Piątkowy koncert w Światłowni przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. Sala nabita po brzegi, widownia klaszcząca rytm i reagująca na każde słowo wykonawcy. Na scenie gościł zespół Słowiańskie Głosy. W repertuarze pieśni rosyjskie, ukraińskie, białoruskie. Przeważały rosyjskie, które pamiętamy jeszcze z filmów o drugiej wojnie światowej...

Przed występem lider grupy, Michał Hajduczenia, konsultował ze mną, czy wypada zaśpiewać „Katiuszę”. Ten utwór nieodparcie kojarzy nam się z sowiecką dominacją. „Katiusza” bardziej przypomina nam wyrzutnie rakiet, które atakowały zarówno Niemców, jak i naszych żołnierzy z AK. Wszyscy pamiętamy gwałty i przemoc, jakich dopuszczali się Sowieci podczas tak zwanego wyzwalania Polski. A jednak „Katiuszę” śpiewali wszyscy obecni na sali koncertowej naszej Światłowni. Czy jest to dowód zbiorowej amnezji?

Absolutnie nie. Pamiętamy krzywdy, których doznaliśmy ze strony Sowietów. Tu jednak mamy do czynienia z utworem o Kasi, która szła i śpiewała piosenki. Śpiewa te pieśni nie dla Putina, tylko dla swojego ukochanego, który w tym czasie pilnował granic kraju. Ot, przykład połączenia miłości do bliskiej osoby i patriotyzmu. W tym utworze nie ma śladu propagandy komunistycznej, a jednak został on zakwalifikowany do grupy utworów prosowieckich. Tak stało się, ponieważ nasi najeźdźcy często śpiewali te pieśni. Ale czy za winę barbarzyńców musi odpowiadać sztuka?

Istnieje coś takiego, jak słowiańska dusza. Dusza niepokorna, która wbrew wszystkim i wszystkiemu potrafi zbuntować się i walczyć nawet  w sytuacji, kiedy opuszczą nas nasi sojusznicy. "Bądź odważny, kiedy rozum zawodzi. Bądź odważny. W ostatecznym rozrachunku jedynie to się liczy" – pisał mój ukochany poeta Zbigniew Herbert. Mamy świadomość, że Rosjanie także uginają się pod brzemieniem władzy  byłego  aparatczyka KGB W. Putina. Oni też chcieliby zaśpiewać zwykłe piosenki o Kasi, która śpiewa dla swojego  ukochanego.

O istotę fenomenu popularności rosyjskich pieśni zapytałem naszego artystę, Michała Hajduczenię. Stwierdził, że podczas każdego koncertu jest bardzo daleki od polityki. Ma do wykonania utwór, który musi wybrzmieć profesjonalnie. Myślę, że tak należy rozumieć istotę artyzmu.

Pamiętam, jak kolejni artyści naszych scen ogłaszali, że nie wystąpią w Opolu. Ja też to ogłosiłem, chociaż nikt nie miał zamiaru mnie zapraszać. Podobnie rzecz się miała w przypadku wszystkich innych tak zwanych artystów.

Artysta jest od występowania, jak gęba od gadania, albo coś tam od czegoś tam... Jeżeli artysta w euforii sławy uznaje, że stał się mesjaszem narodów i może ogłaszać swoje prawdy, zazwyczaj kończy się to komicznie. Podczas jednego z organizowanych przez nas festiwali rozmawiałem z żoną wybitnego artysty, twórcy przez duże T. Zapytała, jaka telewizja będzie rejestrować występ. Oświadczyła, że jeżeli będzie to telewizja reżimowa, to jej mąż absolutnie nie wystąpi. Zapytałem, o jaki reżim jej chodzi. Gdzie te trupy na ulicach? Gdzie  czołgi stojące na rogatkach? Gdzie krew płynąca ulicami? Odpowiedziała: na razie tego nie ma... Misja niespełnionego męczeństwa po stronie antypaństwowej jest zaiste bardzo wielka. W tym przypadku włączanie artysty w bieżącą politykę skutkowało po prostu śmiesznością... Inny z artystów, powiązany z krakowską Piwnicą pod Baranami podczas swojego występu zaanektował znany wiersz Asnyka do wspomnienia o KOD-zie. Rozmawiałem z nim po występie. Stwierdził, że on jest artystą i ma prawo prezentować swoje poglądy. Ma w d...  jak odbiorą to ludzie. Na argument, że połowa społeczeństwa jest innego zdania i w ten sposób traci połowę swoich fanów, nie potrafił odpowiedzieć.

Nie jesteśmy rusofobami. Kochamy rosyjską twórczość. Pilnujmy tego, aby do twórczości nie wkradła się polityka. Kiedy tak się stanie, to wtedy jest i śmieszno, i straszno...