Moje pożegnanie

Człowiek niezłomny

PIOTR TRELLA

 

          Najwybitniejszy, etatowy tenor w historii bydgoskiego teatru operowego. Scenicznie charyzmatyczny, o ogromnym dorobku artystycznym. W latach 1971–1992 zachwycał urokiem swojego niezwykłego głosu, będąc wokalną wizytówką bydgoskiej sceny muzycznej. Występował we wszystkich, prestiżowych teatrach operowych w Polsce, z ówczesnym Teatrem Wielkim w Warszawie włącznie. Podziwiali go Bernard Ładysz, Paulos Raptis i wielu innych. Dobry, szlachetny, ponadczasowy człowiek. Zmarł 18 października 2020 roku w wieku 82 lat. Jest tragiczną ofiarą, nieprzerwanie panującej na świecie, pandemii choroby zakaźnej COVID-19. 7 listopada 2020 roku, w ramach XXXIX Tygodnia Kultury Chrześcijańskiej w Bydgoszczy, pośmiertnie uhonorowany medalem „Za twórczy wkład w kulturę chrześcijańską” w kategorii „organizator kultury”.

 

          Jest prawdą, że istnieją takie obszary rzeczywistości, które nie mogą zostać ujęte w słowa. Możliwe, że to one właśnie są w życiu najważniejsze. Jak zatem wyrazić boleśnie piętrzące się w sercu myśli? Jakże, z niezmiennym od lat niedowierzaniem, ponownie zaakceptować fakt, że czas nieuchronnie płynie tylko w jedną stronę? Życiowa dramaturgia, która po raz kolejny wkracza w najbardziej intymne sfery uczuć człowieka. Narzucona bezsilność, bezwzględnie domagająca się akceptacji. Wszystko jest lekcją.

 

 

          Przed trzema miesiącami, w październikowym numerze „Bydgoskiego Informatora Kulturalnego”, ukazał się mój tekst o jego Sztuce. A tak naprawdę – o Człowieku.* I czekałem w uniesieniu na ten szczególny telefon od niego. Oczekiwałem zarówno z nadzieją, jak i pewną dozą niepewności. W miarę upływu czasu poczęły bowiem otaczać mnie pytania. Czy użyte przeze mnie sformułowania są właściwe, zgodne z jego oceną swojego dorobku twórczego? Czy nie będzie miał zastrzeżeń do dokonanych ocen, zastosowanych porównań i odniesień? Przecież wypowiadam się o sztuce tak drogiego mi artysty i tak drogiego mi człowieka. A może powinienem wszystko ująć inaczej, mniej emocjonalnie, mniej jednoznacznie? A on zadzwonił do mnie już 1 października. I odsunął wszystkie wątpliwości. I ofiarował swoje wyjątkowe, jedyne, szczere, męskie wzruszenie. Zapragnął naszego spotkania. Następnego dnia wyjeżdżał jeszcze do swojego rodzinnego Wągrowca, aby sfinalizować sprzedaż rodowej kamienicy. A później, natychmiast, już tylko nasze spotkanie. Obiecałem, że wszystkie ważne słowa, poza tymi w tekście, zachowałem dla niego właśnie na czas tego wyjątkowego spotkania. Po powrocie on zadzwoni...

          Czekałem bardzo, nie zadzwonił jednak. Nie wiedzieliśmy jeszcze, że nie taki jest plan. On, który zawsze miał bezpośredni wpływ na wszystkie teatralne scenariusze muzyczne kreowanych przez siebie postaci, tym razem został pominięty w procesie współtworzenia. Reżyser bowiem, autorytatywnie i bezwzględnie, nie pozostawił żadnego pola dla inwencji aktora. Padło polecenie opuszczenia kurtyny. Bez możliwości wykreowania choćby jednego jeszcze gestu. Bez możliwości bisu. Dlatego odszedł artysta, po cichu i bardzo szybko. Niemal niezauważenie. Pomimo tego, że aplauz publiczności trwa nadal, a przedstawienie przerwane zostało w połowie porywającej frazy muzycznej.

 

* * *

 

          Bo ja pragnę jedynie powiedzieć, że odszedł Piotr Trella. Odszedł wybitny śpiewak i szlachetny człowiek, który uczynił ze swojego życia dzieło. Artysta energetyczny, posiadający tajemniczą zdolność oddziaływania na widownię, całkowicie nad nią panując. Czarował zarówno niepowtarzalnym urokiem głosu, urodą amanta, jak i elektryzującą osobowością sceniczną. W czasie trzydziestu lat kariery w pełni możliwości wokalnych, pozostawił w pamięci ludzi nieusuwalny odcisk czystego piękna dźwięku i scenicznej prawdy. W swoim muzycznym dorobku teatralnym zgromadził 51 ról operowych, operetkowych i musicalowych, które uczyniły go trwałą legendą kultury bydgoskiej, a tym samym zaszczytnej kultury polskiej. Zadziwiał i fascynował precyzyjnym prowadzeniem postaci, stosując stopniowaną paletę emocji. Śpiewał sercem, wywołując u ludzi najwyższe wzruszenia. To w sztuce liczy się najbardziej.

          Całe życie Piotra Trelli miało niezwykłą, natchnioną wartość. Lecz to nie jedynie osiągnięcia artystyczne określają go jako człowieka. Był bowiem Człowiekiem Prawdziwym, większym, niż życiowa osobowość. Bóg ofiarował mu piękną duszę, aby hojnie obdarowywał nią ludzi. I on, każdego dnia życia, do utraty sił, niósł dobroć. Powiedział mi: – Tak, wiesz, ja zawsze byłem blisko ludzi. Zawsze byłem blisko ludzi. Pomagał więc artystom-nestorom, nie pozwalając im popaść w samotność, w zapomnienie, w niebyt. Był z nimi w chorobie i bólu istnienia. Był do końca. Wspomagał i promował młodych artystów. Ronił niedające się powstrzymać łzy, reżyserując wydarzenia o kolegach, którzy już odeszli. I niezmiennie miał jasne myśli, wypełniające jego własne troski i obawy. Do ostatnich sekund życia zachował dziecięcą szczerość i dobroć. I wiarę, że ten świat, sztuka, człowiecze piękno – mają sens.

 

* * *

 

          Nie było żadnego powodu, aby odszedł. Żadnego! Piotr Trella był człowiekiem silnym. Dbał o zdrowie i wykazywał w tej kwestii niezwykle zdyscyplinowanie. Doskonale znał swój organizm. Posiadał niezwykły dar wczesnego rozpoznawania zagrożenia. Dostrzegł u siebie nierówny rytm bicia serca, co natychmiastowe badania potwierdziły. Regularnie uczestniczył w wykładach o zdrowiu. Mężnie pokonywał wszelkie niedogodności zdrowotne. Przeżył II wojnę światową, pomimo tego, że oszalały z nienawiści hitlerowiec, kopiąc go, chciał zakatować chłopca na śmierć. Zwycięsko pokonał wszystkie życiowe przeciwności, żyjąc intensywnie, w nieustającym, artystycznym napięciu emocjonalnym, niosąc ludziom dobro. Zawsze zwyciężał w świecie etycznych, człowieczych wartości. COVID-19 okazał się jednak przeciwnikiem zbyt silnym i nieludzko bezwzględnym. Pojawił się niespodziewanie, przybył z obcego wymiaru. Nie miało dla niego żadnego znaczenia, kogo zabija. Bezlitośnie zaatakował człowieka bezbronnego, nie pozwalając mu na obronę. Zabił szybko, nie szczędząc cierpienia. Zabił człowieka niewinnego.

 

          A ja pragnę jedynie powiedzieć, że to nie jest jeszcze koniec. Pomimo tego, że odszedł niezasłużenie, niesprawiedliwie, bez powodu. I tak bardzo tragicznie, po ludzku, nie do pogodzenia. Morderczy koronawirus dokonał swego dzieła, lecz nie miał żadnej mocy zniszczenia człowieczego ducha miłości. Dlatego właśnie Piotr Trella, w sposób oczywisty powołany do Bożego świata ukojenia, otrzymał zarazem niezniszczalny dar życia po życiu – nowe ziemskie życie wieczne. Nie jest możliwe uchronienie się przed tęsknotą, ponieważ trudno nie tęsknić za tym, co było piękne. Nie sposób wyrzec się żalu za rozdartymi wspomnieniami, bo w nich pozostał szept tętniących uczuć. I nie można zagłuszyć świadomości, że świat stał się tak boleśnie pusty, gdy zabrakło na nim jednej, pięknej duszy. Wszystko bowiem jest pamięcią o człowieku. I ta pamięć, nasza potężna pamięć człowiecza, choćby tonęła we łzach, ofiarowuje nowe życie Piotrowi Trelli. Jedynie ta pamięć sprawi, że będzie on wciąż czuł, iż nadal jest wśród nas.

 

* * *

 

          Odszedł człowiek bardzo mi bliski. Był w całym moim życiu, od czasu, gdy jako uczeń szkoły podstawowej, usłyszałem i zobaczyłem go w musicalu „Najpiękniejsza” Mariana Lidy. Nie potrafiłem jeszcze wówczas określić dojmującego uczucia, którego doznałem. Jako chłopiec, jakże dobrze to pamiętam, wstydliwie broniłem się bowiem przed nazwaniem go pięknem. Od kilku lat natomiast była między nami więź szczególna. Wspólnie opiekowaliśmy się w chorobie i pożegnaliśmy drogą nam artystkę. Byłem zasłuchanym gościem podczas jego niezmiennie fascynujących i niezmiennie twórczych występów kameralnych. Rozmawialiśmy ładnie. Snuł zachwycające wspomnienia o wydarzeniach artystycznych sprzed lat, co wykorzystywałem do okazania mu swego podziwu i szacunku. A zwracaliśmy się do siebie według zasady najwłaściwszej: ja – Panie Piotrze, on – Wiesiu.

 

          I jeszcze tylko chciałbym powiedzieć jedno. Jestem chrześcijaninem, jestem Bożym dzieckiem, moim obowiązkiem jest przyjęcie faktu jego odejścia. I formy, w jakiej ono nastąpiło. I cierpienia, które nie zostało mu oszczędzone. Jestem chrześcijaninem! Wierzę i akceptuję w pokorze! Nawet, jeśli nie rozumiem. Nawet, jeśli opieram się przed zrozumieniem. Ale teraz, tutaj, w moim czasie życia, jestem i chcę być jedynie człowiekiem. I, podobnie jak oszalała z bólu rodzina artysty, mam nadane mi prawo do niepogodzenia. Do smutku i do piękna wspomnień. Do słów wypowiadanych w rozjaśnioną przestrzeń nieba. Bo on zostawił za sobą większą pustkę, niż mógł przypuszczać. A im bardziej o nim myślę, wsłuchując się w sens swoich własnych słów, tym bardziej dotkliwa jest ta pustka. Pozostał paradoks: mój, wspomniany wyżej, tekst o nim, którego pisaniu towarzyszył nie mający żadnego uzasadnienia niepokój, że muszę się śpieszyć, z założenia będący hołdem dla artysty – w jednej chwili stał się jego epitafium.

          I wiem na pewno, że jeśli tylko otrzymam taką możliwość, będę go Tam szukał.

                                                                                                                                        Wiesław Wierzbicki

 

-------------------------------------------------------------------

* Wiesław Wierzbicki, Artysta niezłomny – Piotr Trella, „Bydgoski Informator Kulturalny” X 2020, nr 10, s. 14-21, https://issuu.com/bik_/docs/bik_2020-10-issuu.