Bogdan Dzakanowski ośmiesza organy państwa i samorządu jak wlezie. Powiedzmy sobie otwarcie: one się aż o to proszą! Rzuca się w oczy nawet mało spostrzegawczemu obserwatorowi bydgoskich wypadków dotyczących zawieszania i zdejmowania tablicy z nazwą mostu Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, że tzw. wysokie organy rządowe i samorządowe albo zostały przez Dzakanowskiego zahipnotyzowane, albo zostały wprowadzone w stan, który nie pozwala im w sposób właściwy pokierować swoim postępowaniem. Ta druga hipoteza odnosząca się do postępowania w tej sprawie naszych rządzących powinna być poważnie wzięta pod uwagę, gdyż Dzakanowski, zanim przestał pracować w bydgoskim ratuszu, zajmował się niczym innym jak profilaktyką i przeciwdziałaniem alkoholizmowi.
Przypomnijmy fakty, upoważniające do takiego określenia rzeczy. Kilka dni po katastrofie smoleńskiej na wniosek prezydenta Konstantego Dombrowicza bez głosu sprzeciwu bydgoscy radni, w tym zgodnie radni Platformy Obywatelskiej i Prawa i Sprawiedliwości podjęli uchwałę o nazwie mostu, któremu nadano imię Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Gdy 3 lata później most był gotowy do użytku, dogadani i zgodni radni PO i SLD postanowili zmienić podjętą wcześniej decyzję. Mieli wolę, ale nie potrafili napisać projektu uchwały z nową nazwą mostu tak, by nie budził on wątpliwości formalnoprawnych. Ta nieumiejętność nie przeszkodziła im wadliwie sformułowanego aktu prawnego uchwalić. Dodać należy, że walka z nazwą mostu miała charakter lokalnie bydgoski, a skrytykował ją nawet prezydent RP Bronisław Komorowski.
Pierwsza szopka rozegrała się podczas otwarcia… nie mostu, tylko całej Trasy Uniwersyteckiej, której most jest częścią. Gdy się to dokonywało, 12 grudnia, obowiązywała nazwa mostu im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. 14 grudnia most już był “Mostem Uniwersyteckim”, ale na podstawie wadliwie zredagowanej uchwały, więc prawdopodobnie dlatego prezydent nie zdecydował o zorganizowaniu hucznego otwarcia mostu, gdy miał on już “właściwą” nazwę.
Szopka druga rozegrała się w ramach nadzoru nad działalnością uchwałotwórczą, jaką nad posunięciami naszych radnych sprawuje wojewoda Ewa Mes. W felietonie dwa tygodnie temu napisałem, że wojewoda może zgodność uchwały z prawem badać i do następnej kadencji. Właściwa ustawa daje jej na to co prawda 30 dni, ale kto miałby wojewodę rozliczać z wywiązania się z tego obowiązku w tak krótkim czasie. Gdyby to uczyniła w terminie, jako polityk PSL-u wyrządziłaby wielką przykrość swojemu koalicjantowi z Platformy Obywatelskiej, a wiadomym jest w całym naszym szczęśliwym regionie, że wojewoda jest życzliwa wszystkim i każdemu z osobna. Może tylko czasami tzw. kibolom pogrozi i każe im siadać nie na tych ławkach, na których oni by chcieli – ale takie srogie decyzje to wydaje tylko wtedy, gdy zawnioskuje o to policja, stojąca nieugięcie na straży praworządności. Rzecznik wojewody Bartłomiej Michałek tłumaczy, co prawda, że wojewoda ma dwa narzędzia: rozstrzygnięcie nadzorcze i skargę do sądu administracyjnego i skorzystała z tej drugiej formy, ale takie tłumaczenie możliwe chyba jest w naszym nieszczęśliwym mieście, w którym ciągle nie ma z prawdziwego zdarzenia wydziału prawa na dynamicznie rozwijających się wszystkich uczelniach wyższych.
Bohaterem trzeciej szopki był Bogdan Dzakanowski, który 13 grudnia zawiesił na moście tablicę z wówczas jeszcze obowiązującą nazwą mostu Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Obfitowała w liczne zwroty akcji: od zawieszenia tablicy, później jej zdemontowania, dwóch postępowań karnych prowadzonych przez policję i nadzorowanych przez prokuraturę, w finale umorzonych, z kapitalnym wątkiem pouczenia policjanta przez Bogdana Dzakanowskiego i dla symetrii pouczenia Bogdana Dzakanowskiego przez policjanta w trybie art. 41 kodeksu wykroczeń, uwolnieniem tablicy z nazwą mostu i, jak na prawdziwą sztukę przystało, zgotowaniem na koniec owacji bohaterowi przedstawienia przed komisariatem policji.
Dzisiaj, tj. 28 stycznia, mamy do czynienia z bisem i ponownym wywołaniem głównych aktorów przedstawienia na scenę. Ktoś ponownie powiesił na moście tablicę z nazwą mostu Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. O fakcie tym powiadomiona została policja, która na sygnale podjechała na miejsce prawdopodobnie popełnionego wykroczenia, o czym poinformował nas świadek wydarzenia. Pytany przez nas mł. asp. Przemysław Słomski powiedział, że po stwierdzeniu faktu pojawienia się tablicy o zdarzeniu tym funkcjonariusze powiadomili Zarząd Dróg Miejskich i Komunikacji Publicznej. – My nie jesteśmy od demontowania tablic, tym zajmuje się Zarząd Dróg – poinformował.
Wobec tego zwróciliśmy się do rzecznika ZDMiKP Krzysztofa Kosiedowskiego z pytaniem, jaki tym razem los spotka zainstalowaną tablicę z nazwą mostu im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. – Żadna informacja oficjalnie od policji do nas, do siedziby ZDMiKP przy ul. Toruńskiej na godz. 11.34 nie dotarła. Musimy sprawdzić sytuację na miejscu – brzmiała precyzyjna odpowiedź rzecznika ZDMiKP. W każdym razie, w samo południe, kierowców wjeżdżających na most od strony Wyżyn dalej witała tablica z nazwą im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Zapytany przez nas Bogdan Dzakanowski, czy orientuje się, kto zawiesił dzisiaj w nocy tablicę, odpowiedział niezwykle enigmatycznie: – Nie chcę udzielić informacji na ten temat, ale tablica jest na swoim miejscu. Równie zagadkowo odniósł się do kwestii, czy jest w posiadaniu wydanej mu dwa tygodnie temu przez policję tablicy: – Na to pytanie też nie chcę odpowiedzieć.
W związku z takim postawieniem sprawy odbyliśmy krótką rozmowę z Bartłomiejem Michałkiem. Spytaliśmy go, czy wojewoda czuje się odpowiedzialna za powstałą sytuację. Odpowiedź brzmiała, że zrobiła to, co do niej należało. Zaskarżyła uchwałę, bo miała wątpliwości co do jej zgodności z prawem. – Teraz o legalności uchwały zadecyduje sąd administracyjny – powiedział.
Zaskarżona przez wojewodę uchwała o nazwie mostu liczy cztery paragrafy i służbom wojewody nie udało się zweryfikować jej zgodności z prawem w ciągu 30 dni. Wojewoda zażądała przedstawienia pełnej dokumentacji od Rady Miasta Bydgoszczy związanej z podjęciem przez radnych uchwały. Badanie uchwały wraz z dołączoną do niej dokumentacją trwało ponad 7 tygodni i cały czas towarzyszyły mu emocje polityczne. Teraz będą one trwać nadal, bo sprawa dalej jest nierozstrzygnięta.