Pod względem organizacyjnym impreza była przygotowana rzeczywiście bardzo profesjonalnie. Precyzyjnie wydzielone strefy na Różopolu, doskonale przygotowane zaplecze gastronomiczne, poważna bateria toalet. To robiło wrażenie. Samo ogrodzenie polany Różopole i jej ochrona budzą respekt. Inna sprawa, że chyba nikt z organizatorów nie spodziewał się tak mizernej frekwencji. Dla obecnych na sobotnim koncercie oznaczało to jednak brak kolejek do barów i toalet, wolne miejsca parkingowe, prawie puste autobusy.
Jeśli Sony Music – jeden z organizatorów festiwalu – pokazał w sobotę to, co ma najlepszego w portfolio, to znaczy, że kryzys obok rynku nieruchomości dopadł tez branżę muzyczną. Nad ARTPOP Festival ciąży jakiś pech – odwołanie koncertu Amy Winehouse, poszukiwania gwiazdy zastępczej, wszystko to miało z pewnością wpływ na program koncertu. Ale też nie przesadzajmy – oprócz głównej gwiazdy pozostali artyści to nie przypadkowi wykonawcy, ale zaplanowane wcześniej “gwiazdy”. Używam cudzysłowu, bo jakoś mi trudno nazywać w ten sam sposób Amy Winehouse, Grace Jones, Davida Bowie i… Razorlight.
Pod względem artystycznym, trudno mi było odnaleźć jakąś ideę przewodnią. ARTPOP jest ponoć kontynuatorem Smooth Festivalu – tam rzeczywiście specyficzny klimat smooth jazzu i natychmiast rozpoznawalny głos Marka Niedźwieckiego były tym, co wyróżniało bydgoską imprezę. ARTPOP jest dla kogo?
Festival miał oczywiście gorsze i lepsze momenty, ale co najgorsze dla takich imprez: nikt się specjalnie nie wyróżnił w żadną stronę. Może z pewnymi wyjątkami. Dla mnie – choć zabrzmi to obrazoburczo – wydarzeniem dnia był koncert duetu Skinny Patrini. Niewymuszona, naturalnie radosna muzyka i doskonała koncepcja sceniczna – to przyciągnęło widzów pod małą scenę. Widowiskowy koncert Sofy, a na scenie głównej jedynie Grace Jones i momentami I Blame Coco, to momenty, które wyróżniały się na lepsze. A rozczarowania? Paradoksalnie także właśnie I Blame Coco – spodziewałem się, że z racji choćby “fuckin birthday” wokalistki (jak to wykrzyczała do mikrofonu), będziemy świadkami czegoś wyjątkowego. A zobaczyliśmy zwykły koncert, jakich wiele.
Grace Jones zdecydowanie przeceniła swój geniusz, każąc na siebie czekać publiczności ponad godzinę. Sporo po północy wielu uczestników było już w klubach albo domach. Czy warto było czekać? Naprawdę nie wiem – ja po blisko godzinie koncertu Grace Jones byłem już zwyczajnie zmęczony i poszedłem do domu.
Jeśli faktem jest, że ARTPOP Festival miał budżet powyżej 10 milionów złotych, jeśli prawdą też jest, że sprzedano raptem 1500 biletów, to możemy być poważnie zawiedzeni. Kto tak naprawdę finansował ARTPOP? Radio Złote Przeboje? Sony Music? Miasto? Na imprezę miało przyjechać 20 tysięcy widzów, na promocji festiwalu miała skorzystać marka Bydgoszczy, a gwiazdy miały rywalizować z największymi festiwalami w kraju. Tymczasem warto pamiętać, że np. do Open’era miasto Gdynia dokłada raptem 2,4 miliona, cały budżet Camerimage to 6 milionów, a 3 miliony kosztuje Festiwal Malta w Poznaniu.
Osobnym tematem była polityka marketingowa dotycząca sprzedaży biletów. Najtańszy miał kosztować 130 złotych. Na dwudniowy Audioriver bilety kosztowały 89 złotych, Tauron Nowa Muzyka – trzydniowy festiwal za 150 zł, także trzydniowy OFF Festival – 160 zł. Nic dziwnego, że tłumy nie stały pod kasami. W dniu festiwalu można było kupić bilet za niecałe 50 złotych. Rozumiem organizatorów, że chcieli mimo wszystko jakoś zapełnić Różopole, ale znam starszej daty fana Grace Jones, który kupił bilet za 130 zł i czuł się zwyczajnie oszukany.
Niespodzianka festiwalu? Brak echa na polanie Różopole, co dla akustyków dotychczasowych imprez było problemem nierozwiązywalnym. A może po prostu budżet imprezy zdemotywował ścianę lasu?