Festiwal Prapremier ma się coraz lepiej. Prezentowane dotychczas sztuki nie zawodzą. Wyłania się z nich barwny, intrygujący obraz współczesności.
Sztuka Hanocha Levina prezentowana wczoraj, 4 października, na scenie Teatru Polskiego, wpisuje się w niezwykle płodny, wartościowy nurt teatru egzystencji, rozpaczy i dylematów zwykłego istnienia i pospolitych międzyludzkich relacji.
Oto, sześćdziesięciolatek, który, oczywiście, a jakże, uważa siebie za pięćdziesięciolatka, postanawia opuścić żonę. Formuła wspólnego życia wydaje się mu wyczerpana i jałowa. Pragnie wolności. Szuka autentyczności. Żona ośmiesza jego mniemania o sobie, złudzenia dotyczące możliwości rozpoczęcia nowego życia po… sześćdziesiątce.
Zawody erotyczne, niemożność dania sobie przez małżonków pełni obcowania ze sobą i ze światem, są w tej sztuce opowiedziane z przymrużeniem oka, z poczuciem komicznego tragizmu.
Bohaterowie są śmiesznie tragiczni i to stanowi siłę przekazu tego przedstawienia zagranego dyskretnie i z dużym wyczuciem formy. Znakomitym pomysłem scenograficznym jest też to, że bohaterowie imitując sceny domowe otoczeni są scenografią przypominającą wnętrze dworcowego baru. Ni mniej, ni więcej, tylko nasze mieszkania stały się miejscami nie zamieszkiwania, tylko czasowego pobytu, oczekiwania na lepsze życie. Mieszkanie jako przechowalnia i dworcowa poczekalnia. Tymczasowość jako cywilizacyjna norma.