W sali sesyjnej ratusza odbyło się kolejne spotkanie Klubu Historycznego im. Gen. Stefana Roweckiego „Grota” w Bydgoszczy, tym razem poświęcone gen. Kazimierzowi Sosnkowskiemu.
Przybyłych na spotkanie gości tradycyjnie przywitał dr Marek Szymaniak, następnie głos zabrał prof. Przemysław Olstowski, przewodniczący Rady Programowej Klubu „Grota”. Wygłosił krótkie wprowadzenie oraz przedstawił przybyłego do Bydgoszczy prelegenta - dr. Jerzego Kirszaka, naczelnika oddziałowego Biura Edukacji Narodowej IPN we Wrocławiu, historyka wojskowości.
Dr Kirszak nazwał bohatera wieczoru człowiekiem renesansu. Gen. Sosnowski władał siedmioma językami obcymi (w tym greką i łaciną), malował, pisał wiersze, grał na fortepianie, studiował architekturę, a nade wszystko dobrze czuł się w roli frontowca wśród żołnierzy. Jego zdolności lingwistyczne zostały docenione podczas rocznej nauki w Petersburgu (uczęszczał tam do ostatniej klasy gimnazjum, gdyż w Warszawie za działalność w nielegalnej organizacji nie miał szans na uzyskanie matury). Pisane przez niego prace określane były jako wzorcowe, a maturę zdał ze złotym medalem, co było niespotykane wśród osób nie mających pochodzenia rosyjskiego.
Początki kariery Kazimierza Sosnkowskiego, zarówno wojskowej, jak i politycznej, związane były z osobą Józefa Piłsudskiego. Osobiście poznali się w 1906 r. podczas lwowskiego zjazdu PPS. Od tego czasu Sosnkowski był w najbliższym otoczeniu przyszłego Naczelnika Państwa, uchodził za wykonawcę jego woli. Ich relacje dobrze odzwierciedlają pełnione role w Związku Walki Czynnej, a następnie w I Brygadzie, gdzie Piłsudski jest komendantem, natomiast bohater wykładu - szefem sztabu. Funkcja ta tak przylega do Sosnkowskiego, że w środowisku określany jest mianem „Szefa”.
Po kryzysie przysięgowym obydwu aresztowano i przewieziono do Gdańska. Potem przebywają w twierdzy magdeburskiej. Razem zostają zwolnieni, a następnie wracają do Warszawy. Józef Piłsudski w krótkim okresie po przejęciu władzy mianuje swojego podkomendnego dowódcą warszawskiego okręgu wojskowego oraz awansuje go na stopień generalski. W 1919 r. Kazimierz Sosnowski zostaje wiceministrem, a na początku sierpnia 1920 r. ministrem spraw wojskowych. Funkcję tę z krótką przerwą generał sprawuje do lutego 1924 r., kiedy to na polecenie Piłsudskiego składa dymisję.
Tragicznym momentem życiowym dla „Szefa” był niewątpliwie przewrót majowy, który zastaje go na stanowisku dowódcy poznańskiego korpusu. Nie był wtajemniczony w plany zamachu stanu. Kiedy na polecenie prezydenta Wojciechowskiego, podległe mu jednostki idą na odsiecz siłom rządowym, on się temu nie sprzeciwia, ale jednocześnie próbuje popełnić samobójstwo, strzelając z rewolweru w klatkę piersiową. Przez ten czyn w obozie piłsudczykowskim traci zaufanie, ale jak wykazał dr Jerzy Kirszak niekoniecznie u samego Marszałka. Zastępuje Józefa Piłsudskiego, podczas jego zagranicznych wyjazdów w roli Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych, a także staje na czele Komitetu Wyższej Szkoły Wojennej. Do faktycznej marginalizacji „Szefa” dochodzi po śmierci Piłsudskiego.
Na wielką scenę powraca na krótko po wybuchu II wojny światowej. Późno, bo dopiero 10 września, dostaje przydział frontowy - zostaje mianowany dowódcą frontu południowego. Na uchodźstwie zostaje ministrem w rządzie gen. Sikorskiego, z którego odchodzi na znak protestu przeciw planom podpisania porozumienia z Sowietami. Po katastrofie gibraltarskiej obejmuje funkcję Wodza Naczelnego, z której zostaje odwołany 30 września 1944 r. pod naciskiem aliantów, niezadowolonych z fali krytycznych wystąpień Sosnkowskiego za brak pomocy powstańcom warszawskim.
Jeśli chodzi o stosunek „Szefa” do samego powstania, był zdecydowanym przeciwnikiem jego wybuchu, ale kiedy wybuchło, starał się wszelkimi sposobami dopomóc walczącej Warszawie. Po dymisji udał się na urlop do synów do Kanady, gdzie zamierzał przebywać do czasu utworzenia Armii Polskiej na Zachodzie, na której czele miał stanąć. Ostatecznie dowódcą Sił Zbrojnych na Zachodzie został gen. Władysław Anders, a gen. Sosnkowski nigdy nie wrócił z urlopu. Zmarł w Kanadzie w 1969 r., 30 lat po opuszczeniu Polski.
Wrocławski naukowiec uznał za niesłuszne nazywanie gen. Sosnkowskiego Hamletem, z czym często spotykamy się w historiografii. Określił go mianem „postaci pechowej w naszych dziejach, o wielkich i niepodzielnych zasługach w I połowie XX w.”
Pech prześladował „Szefa” nie tylko w życiu politycznym. Po powrocie z Magdeburga dowiaduje się o śmierci na hiszpankę jedynej wówczas córki 10-letniej Zosi. Zdarzenie to powoduje uaktywnienie się choroby psychicznej pierwszej żony. Podczas bombardowania Londynu przez Luftwaffe w 1941 r. doznaje ciężkich obrażeń, pojawiła się u niego sztywność jednego z palców u ręki, która uniemożliwi mu w przyszłości posługiwanie się maszyną do pisania oraz skutkuje rezygnacją z uwielbianej gry na fortepianie.
Co do do zasług „Szefa”, to należy, zdaniem prelegenta, podkreślić, że pełniąc funkcje w resorcie spraw wojskowych nie tylko skupiał się na rozbudowie wojska polskiego i unifikacji jego jednostek. Okazuje się, że przyczynił się do upowszechnienia w wojsku „Mazurka Dąbrowskiego” jako pieśni okolicznościowej, co w konsekwencji doprowadziło do ustanowienia go w 1927 r. oficjalnym hymnem państwowym, kiedy wygrał rywalizację z takimi konkurentami jak „Rota” i pieśń „Boże, coś Polskę”. Sosnowski zainicjował i przeprowadził budowę mola przeładunkowego w Gdyni, co rozwiązało problem blokady dostaw do Polski w momencie bitwy warszawskiej. Miał swój wkład w budowę linii kolejowej łączącej Gdynię z Helem.
Sosnkowski rzadko ujawniał swoje aspiracje. Jeden z takich przypadków miał miejsce w 1936 r., kiedy zadeklarował gotowość utworzenia rządu, który przeprowadziłby reformy gospodarcze. Oferta została odrzucona, a premierem został gen. Felicjan Sławoj Składkowski.
„Szef” uchodził za osobę skromną. Kiedy na początku 1919 r. Józef Piłsudski zaoferował mu funkcję ministra spraw wojskowych, on zadowolił się funkcją II wiceministra, tłumacząc się niechęcią poświęcania większości swego czasu obowiązkom reprezentacyjnym. Kiedy w październiku 1939 r. dociera do Paryża, odmawia gotowemu ustąpić mu z funkcji prezydenta Władysławowi Raczkiewiczowi, gdyż uważa, że kolejna zmiana rzutowałaby na wizerunek Polski na arenie międzynarodowej. Zdaniem dr. Kirszaka „był to chyba największy błąd w skutkach dla dziejów późniejszych Polski”. Raczkiewicz został wyznaczony przez prezydenta Mościckiego na następcę tymczasowego, do czasu przyjazdu gen. Sosnkowskiego, o którym nie wiedziano, gdzie się znajduje i co się z nim dzieje, a urząd musiał być sprawowany. „Szef” zadowolił się jednak pieczą nad sprawami krajowymi. Prezydent Raczkiewicz wypowiedział wówczas znamiennie słowa: „Stoimy razem, stać będziemy i padać razem będziemy”. Pięć lat później Raczkiewicz zapomniał o tej deklaracji, odwołując go z funkcji Naczelnego Wodza.
Autorem zdjęć jest dr Marek Szymaniak.