“Balladyny i romanse? oparte zostały na powieści Ignacego Karpowicza. Spektakl i powieść zbudowane są na koncepcie powrotu bogów na ziemię i wglądu w życie bogów w niebie. Koncept cokolwiek zetlały, a dodatkowo realizowany bez polotu i jakiejkolwiek głębi. Dzieło, które nawiązuje do tradycji powiastki filozoficznej w duchu Woltera razi banalnością i zwyczajnymi brakami w wykształceniu. Oto w niebie spotykają się greccy bogowie (Afrodyta, Nike, Eros, Atena…) egipski Ozyrys, chrześcijański Chrystus, a także całkiem ze Słowackiego Balladyna. Miszmasz. Wszystko w jednym. I co wypowiedziana przez owych bogów kwestia, to pytanie o kompetencje autorów spektaklu.
Zaczyna się na przykład od tego, że greccy bogowie zostają przedstawieni jako oddaleni od ludzi, ukryci przed ludźmi w niebie. Muszący zatem powrócić na ziemię. Odnowić swoje związki z ludźmi… Zaraz, zaraz przecież greccy bogowie słynęli z tego, że nachalnie wtrącali się w życie ludzi. Kopulowali z Ziemiankami, korygowali loty strzał pod Troją, Odyseusza gnali po morzach przez dziesięć lat, a jak im podpadł taki Marsjasz, to odarli go ze skóry. Autorzy spektaklu wymyślili sobie po prostu, że greccy bogowie stali na stronie z dala od ludzi. Można zakwestionować ich istnienie i powiedzieć, że dziś są nieobecni, bo nie ma ludzi, którzy w nich wierzą, ale mówić, że, kiedy byli aktywni, nie byli blisko ludzi?… Ale już następna kwestia leci ze sceny. Greccy bogowie oznajmiają nam, że w ich mitologii nie ma piekła… Zaraz, zaraz, przecież jest Tartar, jest kraina podziemia i zatracenia; przecież jest olbrzymia udokumentowana mitologia strącenia w niebyt, cierpienia Antygony, nawet przeczucia zmartwychwstań, wędrówki dusz, Eurydyka i pitagorejczycy. Autorzy sztuki znów najwyraźniej mówią, co im ślina na język przyniesie. I dalej robi się jeszcze dziwaczniej. Oto głos zabiera Chrystus. Ten ci dopiero opowiada niestworzone rzeczy. Najpierw kwestionuje własne zmartwychwstanie. I tu rewelacja ? nie może zmartwychwstać, bo jest Bogiem, a Bóg nie może umrzeć. Tak oznajmia dumny ze swego odkrycia Chrystus na bydgoskiej scenie. Ciołki (tak mawiał Epiktet do swoich mniej rozgarniętych uczniów), Chrystus zmartwychwstaje właśnie dlatego, że jest Bogiem i jego śmierć w doktrynie wszystkich wiodących religii chrześcijańskich jest pozorem i daje nadzieję wierzącym, że ich własna śmierć po godziwym, a najlepiej świętym życiu będzie pozorem i przezwyciężeniem ograniczeń ludzkiej natury. Człowiek składa się bowiem, według chrześcijan, z boskiego pierwiastka, czyli duszy i ziemskiego, czyli ciała. Tak wierzą. Ale na litość nie tylko boską, to jest elementarna wiedza, którą powinni dysponować wszyscy, którzy chcą wypowiadać się o wierze chrześcijan.
Niezgodna z tym w co wierzą miliony katolików i protestantów jest też koncepcja nieobecności Chrystusa w aktualnym życiu ludzi religijnych prezentowana podczas spektaklu. Otóż, powtórzę, ciołki, Chrystus materializuje się dla chrześcijan w każdej mszy świętej. Każda eucharystia to obecność Chrystusa, tu i teraz, dla ludzi wierzących. Mówienie ze sceny, że Chrystus abdykował i dopiero musi powrócić i nie ma go wśród wierzących jest bredzeniem. Chrześcijanie cały czas wierzą, że Chrystus pojawia się podczas przemiany chleba i wina w krew i ciało. I jeśli chce się z chrześcijanami poważnie dyskutować, a takie ambicje ma ten spektakl, to trzeba odnosić się dokładnie do tego, w co chrześcijanie wierzą, a nie wymyślić ich wiary.
A zjawia się też oczywiście, a jakże, Lucyfer. Gdzie, jeśli oznajmia się w sztuce, że piekła nie ma? A co tam, Lucyfer zjawia się wśród bogów. No, to dogłębna intuicja eschatologiczna!
No, a co w tym boskim towarzystwie robi Balladyna? Jeśli nie ma piekła, to oczywiście Balladyna pomieszkuje sobie w niebie z greckimi bogami, Chrystusem, Ozyrysem, bo oni wszyscy tak razem, istny boski asortyment, supermarket z bogami. Żadna z przywołanych religii, wiar w bogów nie przewiduje oczywiście obecności morderców pośród bogów, ich komitywy, ale co tam, autorzy sztuki tak sobie pofantazjowali, wystawili, bo im się tak zdaje, a że przy okazji odebrali przywołanym wierzeniom ich wymiar moralny, co komu to szkodzi w dzisiejszym postmodernistycznym świecie. W głowach twórców spektaklu może się zdarzyć wszystko, hulaj dusza piekła nie ma.
Te mielizny, o których piszę powyżej, a przywołuję tylko niektóre, zakłócają odbiór dobrze zrobionego spektaklu. Wielka szkoda, bowiem zaprezentowane podczas spektaklu sceny z lalkami, ludzkimi marionetkami są przejmujące. To małe miniatury ludzkiego losu i elementarnych ludzkich uczuć. W niemych scenach z lalkami udaje się autorom sztuki, aktorom i animatorom lalek pokazać najprostsze, ale też dojmujące uczucia i relacje między ludźmi. Sceny ze starą panną i dziewicą są dogłębnym wniknięciem w samotność współczesnej kobiety, mieszkanki ?wielkiej płyty?. Świetnie animowane lalki wyrażają całe bogactwo ludzkich relacji. Poczynając od agresji, a kończąc na oddaniu i współczuciu. W sekwencji scen z lalkami siłą są ascetyczne środki wyrazu zastosowane przy prezentacji perypetii bohaterów. Samotna kąpiel starej panny, przypadkowa śmierć kobiety, złość i agresja młodego lumpa ? pokazane zostały w sposób przekonywający i mocny. To był teatr. I gdyby nie te wspomniane wyżej pseudointelektualne dociekania na temat bogów, można by uznać ten spektakl za udany.
Może więc po prostu Teatr Lalki i Aktora ?Pinokio? powinien kurczowo trzymać się lalek, a jak ognia wystrzegać się tekstów na poziomie średnio rozgarniętego, rozbrykanego licealisty.
TEATR LALKI I AKTORA PINOKIO ŁÓDŹ
BALLADYNY I ROMANSE
reżyseria: Konrad Dworakowski
scenografia: Marika Wojciechowska
muzyka: Piotr Klimek
ruch sceniczny: Jacek Owczarek
światło: Bary
obsada:
Łukasz Batko
Łukasz Bzura
Karolina Gorzkowska
Anna Makowska
Żaneta Małkowska
Hanna Matusiak
Mariusz Olbiński
Aleksandra Wojtysiak
Ewa Wróblewska