W Bydgoszczy mamy do czynienia z sytuacja kuriozalną! Za miesiąc ma zacząć obowiązywać nowy system okrzyknięty ?rewolucją śmieciową?, a ciągle nie wiemy, ile ona nas będzie kosztować. Wiele miast i gmin buntuje się przeciw fundowaniu mieszkańcom dość drastycznych podwyżek, będących konsekwencją nie ich decyzji – tylko polskiego parlamentu. Bo zmiany następują w całym kraju i są rezultatem ustawy sejmowej. Na przykład prezydent Inowrocławia ustawę zaskarżył do Trybunału Konstytucyjnego, bo jego zdaniem jest niezgodna z konstytucją, czym zyskał szerokie poparcie samorządów w Polsce.

Inaczej jest w Bydgoszczy. Nowe rozwiązania dotyczące wywozu śmieci władze miasta uznały za krok jak najbardziej właściwy, zbliżający nas do europejskich rozwiązań proekologicznych. Entuzjastką nowego systemu okazała się aktualna zastępca prezydenta Grażyna Ciemniak. Wynika to nie tylko z jej lewicowych przekonań, ale dodatkowo z faktu, że jako posłanka w 2011 r. miała udział w uchwaleniu ustawy. Teraz odpowiada za jej wprowadzenie w życie w Bydgoszczy.
Wdrażanie nowego systemu idzie jej jednak fatalnie.

Naprawdę trudno było zakładać, że kolejną drastyczną podwyżkę bydgoszczanie przyjmą z entuzjazmem. Czujność bydgoskich władz mogła zostać uśpiona po tym, jak z dużą łatwością przeforsowywały one do tej pory podwyżki cen, zwłaszcza tych które uderzyły w najemców mieszkań komunalnych, czy pasażerów miejskiej komunikacji. Koalicja PO-SLD uznała, że ma wyjątkowe zdolności w perswazji i tłumaczenia niepopularnych decyzji. Jednak ?rewolucja śmieciowa? może okazać się dla rządzących momentem krytycznym. Na konferencjach prasowych przeciwników podwyżek cen za wywóz śmieci widoczna była determinacja i pewność siebie, wynikająca z obserwacji, że tym razem to władza przeholowała.

Z drugiej strony trudno zakładać, aby rządząca Bydgoszczą koalicja PO-SLD pozwoliła sobie narzucać ważne decyzje przez zorganizowaną grupę bydgoszczan, którą ona postrzega jako politycznych konkurentów. Niektórych z nich Rafał Bruski po wygranych wyborach prezydenckich wyrzucił z pracy w Urzędzie Miasta, a niektórzy rekrutują się z urzędników, podlegających też władzy Platformy Obywatelskiej, tylko że ? jakby to powiedzieć – konkurencyjnej grupy, choć dominującej w województwie kujawsko-pomorskim, zwłaszcza na szczeblu regionalnym.

Z tego powodu nikt nie powinien być zdziwiony, jeśli na sesji Rady Miasta koalicja radnych PO-SLD odrzuci obywatelski projekt, prezydent Rafał Bruski przeprosi za powstały bałagan i… obwieści korzystne dla bydgoszczan zmiany. Czy z takim tokiem wydarzeń My Bydgoszczanie się pogodzą? W sytuacji, gdy czują, że zwykli bydgoszczanie, niepisani już wielką literą, masowo ich popierają? Trudno w to uwierzyć. Na pewno jest przygotowywany, na taki przecież wcale nie zaskakujący rozwój wypadków, plan B. Skoro pan prezydent Rafał Bruski nie chce słuchać zdania tysięcy bydgoszczan, wynikający z poparcia niższych cen za wywózkę śmieci, no to nie ma innego wyjścia: trzeba go odwołać.

Niewielka partia Kongres Nowej Prawicy o mało co nie doprowadziła do przeprowadzenia referendum w Bydgoszczy w sprawie likwidacji Straży Miejskiej. Zabrakło niewiele podpisów. Z tej lekcji władza w Bydgoszczy nie wyciągnęła żadnych wniosków. Niedawno kilkunastoosobowy komitet obywatelski doprowadził do odwołania prezydenta Elbląga z PO za niekompetencję, nepotyzmem, podwyżki czynszów, cen biletów komunikacji miejskiej i przedłużające się remonty dróg i mostów. W Warszawie z niebywałym i zaskakującym impetem ruszyła zbiórka podpisów pod wnioskiem o odwołanie z funkcji prezydenta Hanny Gronkiewicz-Waltz, też z PO, a tłumy warszawiaków ustawiają się w kolejkach do złożenia podpisu pod wnioskiem. Taki obywatelski bunt przeciw władzy zaczyna występować też w innych miastach. Coś się w Polsce zmienia i coś mi się wydaje, że My Bydgoszczanie też mogą spróbować swojej szansy.