Znam jeden sposób, żeby z grajkami zaczęło wszystko grać. Niedoskonały, przyznaję. Płacić tylko tym, którzy nie kończą, gdy ostatni pasażer wrzuca monetę do kubeczka.