W 2013 i 2014 roku informowaliśmy o udziale Bydgoszczy w międzynarodowym projekcie cyklu filmów ?Świat od świtu do zmierzchu? autorstwa polskich dokumentalistów Macieja Drygasa i Mirosława Dembińskiego. W projekcie biorą udział duże ośrodki miejskie, stolice krajów, gdzie są szkoły filmowe. Dlaczego muszą być szkoły filmowe? A dlatego, że każdy film realizowany był w oparciu o wiedzę i umiejętności młodych filmowców z kraju i stolicy, o której film opowiadał. I tak powstały filmy o życiu w Pekinie, Tokio, Kijowie, Kiszyniowie, Mińsku, Moskwie itd. Młodzi twórcy z tych miast byli autorami pomysłów i realizacji kilkuminutowych etiud, które w końcu składały się na film. Powstałe w ten sposób dzieło można określić jako ?portrety własne?, wizerunki miast sporządzone przez młodych twórców z Pekinu, Tokio, Moskwy itd.
W gronie miast, które umysłami, wyobraźnią i wrażliwością młodych swych mieszkańców zostały sportretowane znalazła się też Bydgoszcz. Jak to, zapyta może uważny Czytelnik, przecież w Bydgoszczy nie ma szkoły filmowej. Jest za to silne środowisko filmowe, zapewniał wczoraj podczas spotkania zorganizowanego przez grupę studentów z kierunku innowacyjność i zarządzanie sferą publiczną, zwaną ?Milion ludzi wyobraźni?, Remigiusz Zawadzki.
Mówił też obszernie o metodologii pracy nad filmem. Nie wnikając w szczegóły, podkreślę, że metoda polegała na nieustannym castingu pomysłów i postaci do zaprezentowania i wreszcie doskonaleniu samych etiud pod względem wartości merytorycznych i artystycznych (takie też są ważne w filmie dokumentalnym). Pomocą służyli tu profesjonalni dokumentaliści, wspomniani Drygas i Dembiński oraz dokumentaliści bydgoscy Marcin Sauter i Maciej Cuske.
Po projekcji filmu ?Bydgoszcz od świtu do zmierzchu? rozgorzała interesująca dyskusja. Wzięli w niej udział: Grzegorz Kaczmarek, przewodniczący Obywatelskiej Rady Kultury i socjolog, Bartosz Frąckowiak, zastępca dyrektora Teatru Polskiego, Arkadiusz Hapka, realizator filmu i dyrektor kina ?Orzeł?, Sławomir Janicki szefujący Stowarzyszeniu Artystycznemu ?Mózg?.
Dyskusja miała wiele wątków i ze względu na jej rozległość ograniczę się do zrelacjonowania i oceny tych, które mi, subiektywnie wydały się najbardziej interesujące. I stąd, od pierwszych wersów tej opowieści o ?Bydgoszczy od świtu do zmierzchu? pozwalam sobie na formę osobistej wypowiedzi.
Grzegorz Kaczmarek powiedział, że film pozwala się jemu zidentyfikować jako bydgoszczaninowi. Kaczmarek mówił, że zna 90% bohaterów filmu, że odczuwał swojskość oglądając dzieło młodych autorów. Film jego zdaniem: – Znakomicie oddaje atmosferę Bydgoszczy.
I rzeczywiście. Kominiarz, Londynek, kobieta chora na Alzheimera, Romowie popijający wódkę przy grobach swoich bliskich, kobiecina chwaląca się córkami rozrzuconymi po różnych dzielnicach Bydgoszczy, grupa rekonstrukcyjna odtwarzająca walki Niemców z Polakami i Sowietami w 1945 roku… Tak, to były bydgoskie i swojskie klimaty.
Ciekawą kwestie podjął Bartosz Frąckowiak, który zastanawiał się, na ile przedstawione etiudy są bydgoskie, a na ile uniwersalne. Innymi słowy, czy historie zaprezentowane w filmie mogłyby się zdarzyć w innym miejscu, w innym mieście. I wydaje się, że przedstawione w filmie opowieści mogłyby się zdarzyć w Pradze, Bratysławie, a pewnie w znacznej mierze i w Paryżu. Mi niektóre etiudy kojarzyły się z wczesnymi filmami Milosza Formana. Prowincja. Ludzkie pasje. Pospolici, często wzruszający ludzie zmagający się z codziennością.
Frąckowiak wypowiedział jeszcze jedną opinię, z którą trudno się nie zgodzić. ?Bydgoszcz od świtu do zmierzchu? nie opowiada o wielu aspektach życia bydgoszczan; jest jakby filmem jednej perspektywy. I tak, Frąckowiak zwrócił uwagę, że w filmie w zasadzie nie mówi się na przykład nic o bydgoskich studentach. Dodałbym jeszcze, że nie mówi się o całych dzielnicach. Nie ma Błonia, Kapuścisk, Fordonu, osiedla Leśnego. A to dzielnice ciekawe. Z kwartałami bloków milicyjnych, wojskowych, robociarskich. Byłoby o czym opowiadać. Nie mówi się o doprawdy dziwnej postkomunistycznej klasie średniej. Arkadiusz Hapka ripostował, że ambicją twórców filmu nie było stworzenie monografii miasta. I w rzeczy samej też trudno nie przyznać mu racji. Na monografię trzeba by pewnie kilku godzin filmu.
Niestety, w tym momencie dyskusja powędrowała na manowce, może i ciekawe, ale jednak manowce nie mające wiele wspólnego z oceną i refleksjami wokół filmu. Zaczęto mówić o udziale studentów w życiu kulturalnym miasta, o tym, jak to było w latach dziewięćdziesiątych w klubie ?Mózg?. Pogubili się też odrobinę, a może i znacznie niektórzy dyskutanci. Grzegorz Kaczmarek zaczął dywagować o tym, że mieszczanami bydgoskimi są ludzie mieszkający w Bydgoszczy. I on proponuje taką definicję mieszczaństwa. Dziwaczna teza, nawet jak na ekscentrycznego socjologa. Mieszczanami są menele z Gdańskiej, profesorowie UKW, prawnicy zbierający na willę w Niemczu, gospodynie domowe, nauczycielki, wszyscy jesteśmy mieszczanami (?), dlatego, że mieszkamy? Nie wydaje mi się. Podobnie jak wątpliwą wartość ma konstatacja Kaczmarka, że to obłudny katolicyzm wykreował pojęcie mieszczaństwa jako dulszczyzny. Do licha, to przecież Zapolska wykreowała obraz mieszczaństwa jako klasy zakłamanej, obskuranckiej, a nie jacyś katolicy i biskupi. I Kaczmarek prawił także, że bydgoskiej tożsamości nie zbudujemy na przeszłości, bo jak orzekł, przeszłości nie ma. – Tożsamości szukajmy w teraźniejszości ? powiedział.
Przeszłość oczywiście wbrew dekretywnemu stwierdzeniu Kaczmarka rzecz jasna jest i wielu ludzi się z nią identyfikuje, znajduje w niej swoją tożsamość. Bydgostiana budzą u wielu ludzi emocje. Kłopotem jest raczej to, że nie potrafimy z dostateczną siłą, jako bydgoszczanie, asymilować do współczesności naszej przeszłości. Bo to trudne. No, jak tu asymilować przeszłość taką jak, powiedzmy, bydgoski Marzec 1981, zrobić z niego mit chwalebny, kiedy w tymże marcu, jak podawała ówczesna prasa 37 tys. bydgoszczan należało do PZPR. No, oni tego mitu wolnościowego nie podchwycą. Ich dzieciaki też nie. No, przecież nie powiedzą, kiedy tamci, solidaruchy byli bici, kiedy robociarze szykowali się na strajk generalny, myśmy mieli zebranie PO PZPR, podczas którego potępiliśmy warchołów. I to jest problem z asymilacją przeszłości. Ale to już oczywiście temat na zupełnie inną opowieść.