“Węgliszek” był niekwestionowanym centrum życia literackiego Bydgoszczy. Odbywały się tu nie tylko spotkania autorskie, koncerty, kipiało tu również życie towarzyskie, toczyły się dyskusje, nierzadko gorące. Pamiętam wieczór sprzed mniej więcej dziesięciu lat, na którym zaprezentowali się poeci z antologii “Mówi Bydgoszcz”, wśród nich Grzegorz Kaźmierczak czy niżej podpisany. Ludzie siedzieli na schodkach, bo nie było już miejsc przy stolikach. Równie tłumnie było na wieczorze Jacka Podsiadły i Tomasza Różyckiego. To była prawdziwa kawiarnia – forum wymiany myśli, ale też przytulne miejsce, w którym można było posiedzieć przy barze, pokrzepić się czymś mocniejszym, a przy okazji posłuchać dobrej muzyki płynącej z odtwarzacza albo granej na żywo.

Tego wszystkiego już nie ma. “Węgliszek” pod rządami nowego najemcy przestał interesować się literaturą. Lokal zmienił profil na muzyczny. Wtopił się w otoczenie, był jedną z wielu podobnych knajpek na starym mieście. Teraz słyszymy, że nowym najemcą ma być właściciel jednego z bydgoskich hoteli. W sąsiedztwie posiada już inną knajpkę. Nie wyróżnia się ona niczym szczególnym. To jednak kwestia gustu. Kluczowe jest to, że miasto Bydgoszcz lekką ręką pozbyło się instytucji kulturalnej z tradycjami. Mam wrażenie, że samo słowo “tradycja” naszym urzędnikom od kultury źle się kojarzy. Wystarczy poczytać wydawany przez Miejskie Centrum Kultury “Bydgoski Informator Kulturalny” – pełen ironicznego jadu wobec kultury, która niekoniecznie chce gonić za nowinkami, a jednocześnie pełen pień nad rzekomymi “eksperymentami”, które zwykle okazują się żałosnym epigoństwem.

“Węgliszek” jest kolejnym, po Cafe Pianola, miejscem które wymazano z kulturalnej mapy Bydgoszczy. Co pozostało? Miejskie Centrum Kultury, swoisty kombinat, który próbuje łączyć funkcje biurowe z artystycznymi. Wernisaże odbywają się w nim w asyście ludzi, którzy wchodzą i wychodzą do budynku w innych niż wernisażowe, celach. Jest “Cafe Szpulka”, która tylko udaje kawiarnię, a jest w istocie bufetem dla “pracowników kultury”.

Instytucja spotkania autorskiego, podstawowa forma kontaktu pisarzy z czytelnikami, praktycznie zniknęła z pejzażu Bydgoszczy. Ktoś powie: przecież na Wyżynach działa kawiarnia literacka prowadzona przez Barbarę Jendrzejewską. Chwała jej za to, ale osiedle Wyżyny to jednak nie stare miasto, tutaj nie stworzy się klimatu kawiarni literackiej z prawdziwego zdarzenia.

No dobrze, mamy też Galerię Wspólną (należącą do MCK-u) nad dawnym “Węgliszkiem”. Jednak to kolejny ersatz. Kilka amfiladowo połączonych pokoi. Gdy w jednym odbywa się spotkanie autorskie (bardzo rzadko, bo to miejsce opanowane przez plastyków), to w drugim zażarcie terkoczą telefon z faksem. Nie ma tam też wyszynku, a przecież to przy stolikach zawsze toczyło się życie towarzysko-kulturalne! Nie stworzy się klimatu zza urzędniczego biurka.

Wszystko, o czym piszę, można wytłumaczyć moim resentymentem. Owszem, pamiętam czasy, kiedy w prasie codziennej ukazywały się relacje ze spotkań autorskich (tak jak dziś namiętnie relacjonowane są konferencje prasowe polityków). Pamiętam też Kawiarnię Artystyczną “Węgliszek”, w której poznałem Zdzisława Prussa, Kazimierza Hoffmanna i wielu, wielu innych znamienitych twórców, nie tylko z kręgu literatury. “Węgliszek” sprzyjał inicjacji w świat kultury. Pewnie nie byłbym dziś tu gdzie jestem i tym, kim jestem, gdyby nie te kawiarniane “uniwersytety”.

Ze smutkiem konstatuję, że Bydgoszcz, miasto które zawsze miało żywe i bogate tradycje literackie, dobrowolnie podcina gałąź, na której siedzi.

Jarosław Jakubowski, pisarz

Komentarz Jarosława Jakubowskiego dotyczący likwidacji działalności kulturalnej w “Węgliszku” opublikowany został na blogu Uliczny Sprzedawca Owoców