Na marginesie. W bydgoskim Teatrze Polskim od dłuższego czasu panuje dziwna maniera przetrzymywania widzów na korytarzu. Ludzie, którzy zjawiają się w teatrze na pół godziny czy czterdzieści minut przed spektaklem, muszą koniecznie tłoczyć się przed salą, gdzie ma się odbyć spektakl. No i się tłoczą. Dlaczego? Trudno dociec.
A teraz już o samym spektaklu. Tym razem Teatr Polski zaprezentował sztukę Elfriede Jelinek ?Cienie. Eurydyka mówi? w reżyserii Mai Kleczewskiej. Zapowiadało się ciekawie, a wyszło jak zwykle ? znakomita gra aktorska, garść udanych scen i liche koncepty intelektualne Elfriede Jelinek i Mai Kleczewskiej.
Spektakl zaczyna się od serii scen będących karykaturą współczesnej popkultury i wyobraźni tabloidowej. I jest całkiem, całkiem. Zakompleksione dziewczę zostaje wykreowane na gwiazdkę muzyki pop. Pojawia się histerycznie i anorektycznie odchudzająca się paniusia. Inna pani już po przejściach przez łóżka, salony i rauty pomstuje na małolaty. A same małolaty są zapatrzone w świat celebrycki niczym babcie podkarpackie w święty obraz. I jeszcze, pożal się Boże, kreatorka mody mówi o swojej profesji jakby to była filozofia życia i śmierci, bo żyjemy w świecie, w którym fryzjerzy i modystki mówią ludziom jak żyć, a kiecka lub fryzura określają wartości istnienia niczym Schopenhauer.
W tej sekwencji scen świetna jest parodia pokazu mody. Wspaniała, brawurowa gra bydgoskich aktorek oraz Maciej Pesta odtwarzający transwestytę – aż miło popatrzeć. Istna musztra świata blichtru, silikonu, botoksu i uśmiechu, który trudno odróżnić od grymasu. Plastikowe oblicza i rozumy. A wszystkie te scenki w sosie współczesnej asertywności, umykającej tożsamości, człowieka zdefiniowanego przez pastę do zębów i perfumy, których nie on używa, ale one jego używają.
Znakomita też scena w której kreatorka mody opowiada o ciuchach językiem postmodernizmu, egzystencjalizmu, a nawet, o dziwo, teologii. Doprawdy święty Tomasz gorsetów i wypustek. To opowieść o kobietach wykreowanych przez kroje sukni, aranżacje konsumpcji, ego z Facebooka ? istna metafizyka poglądów jednorazowego użytku.
I dobrze. I ciekawie. Szyderstwo z kultury masowej jest tu przekonywające i mocne.
Następnie robi się jednak kiczowato. Duet Jelinek ? Kleczewska oferuje scenki egzystencjalno ? oniryczno ? metafizyczne. Rozgrywają się one w coraz bardziej transgresywnej rzeczywistości. Trochę w zaświatach, trochę na zapleczu domu mody lub na przykład programu telewizyjnego ?Top coś tam? czy innego ?Tańca z niczym?. I tu już jazda intelektualnego kiczu. Jakieś mętne egzystencjalne mamrotania, że świat jest do d…, że lepiej nie żyć niż żyć, że ludzkie mięso jest smaczne (słowo honoru – tak to leci), że starzenie się nie jest trendy. I te dywagacje, że człowiek jest kroplą w morzu. Ufff… No, mistyka dla tych, którzy nie mają lepszego programu lub naprawdę niewiele w życiu przeczytali i jeszcze mniej przeżyli. No, te gadki o wyobcowaniu z natury, o nudzie przyrody, to naprawdę po Gombrowiczu, Witkacym czy Plessnerze danie nieświeże i podane z mniejszym wdziękiem niż czynili to wspomniani klasycy współczesności. I niewiele ratują tu ukryte w melodeklamacjach i pieśniach wykonywanych przez Katarzynę Nosowską cytaty z Ginsberga czy Celana ? zwłaszcza, że cytat ze ?Skowytu? Ginsberga oraz cytat z ?Fugi? Celana zostały skrócone i adoptowane, co dramatycznie osłabia ich poetycką siłę.
Niezwykle mętna jest też opowieść o samej tytułowej Eurydyce. Tu nie ma jednej Eurydyki. Eurydyką, zdaje się, rockowa gwiazdka, której, jak jednemu z polskich muzyków wydało się, że jest Bogiem i zużyta odrobinę przez kremy i mężczyzn celebrytka i inne kobiece postacie. Eurydyka, która zdaje się mówić w tym spektaklu, to Jelinek & Kleczewska, a kobiety na scenie, to jedynie egzemplifikacje niepokojów tych pań. Sceny pod względem teatralnym poprawne, ale rażące jałowością. Neurotyczne lęki Jelinek & Kleczewska rozpisane na kilka postaci nie mają żadnej siły dramaturgicznej, lecz mogą jedynie zasmucać stanem psychiki eminentek tekstu i scen. Nieobecny jest też na scenie Orfeusz. Najbliższy tej postaci zdaje się chyba klown. Nie wiadomo, czy Eurydyka (która z nich?) kocha czy nie kocha Orfeusza? Jak zresztą może kochać lub nie kochać, jeśli nie wiadomo, który to Orfeusz. I to jest ta mętność wmontowana w spektakl. Nie może być zresztą inaczej, jeśli, jak mówię, Eurydyki są tu tworami socjologiczno-psychicznymi Jelinek & Kleczewska. Klimat socjopatii przytłacza to artystyczne przedsięwzięcie. No i jeszcze ten odorek feminizmu ? Eurydyki są tu kobietami, które nie chcą być wyprowadzonymi przez samca Orfeusza z Hadesu wbrew swoje woli, bo okazuje się, że wyprowadzający Eurydykę z zaświatów Orfeusz jest samolubny, bowiem nie pyta żony czy chce wrócić do garów i dzieciaków. Koncept feministyczny zaiste, bowiem w micie o Orfeuszu i Eurydyce wyraźnie powiada się, że Eurydyka kocha męża i podąża za nim przez czeluście Hadesu z wielką nadzieją na powrót do świata żywych. Zaświaty Jelinek & Kleczewska przypominają niestety światy z filmów o nocach wampirów. Taki gotycki egzystencjalizm.
Mankamentem spektaklu, który, jak się domyślam, nie wszystkich musi razić, a niektórym widzom może się nawet podobać, jest, w moim przekonaniu, to, że nie ma tu dramaturgicznego tekstu, z jego zaletami: wyrazistymi postaciami, akcją, kulminacjami, mniejszymi lub większymi katharsis. Są natomiast ludzkie marionetki, etiudy neurotycznych lęków, pasje według nie całkiem świętych kreatorek mody i zdrowego odżywiania.
I na koniec coś o czym piszę już w kolejnej recenzji z bydgoskiego spektaklu ? znakomita gra bydgoskich aktorów. Świetna Karolina Adamczyk w roli owej gwiazdki, piosenkarki, zachłyśniętej samą sobą aż do utraty rozumu i życia. Niewolnica fanów. Równie imponująca kreacja Julii Wyszyńskiej, owej kreatorki mody, która o ciuchach opowiada nam jak o odkryciach Immanuela Kanta. Julia Wyszyńska to postać z etykiety karmy dla kotów i rozkładówki Vivy, wprost gadżecik symulacji seksu i powabności. Psychologizująca apaszkę lub kolczyki do utraty tchu. Przekonujący jest też w spektaklu Michał Czachor. Chybiony Orfeusz. Klown, błazen naszej codzienności.
Sprawdziła się też występująca gościnnie Katarzyna Nosowska, piosenkarka i liderka zespołu Hey. Chyba dobrze, że nie grała, a robiła to, co umie robić znakomicie ? czyli śpiewała.
Elfriede Jelinek. Cienie. Eurydyka mówi.
- Reżyseria: Maja Kleczewska
- Scenariusz sceniczny: Maja Kleczewska, Łukasz Chotkowski
- Dramaturgia: Łukasz Chotkowski
- Scenografia i światła: Katarzyna Borkowska
- Kostiumy: Konrad Parol
- Muzyka: Paweł Krawczyk
- Teksty piosenek: Katarzyna Nosowska/Elfriede Jelinek
- Występują: Katarzyna Nosowska, Karolina Adamczyk, Michał Czachor, Joanna Drozda, Aleksandra Pisula, Maciej Pesta, Piotr Stramowski, Małgorzata Witkowska i Julia Wyszyńska, głos Elfriede Jelinek