24 października Jacek Soliński otworzył w Galerii Autorskiej urodzinową wystawę swoich linorytów i obrazów. Tak czyni corocznie począwszy od 24 października 1986 roku.
Po przywitaniu gości bohater wieczoru wytłumaczył nieobecność żony, która zawsze uczestniczyła w jego urodzinowych wernisażach. Okazało się, że musi się ona opiekować wnukami, ponieważ synowa przebywa w szpitalu na porodówce. Jeszcze trwało spotkanie w piwnicznej galerii, gdy nadeszła wiadomość, że urodził mu się wnuk. Gabriel jest szóstym wnukiem artysty, który znaczną część życia poświęcił tworzeniu wizerunków aniołów.
Jacka Solińskiego, jak stwierdził, ta wiadomość napełniła taką samą radością, jaką odczuwał wtedy, gdy urodzili się jego synowie. Zwrócił też uwagę na zbieżność dat. Wnuk przyszedł na świat w dniu jego urodzin. A siedem lat temu, 5 grudnia, w dniu urodzin jego małżonki, urodziła się ich wnuczka Łucja.
Grafiki wyeksponowane na ścianie frontowej pokazywały, czym artysta zajmował się w minionym roku. - One w jakiejś mierze określają moją podróż i to wszystko, co jest dla mnie istotne - zdradził jubilat i podał tytuły poszczególnych grafik, poczynając od „Każdy krok ma swoją granicę” po „Apologię powszedniości”. O tej ostatniej powiedział, że oddaje stan uniesienia, wynikający z powodów do zachwytu, mimo wszelkich niedogodności dnia codziennego - Mam nadzieję, że ten stan będzie mi przyświecać do śmierci - wyznał Jacek Soliński.
Mieczysław Franaszek odczytał tekst pt. „Codzienne przebudzenia, czyli sztuka przemijania”, autorstwa bohatera wieczoru, w którym zawarte jest uzasadnienie obranej drogi.
„Z upływem lat coraz podejrzliwiej przyglądam się „duchowi postępu”. Przenikające do świata kultury współczesne idee często stają się dla mnie problematyczne. Staram się, by ewangeliczne „tak” i „nie” chroniło mnie od relatywistycznych pułapek. Z pełną świadomością omijam to, co w epoce postmodernizmu, w imię rozwoju uzurpuje sobie prawo do „nowych racji”. Zasada obserwowania „owoców” konkretnych działań okazuje się niezawodna. W tej optyce cierpliwość wyostrza widzenie.(…)
Kto mówi „wszystko”, nie wyklucza niczego. To brzmiące dość zagadkowo zdanie karmelity bosego O.Otta od Aniołów stało się dla mnie cennym drogowskazem. (…) Chodzi o wyzwolenie od aktywności niepotrzebnej, hałaśliwej, w efekcie szkodliwej. Konieczny jest dystans do świata przeciążonego przekazem medialnym. Bierność wobec czegoś, co nie zasługuje na odpowiedź staje się najlepszą odpowiedzią. Dzięki temu „bezczynność” i „milczenie” okazują się twórcze, w nich można dokonać odkrycia.
Mówiąc w najszerszym znaczeniu „wszystko”, otwieramy się na to, co niewyobrażalne. Może zawierać się w tym: Bóg i nicość, a może Tajemnica albo absurd. Każdy w tym rozeznaniu pozostaje sam. W ten sposób konfrontujemy siebie z otoczeniem – ogarniamy je w takim zakresie, na jaki nas stać.
Uprawiam swoje rytownicze rzemiosło z niezłomną nadzieją, że ta podróż dokądś mnie doprowadzi. Dokąd? Tu nie chodzi o miejsce, ale raczej o wnikliwe wpatrywanie się w świat, i rozpoznanie tego, co jest istotne. W tym poszukiwaniu ważna pozostaje duchowa otwartość, by w powszedniości nie zgubić znaczenia słów z Ewangelii św. Mateusza: a oto tu jest coś więcej.”
Prezenty artystyczne przekazali jubilatowi dwaj z licznego grona przyjaciół Galerii Autorskiej. Wojciech Banach przeczytał swój wiersz, a Bartłomiej Siwiec miniaturę prozatorską, do której napisania zainspirowała go grafika Jacka Solińskiego.
Jako ostatni pojawił się na nieistniejącej scenie piwnicznej galerii Mieczysław Franaszek i zaprezentował tekst Piotra Siemaszki na temat twórczości Jacka Solińskiego, a potem odczytał tekst jubilata z roku 1987. 60-letni galernik był ogromnie uradowany, że przypadkiem odnalazł swoją opowieść o niezwykłej wyprawie na Szczeliniec sprzed 30 lat.