Równowaga i obecność
W mojej pracowni stoi stary wahadłowy zegar. Wystarczy, by ktoś nieopatrznie dotknął wahadła, a wtedy mechanizm zatrzymuje się. Ilekroć się to zdarzy, czuję zakłopotanie, jakbym tracił swój rytm. Ponowne wprawienie urządzenia w ruch wymaga cierpliwości. Pozornie wydaje się to proste. Niewłaściwie pobudzony zegar ?kuleje? i po chwili przystaje. Uruchomienie systemu trybików wymaga wyczucia pulsu tego organizmu, płynnej powtarzalności drgań. Rytmiczne tykanie oznacza przejście mechanizmu w trans, niejako powrót do ?życia?. By tak się stało, trzeba wyznaczyć odpowiednią odległość między pionem a wychyleniem wahadła. Skuteczne rozhuśtanie tego ramienia wiąże się z wieloma próbami. Przypomina terapię, w której lekarzem jest czas miarowo przestępujący z teraźniejszości w przyszłość nieustannie namawiając: ?chodź ze mną?. Symetria wychyleń działa jak hipnotyczny spacer w nieznane, któremu towarzyszy powtarzający się motyw było-jest-będzie. Poddanie się tej kuracji przynosi ukojenie. Wymaga ciszy, w której oczekiwane ?kroki? wahadła wydają się odpowiedzią na pytanie ? ?Co to jest czas??. Regulowanie i słuchanie mechanizmu stanowi dla mnie poszukiwanie równowagi, a więc poszukiwanie poczucia rytmu. Zajęcie ?stroiciela zegara? ma coś z kontemplowania monotonii, która, w tym wypadku, jest pozorna. Ustawianie wahadła zdaje się pobudzać myśli o istnieniu, o bycie. Ta osobliwa przygoda stanowi ważną lekcją dla wyobraźni. Po tym prostym doświadczeniu wystarczy chwila refleksji, by w ślad za ewangelicznym zdarzeniem z Martą i Marią (Łk 10, 41) uzmysłowić sobie, że niepotrzebnie troszczymy się i niepokoimy o zbyt wiele, ?a potrzeba (mało albo) tylko jednego?. Odnalezienie chwili skupienia w zabieganiu i zatroskaniu codziennymi realiami zdaje się być nieodzowne.
Podobne doświadczenie przeżywam w swojej pracy rytniczej. Regularnie (blisko już od trzech dekad) 24 października przygotowuję coroczną wystawę linorytów w Galerii Autorskiej. W ten sposób sumiennie podpisuję ?swoją listę obecności?. Realizując kolejne ekspozycje, staram się pojąć, czym jest miarowe stawianie kroków w czasie. Od 1970 roku zajmuję się wypukłodrukiem, ?uprawiam? więc linoryt. Użycie czasownika ?uprawiam? wydaje się w tym przypadku zasadne, gdyż można to określenie odnieść do czynności, jaką jest praca na roli wiążąca się z cyklicznym rytuałem powtarzalności. W tym działaniu objawia się moja świadomość poczucia miejsca i czasu. Poszukując w linorycie równowagi między bielą i czernią ? podobnie, jak przy wychyleniach wahadła ? staram się odnaleźć rytm. Kompozycja grafiki jest prywatnym terytorium, obszarem ograniczonym ? zamkniętym, ale jednocześnie może być również przestrzenią nieograniczoną, otwartą dla rozważań estetycznych, w które wpisuję ważne dla siebie pojęcia i tematy. Rozwijam wybrane myśli za pomocą obrazów-metafor, starając się oddać w nich puls swoich dociekań. Posługując się dłutem nieustannie wycinam, poszerzam i pogłębiam rowki. Nie umiem wytłumaczyć, jak to się dzieje, że w tej monotonnej czynności znajduję coś szczególnego. Przystań odosobnienia, jaką stał się mój warsztat grafika, pełni funkcję stabilizatora równowagi. Pracuję na utworzonym przez siebie etacie, jako ?strażnik wahadła? tak, jakbym był uzależniony od tej czynności. Ta iluzoryczna posada nadaje szczególny charakter mojej samotni. Określa status wyalienowania, staje się sposobem życia, szkołą nieustannego dążenia, w którym zawiera się creatio continuo. Frapuje mnie ciągłość ustawicznego stawania się, bo w tym procesie wciąż coś odnajduję i jednocześnie trwam w ruchu. ?Powtarzam? określone tematy i równocześnie ?nie powtarzam? ich, bo odkrywam je ponownie ? inaczej. Dobrze jest w takiej sytuacji badać ?prędkość? własnego myślenia, zestawiać to, co zewnętrzne, z tym, co wewnętrzne. Konfrontowanie pulsu własnego i pulsu świata jest potwierdzaniem swojej autentycznej obecności w zbiurokratyzowanej rzeczywistości. Wydaje się to oczywiste, może nawet błahe, a jednak ma w sobie konkret, coś stałego, siłę realności. Dzięki tej nieustannej konfrontacji mojemu poczuciu wolności nie grozi relatywizm. Przywrócenie miarowej pracy zegara jest dla mnie zawsze czymś ważnym, bo przypomina o potrzebie samodzielności i równowagi w świecie elektronicznych cyferblatów.
Jacek Soliński