W sierpniu odszedł Krzysztof Derdowski, związany z naszą redakcją od samego początku.
Krzysztof został nader hojnie wyposażony przez wyższe moce w rozmaite dary, dzięki którym człowiek staje się twórcą. Był niezwykle uwrażliwionym humanistą, który nie mógł zgodzić się na nieprawości ówczesnej władzy komunistycznej, co poświadczał działalnością w NZS-ie. Był ogromnie utalentowanym poetą, prozaikiem, dramaturgiem, krytykiem literackim. Miał wielką chłonność i szerokie zainteresowania kulturalne, które nieustannie rozwijał. Zdobył głęboką znajomość zarówno historii literatury, jak też literatury współczesnej. Ale wczytywał się nie tylko w dzieła literatury, w poezję, prozę, dramat, ale także dzieła krytyczno-literackie, filozoficzne, mistyczne.
Miał też ostre pióro publicystyczne, czemu dawał wyraz w pracy dziennikarskiej. Mawiał o sobie, że jest wyrazisty. Cechowała go też niebywała pracowitość. Bunt był jego żywiołem. W imię prawdy o losie człowieka na ziemi naznaczonym rozpaczą. Jego empatia złączona z wrażliwością miała unikalną głębię. Za te twórcze dary płacił niemałą cenę. Wewnętrznego niepokoju, fermentu trudnego do opanowania.
(Marek Kazimierz Siwiec, Życzliwy i odważny. Wspomnienie o Przyjacielu, Krzysztofie Derdowskim)
Uwielbiałem rozmowy z nim. One nigdy nie kończyły się po godzinie. Miałem świadomość, że tej klasy erudytów nie ma wielu wokół. Oczywiście zwykle nie miałem pojęcia o autorach i książkach, o których opowiadał, a jego fascynacja lewicującą filozofią wydawała mi się cokolwiek dziwna, ale on z równie dużym dystansem i ironią traktował moją słabość do science fiction i filozofii z okolic Wittgensteina. To były rozmowy, które zostaną na zawsze.
Sprowadzanie Krzysztofa do roli pisarza, to za mało. Był inspiratorem, wulkanem intelektu. Nawet, jeśli czasem podśmiewywaliśmy się wszyscy, że jest naczelnym pornografem miasta, to jego powieści dotykały sedna człowieczeństwa tak bardzo, jak to tylko możliwe.
Był w swoich powieściach brutalnie szczery. Pamiętam, że kiedy jedno z największych w kraju wydawnictw było bardzo zainteresowane „Nagą”, Krzysztof ostatecznie odmówił. Mógł wejść przebojem na szczyt, ale odmówił, bo wydawca postawił warunek: usunięcie naprawdę niewiele znaczącego dla fabuły wątku wczesnej, stalinowskiej poezji Wisławy Szymborskiej. Taki był w sztuce: bezkompromisowy.
(Paweł Skutecki, Krzysztof nie żyje)
Krzysiu był człowiekiem niepogodzonym ze światem. Piszę to z pełną odpowiedzialnością. Nie pasował do środowiska polityki, choć swego czasu intensywnie z nim flirtował. Nie wpisywał się też jakoś w świat dziennikarski, choć przecież pełnił funkcje redakcyjne, łącznie ze stanowiskiem naczelnego. Ratowała, ale i gubiła go niezależność, której zaciekle bronił. Nie był, oj nie był lubiany przez luminarzy bydgoskiej tak zwanej kultury oficjalnej. Chłostano go za niepoprawne politycznie recenzje teatralne za kadencji Łysaka i Wodzińskiego. Nie odpowiadał na zapotrzebowanie towarzyskie, wyłamywał się z narzucanych odgórnie trendów. Jego opinie bywały piekielnie ostre, ale zawsze przemyślane. Wspomniane recenzje teatralne nie były zwykłymi recenzjami, czyli odfajkowaniem koteryjnych schematów – pod jego piórem zmieniały się w eseje socjologiczno-filozoficzne. Może dlatego tak wściekał różnych pluszowych misiów z tzw. salonu.
(Jarosław Jakubowski, Ratowała go i gubiła niezależność)