?Zabić nie zabić? jest sztuką kameralną. Występują w niej wyraziście zarysowane trzy postacie. Ojciec ? umiarkowany alkoholik, liberał i profesorska, uczelniana gwiazda. Syn, zwany Allanem i Aleksandrem ? katolik zapamiętały, nienawidzący obcokrajowców, Brejvik polski, typ w naturze rzadko spotykany, więc ekskluzywny. Córka, zwana Mirandą i Mirką ? piękna dziewczyna, ofiara gwałtu, umiarkowanie cyniczna, niespełniona tancerka.

Relacje między tymi postaciami stanowią osnowę dramatu. Syn nienawidzi swego liberalnego ojca. Ojciec lekceważy katolickie i faszystowskie przekonania syna. Córkę Mirandę łączą z Aleksandrem relacje kazirodcze. Aleksander idealizuje swoją zmarłą matkę ? czyni z niej istną Niepokalaną Panienkę ? co okazuje się fałszem, bowiem mama miała kochanka…

Napięcia i nieporozumienia prowadzą w końcu do tego, że Aleksander zabija siostrę Mirandę. W ostatniej scenie dowiaduje się od ojca, że jego związek z siostrą nie był kazirodczy, bowiem Miranda była dzieckiem adoptowanym, a więc miłość Aleksandra i Mirandy nie była ?grzeszna?. Koncept cokolwiek z brazylijskiego serialu.

Cała ta opowieść poprowadzona została zręcznie i gładko. Nie zawiedli aktorzy. Raził jednak pewien schematyzm. Zwłaszcza postać Aleksandra wydaje się wyjęta ze sztambucha schematów. To postać katolika z programu politycznego ?Twojego Ruchu?, do którego należy Ryszard Częstochowski. I stąd dziwne dla widza rozwiązania ? radykalny katolik, bez większej refleksji i cierpienia zabija siostrę? Oświadcza, że już niebawem sam się zabije? Jak to się ma do jego wiary? Jak to się ma do grzechu? Dobrze byłoby, gdybyśmy jednak zobaczyli na scenie zmagania tego człowieka ze sobą przed zbrodnią.

Nie ustrzegł się też Częstochowski pewnych dramaturgicznych błędów, choć, jak powiadam, całość została poprowadzona zręcznie i umiejętnie. Ale oto, nagle Miranda przejmująco opowiada bratu o tym, jak została zgwałcona i pojawia się pytanie o zasadność tej opowieści… Jak to, lata całe po tragedii, kochająca się z bratem siostra, nagle opowiada o szczegółach gwałtu? Musiała przecież opowiadać o tym wcześniej. Dlaczego teraz to powtarza? Dla nas? Dla publiczności?

Częstochowski otarł się w swojej sztuce o wielkie dramaturgiczne tematy, ale w nie nie trafił, nie ugodził. Wielce obiecującą postacią był ojciec ? lekkoduch, liberał, alkoholik. To mógł być dzisiejszy inteligent, postmodernistyczne cacuszko, nie zakorzenione nigdzie, Europejczyk kosmopolityczny jak polska flaga w psim gównie, chodzące i całkiem żywe cytaty z Baumana i Żiżka. Niestety nie udało się zrobić Częstochowskiemu z ojca Obłomowa III RP, a szkoda, bo taki typ człowieka straszy po salonach i ulicach że hej.

Miranda to także postać bardziej potencjalna niż zrealizowana na scenie. To dziewczyna, która mogłaby pokazać wściekłość, cynizm, złość ? pokazuje niestety tylko zobojętnienie i rezygnację.

Dziwne, przy tych dla mnie oczywistych mankamentach, patrzy się na spektakl z zaciekawieniem. Zasługa to zapewne aktorów i pewnej lekkości narracji, co jest już zasługą Ryszarda Częstochowskiego.

Gdybym miał polecić spektakl, powiedziałbym: Idźcie, przymknijcie oko na schematy, uproszczenia, a i tak pozostaje to i owo do obejrzenia.