Na co dzień jesteśmy mili, uprzejmi, cywilizowani. Dwa tysiące lat cywilizacji sprawiło, że w jakiś sposób znormalizowaliśmy swoje zachowania. A jednak w chwili zagrożenia wychodzi z nas człowiek pierwotny...

Jurek Deja, niewidomy muzyk, jest stałym bywalcem Światłowni. Uwielbia nasze koncerty. Na sali koncertowej zwykle siada tuż przy słupku, który znajduje się w centralnym punkcie sali koncertowej. Od kilku tygodni nie przychodził na nasze imprezy. Zacząłem się niepokoić. Zadzwoniłem do Jurka, zapytałem o powody absencji. Potwierdził  się czarny scenariusz...

Kilka tygodni temu Jurek wracał autobusem do domu. Na zewnątrz szalała ulewa. Z nieba lały się potoki wody. Istne urwanie chmury. Autobus podjechał na plac Poznański. Jurek stanął przy  drzwiach, chcąc wysiąść na przystanku.

Za nim kłębił się tłum, który chciał jak najszybciej dotrzeć do wiaty przystankowej. Drzwi autobusu otworzyły się, tłum ruszył. Nikt nie zwracał uwagi na niewidomego Jurka. Ktoś go popchnął, Jurek upadł. Tłum przebiegł  po nim.

Po chwili jakaś litościwa dusza pomogła Jurkowi wstać. Dziś Jurek twierdzi, że został podwójnie zdeptany. W sensie fizycznym, bo bolał  go niemal każdy fragment ciała. W sensie mentalnym – bo nagle stał się zbędnym elementem  teorii Darwina.

Nie wierzę, że ludzie z autobusu byli barbarzyńcami. Oni po prostu w tym czasie i w tym miejscu wyznaczyli sobie jasny cel: dotrzeć do wiaty przystankowej, która osłoni ich  przed deszczem. Jasny cel, klapki na oczach. Nie patrzę na boki, skupiam się na realizacji celu. Cóż  mnie to może obchodzić, że przy okazji cierpi ktoś słabszy?

Niewidomy z natury rzeczy jest konserwatystą. Pamięta, że po prawej stronie chodnika rośnie drzewo. Pięć metrów dalej, po lewej stronie stoi znak drogowy.  W umyśle niewidomego istnieją punkty, do których zawsze może się odnieść. Sytuacje ekstremalne są tym, czego nie może objąć niewidomy. On nie widzi dzikich zachowań tłumu. Nie widzi zagrożenia.

Sytuacja Jurka wydaje się być adekwatna do paniki, jaka wybuchła podczas imprezy na UTP. Tam zginęła dziewczyna, którą  zdeptały setki uciekających z obszaru zagrożenia studentów. Nie tylko ona straciła wtedy życie.  Cóż pozostaje w takich przypadkach? Apelować, apelować, apelować... Niezależnie od sytuacji zagrożenia powinniśmy pamiętać o swoim człowieczeństwie. O tym, że już dawno zeszliśmy z drzewa. Możemy ratować swoje życie, zdrowie, małą stabilizację wreszcie. Nikt nie zwolni nas jednak z obowiązku dbania o tych słabszych, mniej zdolnych do samoobrony. Chyba, że uważamy się za pępek świata... Ale to już zupełnie inna jednostka chorobowa.