W 1986 roku Jacek Soliński po raz pierwszy zaprosił przyjaciół do galerii, którą prowadzi z Janem Kają, na urodzinową wystawę swoich linorytów. Tradycji stało się zadość również w tym roku. Wystawę z okazji coraz szybszego zbliżania się do sześćdziesiątki jubilat zatytułował ?Przemienność? i zadedykował pamięci Marii Chwastek.

Ponieważ urodzinową ekspozycję Jacek Soliński przygotował po raz trzydziesty, składała się ona nie tylko z prac z minionego roku, ale także linorytów wykonanych wcześniej, poczynając od lat 80. Zamierzał pokazać te, do których jest szczególnie przywiązany, ale jak zdradził, gdy dokonywał wyboru, okazało się, że takich jest większość, więc nie było to łatwe zadanie.

- Poprosiłem Mieczysława Franaszka, żeby przeczytał to, co chciałbym dzisiaj powiedzieć – wyznał jubilat, który obawiając się, że może istotne fragmenty pominąć, opisał, jak się to wszystko zaczęło, czyli wrócił pamięcią do lat swojego dzieciństwa.

Magiczny dla niego obszar stanowiły w latach 60. okolice bazyliki św. Wincentego ? Paulo. Wejście to innego świata stanowiła wielka, ozdobna, żeliwna brama usytuowana przy alei Ossolińskich, przez którą wchodziło się na 7,5-hektarowy teren zajmowany przez Zespół Naukowych Instytutów Rolniczych.

?Przed wielu laty często spacerowałem tamtędy wchodząc w głąb czarownej przestrzeni, odkrywałem to, czego dziś już nie potrafię odnaleźć. To było ‘wejście w ciszę’. Przekraczając bramę miałem wrażenie, że oto jestem w innym świecie, tajemniczym, a jednocześnie tak mi bliskim i przyjaznym? – tak wyglądał opis magicznego miejsca dzieciństwa w odczytanym przez Mieczysława Franaszka wspomnieniu Jacka Solińskiego.

Jako dziecko bywał tam bardzo często. W niewielkim domku mieszkali jego dziadkowie wraz ze swoją córką, a jego ciocią Marią, która była pracownikiem naukowym instytutu i dlatego przysługiwało jej tam służbowe mieszkanie.

Swoje wspomnienie Jacek Soliński zatytułował ?Droga z dzieciństwa?, gdyż to właśnie droga biegnąca przez ten magiczny teren zainspirowała go do refleksji, szukania ukrytych znaczeń, prób znalezienia odpowiedzi na pytania dotyczące ludzkiej i twórczej egzystencji. ?W ascetycznym świecie linorytu, gdzie wszystko rozgrywa się między bielą i czernią, znalazłem swoją odrębność. Mogę poruszać się tu zgodnie z własnym pulsem łącząc prywatność z tym co uniwersalne. Zdarza się jednak, że muszę czasem użyć słów, by ocalić to, co uznałem za ważne dla mnie i nie tylko? – wyjaśnia w ?Drodze z dzieciństwa? autor.

Mieczysław Franaszek odczytał również tekst pt. ?Święto powszedniości?, w którym Jacek Soliński opisał siebie jako grafika. Oto jego początkowy fragment:

?Od wczesnej młodości nie rozstawałem się z dłutkiem, nawet podczas lekcji w szkole średniej (miejsce w mojej ławce było rozpoznawalne, bo pozostawały tam ścinki linoleum). I tak jest do dziś. To zajęcie zdeterminowało mój sposób myślenia. Upływ czasu odczytuję poprzez zrealizowane linoryty. Często wydaje mi się, jakbym rylcem manipulował w swej głowie. Żłobię, czyli ‘zapisuję’ myśli w ten sposób już prawie pięćdziesiąt lat, dążąc do symbiozy między treścią i formą. Wycinane struktury są kardiogramami mojej codzienności. Tak odnajduję się w czarno-białym świecie organicznych materii, drgających linii i kropek prowadząc drugie ukryte życie. To jest moje autonomiczne królestwo czyli błogosławione odosobnienie.?

Mimo że wystawa urodzinowa otwarta została w sobotę późnym popołudniem, w galerii przy Chocimskiej 5 było pełno. A przecież nikt nie mógł się spodziewać, że dostanie prezent. Tymczasem Jacek Soliński wszystkich gości obdarował swoimi linorytami.

Odświętność sytuacji doprowadziła do nietypowego zachowania Jana Kaję. Wygłosił przemówienie. Krótkie, bo krótkie, ale i tak to duże wydarzenie. Janek bardzo chwalił współgalernika, m.in. za koncyliacyjność i podał przekonujący argument na dowód, że Jacek zawsze szuka dróg porozumienia: – To jedyny człowiek, który potrafi mnie zdenerwować.