Biuro zaryglowane

Na tabliczce informacyjnej wiszącej przy wejściu do biura Teresy Piotrowskiej informacja, że biuro jest czynne od godziny 9.00. W Internecie taka sama informacja. Delegacja staje przed poselskimi drzwiami i czeka na wysłuchanie kilkanaście minut po 9.00. Ani słychu, ani widu. Poseł minister spraw wewnętrznych nie ma, ale dlaczego biuro zamknięte, wejść nie można, pisma złożyć nie da rady, umówić się z panią minister nie wiadomo. Tak pracuje biuro Teresy Piotrowskiej.

Czy leci z nami pilot?

Więcej szczęścia ma delegacja związkowców po dojściu do biura senatora PO Andrzeja Kobiaka. Tu zostają wpuszczeni do środka.
Leszek Walczak z NSZZ ?Solidarność? wyłuszcza na początek senatorowi Kobiakowi, że w Polsce jest zastraszająco niska płaca minimalna. Wynosi ona 1750 zł. Nasza ustawa w tej sprawie, pod którą widnieje ponad milion podpisów, irytuje się Walczak, leży w parlamencie. I przewodniczący ZRB NSZZ ?Solidarność? retorycznie dopytuje: Dlaczego? Zauważa też, że jest zupełny brak dialogu społecznego. Władza odseparowała się od społeczeństwa. Nie słucha już nikogo.

Pretensjom Walczaka sekunduje lider Forum Związków Zawodowych Andrzej Arndt, który mówi, że politycy powinni liczyć się ze związkami zawodowymi. – Jest nas w województwie 80 tysięcy ? podkreśla Arndt. – Jeżeli nie będzie dialogu, to wyjdziemy na ulice, choć tego nie chcemy.

Andrzej Kobiak na to: – Ubolewam nad tym, że komisja trójstronna nie działa. Ale jednocześnie zaznacza, że owa niska płaca minimalna, o której wspomniał Walczak, co roku w Polsce rośnie. I jest to wzrost przekraczający rozmiary inflacji. Następnie senator dywagował nad tym, czy jej wzrost mógłby być większy. Wyszło mu na to, że tak i nie jednocześnie. Przestrzegał jednocześnie związkowców przed forsowaniem zbyt wysokiego pułapu płacy minimalnej, bowiem jej wywindowanie zmusi pracodawców do ograniczania zatrudnienia. Z jednej strony, zdaniem senatora, wysoka płaca minimalna nakręca koniunkturę, słowem ludzie więcej kupują, ale z drugiej strony, wysoka płaca minimalna powoduje likwidację miejsc pracy i rozrost szarej strefy. Dopytywany o konkrety, senator powiedział, że jego zdaniem jest możliwy wzrost płacy minimalnej rocznie o 1, może 2 punkty procentowe.

Leszek Walczak w tym momencie debaty zauważył, że zmorą polskiej gospodarki są umowy śmieciowe, praca na czarno i zjawisko biedy, które dotyczy nie tylko bezrobotnych, ale też pracujących. W Polsce mamy do czynienia ze zjawiskiem biedy zatrudnionych, podkreślał Walczak.

Kobiak spolegliwie przyznał rację liderowi ?Solidarności?, ale poprosił, żeby nie potępiać wszystkich form umów innych niż bezterminowe umowy o pracę, bowiem są, na przykład, kontrakty lekarzy, z których lekarze są zadowoleni.

Sławomir Wittkowicz z Forum Związków Zawodowych powiedział, że niektóre umowy przewidują skandalicznie niskie stawki godzinowe: 1.50 zł do 1.70 zł.
Harald Matuszewski z OPZZ zwrócił uwagę senatora na to, że w Polsce zbyt lekce traktowane jest prawo pracy: – W Niemczech łamanie prawa pracy jest przestępstwem, a u nas jedynie wykroczeniem. I jeszcze prawa się nie egzekwuje – powiedział.
Zaskakującą wypowiedź miał Jarosław Szyszka, reprezentujący związkowców służby więziennej. – Zdarza się, że więźniowie zarabiają więcej niż strażnicy – mówił Szyszka. Z dalszej jego wypowiedzi wynikało, że chodzi o więźniów zatrudnionych w KGHM. Senator stwierdził na to, że w tej spółce giełdowej są jedne z najwyższych zarobków w kraju i stąd zapewne wynika wysokie uposażenie więźniów tam zatrudnionych.

Zabierając ponownie głos Wittkowicz zauważył, że wiele firm zamraża etatyzację i w miejsce zatrudniania pracowników wstawia firmy outsourcingowe, a te firmy z kolei, chcąc generować jak najwyższe zyski, dają wspomniane skandaliczne stawki godzinowe.

Wizję rządu, który oszukuje i grabi zasoby społeczeństwa snuł Leszek Walczak, który przypomniał, że rząd wyjął z Funduszu Rezerwy Demograficznej już 17 mld zł. I w ten sposób pieniądze mające w przyszłości służyć poprawie sytuacji ludzi, zostały skonsumowane na doraźne cele, niezgodnie z intencją, która stała u podstaw utworzenia funduszu.
Na zarzut, wyłożony przez Walczaka, że rząd doprowadził przy okazji Euro 2012 do bankructwa tysiące małych firm budowlanych i transportowych, będących podwykonawcami przy budowie autostrad, senator dość żarliwie odpowiadał, że rząd zapłacił głównym wykonawcom, a to oni nie zapłacili podwykonawcom.

– Panie senatorze, czy leci z nami pilot? – zapytała Lucyna Rydz z ?Solidarności? z Urzędu Wojewódzkiego. – Gdzie są systemowe rozwiązania? Czy wszyscy mają ten kraj opuścić, oprócz parlamentarzystów i prezesów?
Lucyna Rydz zwróciła też uwagę na to, że od dziesięciu lat nie zmienia się wynagrodzenie w służbie cywilnej i szeregowy urzędnik zarabia dziś około 2 tys. zł brutto, czyli jego zarobki są w pobliżu płacy minimalnej.
Wypowiedź Lucyny Rydz wyraźnie podniosła temperaturę rozmowy i następny mówca Lech Wójcik z OPZZ już grzmiał: – Taki poseł Olszewski myśli tylko o sobie. Sikorski, jaki mu tam pałac potrzebny. Przegrywamy. Wy się macie dobrze, a my, gdzie? Mamy uciekać do Holandii? Dziś prawo jest tylko dla bogatych. Sędziowie robią, co chcą (?) Ludzie kochani, dokąd my idziemy?

Lista poparcia dla Komorowskiego i mentalność

Następnie związkowcy udali się do wspólnego biura poseł Iwony Kozłowskiej i senatora Jana Rulewskiego, który jest nadal aktywnym członkiem NSZZ ?Solidarność? i płaci składki, co potwierdził Leszek Walczak.
Rulewski położył przed sobą listę poparcia dla kandydata PO na prezydenta Bronisława Komorowskiego i żartobliwie zachęcił swych gości do udzielania jej poparcia. Nikt z gości z zaproszenia nie skorzystał.
Związkowcy powtórzyli obojgu parlamentarzystom zarzuty, które już padły podczas rozmowy z senatorem Kobiakiem, a zatem: umowy śmieciowe, olbrzymie strefy ubóstwa, zarzucenie przez rząd dialogu. Leszek Walczak dookreślił swoje zarzuty sformułowane już u Kobiaka, mówiąc: – Rząd nie ma żadnych propozycji, co najwyżej szkolenie ?Jak psychicznie wytrzymać na bezrobociu?? Już 25% Polaków, polskich rodzin żyje w ubóstwie.
Walczak sporo uwagi poświęcił marnotrawieniu przez rząd środków przeznaczonych na ratowanie miejsc pracy, pomoc grupom zagrożonym długotrwałym bezrobociem. Drwił, że rząd przeznacza bajońskie sumy na szkolenia, podczas których prelegenci zarabiają po 650 zł za godzinę pracy. A miejsc pracy od tego nie przybywa.
Walczak twierdził, że rząd przeznaczył już na walkę z ubóstwem 80 mld zł. I to są pieniądze wyrzucone w błoto. – Na co wydano te pieniądze? – dopytywał Walczak. Sekundowała mu Lucyna Rydz, która dodała jeszcze, że 70% pracowników urzędów wojewódzkich zarabia po 1800 zł. – Przez 10, 20 lat ludzie mają takie same pensje ? mówiła. – Ja wolałabym być zbankrutowaną Greczynką, niż tak jak jest. Nie ma wolności bez wolności ekonomicznej.

Posłanka Iwona Kozłowska odparła, że rozumie emocje i żywi szacunek dla związkowców, którzy nie wychodzą na ulicę, lecz chcą rozmawiać. Ale prawie wszystko jest w porządku, zdaniem posłanki, bowiem rząd ma swoje programy dla seniorów i robi, co może. Mamy dobry projekt ustawy o pomocy społecznej, zapewniała posłanka.
– My nie chcemy naszych członków wysyłać do pomocy społecznej ? ripostował Walczak.
I wówczas okazało się, że, jak twierdzi posłanka, wszystko złe w gospodarce to przede wszystkim przez mentalność Polaków. Polacy nie chcą się ustawicznie kształcić, nie potrafią się znaleźć na rynku pracy.

Jan Rulewski chyba mniej niż Kozłowska rozdrażnił rozmówców. Nie mówił, że Polacy mają nieadekwatną do współczesności mentalność. Powiedział natomiast, że o większości spraw, o których mówią i które postulują związkowcy, on się wypowiadał w sejmie, interpelował czy lobbował. Podkreślił, że adresatem roszczeń związkowców winny być też samorządy, które w 46% są dysponentami ogólnego budżetu państwa. Potrzebne są układy zbiorowe na poziomie powiatów, gmin, przedsiębiorstw.

Po co im to było?

Ta relacja już i tak jest nadto długa i rozwlekła, ale jeszcze jedna uwaga na koniec, już całkiem odautorska.
Nie wiadomo właściwie, jaki był sens tych wizyt. Pojedynczy parlamentarzyści mają znikomy wpływ na prace rządu, mizerny – na decyzje swych ugrupowań i są jak niegdyś Donald Tusk ? “ja nic nie mogę”. I tego parlamentarzyści podczas spotkania ze związkowcami nie ukrywali.

Po co zatem było związkowcom to spotkanie? Niczego nowego się nie dowiedzieli. Żadnego problemu nie przybliżyli. To chyba nie jest już czas na takie rozmówki, ale czas na działanie.