Furorę w mediach zrobiło stanowisko bydgoskiego polityka w sprawie dalszego członkostwa w Klubie Parlamentarnym PO. Słowa „separacja” pojawiło się we wszystkich doniesieniach, nie towarzyszyła im jednak refleksja, co się pod tą nazwą kryje w tym przypadku.

Jan Rulewski pokazał (nie po raz pierwszy), jak można w niekonwencjonalny sposób czerpać z zasobów polszczyzny, by… nie przekazać żadnej konkretnej informacji. W rezultacie nie wiadomo, czy faktycznie dojdzie do tzw. separacji, czy to tylko jedna z malowniczych metafor bohatera Bydgoskiego Marca.

Największą część oświadczenia zatytułowanego „Separacja z PO”  Jan Rulewski poświęcił sobie. Co tu owijać w bawełnę: przechwalał się po prostu na wszelkie możliwe sposoby. Na swój temat miał do powiedzenia dużo więcej niż na temat separacji. Po pierwsze, oznajmił, że chociaż nie należy do PO, to  od dziesięciu lat jest bardzo akuratnym członkiem Klubu Parlamentarnego  Platformy  Obywatelskiej („starałem się działać w duchu obywatelskim”, „z powodu odrębności zdań uiszczałem kary”).

Co do wzajemnego zaufania sprawa jest trochę bardziej skomplikowana: „Lojalność wobec kierownictwa PO, jak przystało na senatora RP, traktowałem bynajmniej nie jako podporządkowanie władzy partyjnej, ale dwustronny obowiązek”. Należy chyba przez to rozumieć, że senator postępował lojalnie, jeśli kierownictwo PO  się wobec niego lojalnie zachowywało.

Mimochodem wspomniał o braku pazerności na stołki  z jego strony („nie partycypowałem w piastowaniu urzędów”) i pochwalił się swoją pracowitością („inicjatywy legislacyjne dot. m.in. nadzoru nad warunkami pracy, wieku emerytalnego, abonamentu rtv, zasiłków rodzinnych, w tym 500+, a ostatnio sytemu alimentacyjnego”).

Tego wszystkiego Platforma Obywatelska nie potrafiła należycie ocenić, więc została przez bezpartyjnego członka swojego klubu parlamentarnego surowo skarcona. Jego „inicjatywy mogły stanowić dorobek PO, a tym bardziej być alternatywą wobec pustki rozwiązań. Niestety odpowiedzią ze strony kierownictwa Klubu był klimat nonszalancji, anonimowych blokad, braku szacunku dla wykonanej pracy własnej i innych osób.”

Najbardziej jednak kierownictwo PO podpadło senatorowi Rulewskiemu cenzurą. Odmówiono mianowicie opublikowania w wewnętrznym biuletynie partyjnym jego tekstu  dotyczącego nowego systemu alimentacyjnego. Wtedy uznał, że miarka  się przebrała: „Powiedzmy sobie szczerze, godność moja i innych utknęła na widelcu! To znak, że tego rodzaju stosunki nie mogą być kontynuowane.”

Przechodzimy w tym miejscu do meritum sprawy. Jeżeli stosunki nie mogą być kontynuowane, to się je zrywa, a już zwłaszcza wtedy, gdy „godność utknęła na widelcu”. Może w tym miejscu oświadczenia wyłuszczył senator swoje zamiary na temat zerwania „stosunków”?

Otóż nie wyłuszczył, bo o żadnym zerwaniu nie ma mowy. Jan Rulewski zamierza teraz „podejmować współpracę w Senacie z wszystkimi ludźmi dobrej woli, szczególnie z senatorami PO”. Działać z nimi w obronie „demokracji, praworządności, sprawiedliwości” oraz  „bronić miejsca i poszerzać udział Rzeczypospolitej Polskiej w zjednoczonej Europie”.

Powiadomił też o swoim głównym postanowieniu: „Utrzymywać relacje z PO na zasadzie autonomii, wynikającej z genezy mojego wcześniejszego akcesu do Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej”.

W początkowej części oświadczenia Jan Rulewski napisał, że uiszczał kary z powodu odrębnego zdania, czyli wielokrotnie postępował autonomiczne. Czym się będzie różnić nowa zasada autonomii od poprzedniej? Chyba tym, czym różni się rzeczywiste odseparowanie się separacji Jana Rulewskiego. (Swoją drogą, „autonomia wynikająca z genezy wcześniejszego akcesu” to prezent dla każdego językoznawcy.)