Obiecaliśmy dokładną relację ze spotkania z Jerzym Bralczykiem i Michałem Ogórkiem, które odbyło się w Bydgoszczy w ramach programu Dyskusyjne Kluby Książki realizowanego przez Miejską i Wojewódzką Bibliotekę Publiczną we współpracy z Instytutem Książki. Słowo się rzekło?
Prof. Bralczyk zareagował błyskawicznie, gdy usłyszał podczas powitania, że teraz zmagać się będą z językiem polskim dwaj jego miłośnicy. – Rzadko się zdarza, żeby miłośnicy się zmagali. Ale z językiem tak właśnie jest. Metafora walki towarzyszy nam od szkoły. Wydaje się nam, że trzeba się z językiem borykać, że ma dla nas liczne pułapki. Nie wiem, czy państwo mieli takie szczęście, że trafili w szkole na nauczycieli, którzy potrafili sprawić, że ten język się lubi, że ma się do niego stosunek przyjazny. Język może nam dostarczyć bardzo wielu przyjemności.
Spotkanie w Bydgoszczy dowodziło prawdziwości tych słów. Jego uczestnicy znakomicie się bawili. Zapewne również z tego powodu, że ich znaczną część stanowili poloniści, głównie nauczycielki języka polskiego oraz bibliotekarki, które delektowały się każdą wypowiedzianą przez gości kwestią.
Pierwszą część spotkania z bydgoszczanami wypełniły przekomarzania popularnego językoznawcy i znanego satyryka.
- Tobie łatwo, bo każdy błąd, jaki zrobisz, potrafisz wytłumaczyć ? żartował Michał Ogórek. – Profesor przyznał się w książce, że w życiu popełnił dwa błędy ortograficzne, przy czym jeden nie był prawdziwym błędem, gdyż natychmiast w swoim słowniku wprowadził taką właśnie zasadę ? wyjaśnił słuchaczom wieloletni felietonista ?Gazety Wyborczej?, wywołując salwę śmiechu.
Michał Ogórek zdradził, że wziął udział w ogólnopolskim dyktandzie i zrobił dwadzieścia błędów ortograficznych. – Ale dyktando składało się z dużo więcej niż dwudziestu słów – zapewnił satyryk.
- Kiedyś poprawna ortografia była świadectwem dobrego wykształcenia ? stwierdził na to prof. Bralczyk. ? A to ci dziękuję za uznanie ? roześmiał się Michał Ogórek.
Przytaczamy fragment wymiany zdań między autorami książki ?Kiełbasa i sznurek”, żeby dać czytelnikom wyobrażenie, w jaki sposób ze sobą rozmawiali. Niemal każdy fragment rozmowy wywoływał duże rozbawienie publiczności.
Padło w trakcie spotkania dużo stwierdzeń, które, mimo żartobliwej otoczki, stanowiły poważną diagnozę rzeczywistości językowej, w jakiej obecnie funkcjonujemy. – Dzisiaj mówi się: jestem dyslektykiem albo dysgrafikiem. Brzmi to tak dobrze, że człowiek nawet chętnie używa w towarzystwie takiego określenia – stwierdził prof. Bralczyk.
Profesor opowiedział też historyjkę, która miała pokazać, że czasami specjalnie robi się błędy. Zobaczył kiedyś przyklejoną do słupa kartkę, zawierającą zatrzęsienie wszelkich możliwych błędów, na której ktoś reklamował swoje usługi. Profesor jest przekonany, że kartkę napisał jakiś zdeklasowany inteligent, który sądził, że każdy będzie pewien, że napisał tę kartkę prawdziwy fachowiec od kładzenia kafelek. Gdyby operował poprawną polszczyzną, nikt nie posądziłby go przecież o fachowość w tym zakresie.
Zdaniem językoznawcy, specjalnie robią też błędy ortograficzne internauci. Nie mają pewności, jak poprawnie napisać jakieś słowo, więc na wszelki wypadek inne wyrazy piszą z błędami, bo liść najłatwiej ukryć w lesie.
Kolejną część spotkania wypełniły rozważania na temat języka mówionego. Michała Ogórka śmieszy przemożna potrzeba odbywania rozmów komórkowych, nawet jeśli nie ma żadnego istotnego do ich odbycia powodu i podał przykład: ? Kiedy pociąg rusza ze stacji, wszyscy wyciągają komórki i mówią: jadę. Pasażerów bronił żartobliwie Jerzy Bralczyk: – To bardzo piękne, że chcemy się z kimś podzielić tym, że jedziemy.
? No tak, w związku z sytuacją w PKP, to ważna informacja, że pociąg ruszył ? zgodził się z nim satyryk.
Prof. Bralczyk nie byłby naukowcem, gdyby ta dość powszechna przypadłość nie skłoniła go do dociekań i doszedł w ich rezultacie do wniosku, że człowiek zawsze chciał zostawiać ślad po sobie. Kiedyś wyciągał gwóźdź, by wyryć napis: tu byłem, obecnie robi to na blogu, albo informuje SMS-em: tu jestem.
W ocenie Michała Ogórka, fakt, że najczęściej rozmawiamy ze sobą telefonicznie, a nie twarzą w twarz, powoduje, że coraz więcej jest kłamstwa w naszych kontaktach. – Jeżeli jest ktoś na sali, kto z czystym sumieniem podniósłby rękę, że nigdy nie skłamał przez telefon, to pełen szacunek. Uważam, że przez telefon prawie wyłącznie się kłamie. Na przykład, każdy z nas mówi zwykle , że jest gdzie indziej niż faktycznie jest.
Ostrość tego stwierdzenia łagodził Jerzy Bralczyk. Uznał, że kłamstwo bywa czasem czymś dobrym. – Mówimy na przykład: Nie, nie, wcale mi pan nie przeszkadza. Kłamiemy więc z grzeczności ? wyjaśniał językoznawca. Przytoczył przy okazji zabawną historyjkę o dwóch przyjaciołach. Jeden zarzucił drugiemu, że nie jest prawdziwym przyjacielem, bo nigdy go nie pyta o samopoczucie ani jak mu idzie. Wobec tego przyjaciel zapytał go, jak się czuje. ? Lepiej nie pytaj ? usłyszał w odpowiedzi.
Prof. Bralczyk przedstawił rozmaite zalety rozmowy, która nie musi służyć zaspokojeniu ciekawości, chęci dowiedzenia się czegoś nowego, ale może być źródłem przyjemności, dawać satysfakcję z możliwości jej odbycia. Dobra rozmowa, jego zdaniem, to wspaniała sprawa. – Im dłużej na świecie żyję, tym bardziej jestem o tym przekonany. Nie tylko dlatego, że mam coraz więcej doświadczenia, ale też dlatego, że inne przyjemności coraz mniej przyjemnymi mi się wydają, a nawet mało dostępnymi – wyznał ze śmiechem.
W następnej części spotkania była mowa o literaturze, o różnych psikusach, jakie nam sprawia pamięć, o automatycznym powielaniu błędów. Językoznawca wykazał, że ciągle popełniamy błąd, śpiewając hymn narodowy. Pierwsze słowa “Mazurka Dąbrowskiego” to: Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy. Tymczasem najczęściej śpiewa się błędnie: póki my żyjemy.
Kiedy językoznawca zapytał, jak brzmiało pierwsze zdanie w elementarzu, usłyszał chóralną odpowiedź: Ala ma kota, a wtedy wykrzyknął: – Bzdura! Ala miała różne rzeczy, ale kota nie miała. Nie da się ukryć, że dla uczestniczących w spotkaniu polonistek, była to zaskakująca informacja. – A myślałem, że powiesz, że ?Popioły? zaczynają się zdaniem: Ogóry poszły w las – wyjawił, rozbrajając słuchaczy, Michał Ogórek.
Obydwaj goście wyrażali smutek, związany ze zrywaniem więzi międzypokoleniowej, która wcześniej istniała dzięki kanonowi lektur. – Mam takie wrażenie, że nie tylko ja i moi dziadkowie mieli wspólny kanon, ale nawet mój syn i moi dziadkowie uczestniczyli w tej ciągłości. Jestem pewien, że moja wnuczka będzie miała inny zestaw lektur ? skonstatował Jerzy Bralczyk.
Niedługo panował nastrój przygnębienia, bowiem profesor przypomniał sobie wyniki badań przeprowadzonych w latach 90. Chodziło o stwierdzenie, które fragmenty literatury narodowej są na trwale osadzone w pamięci Polaków. Badano to w ten sposób, że przywołany był początek frazy, a respondent musiał ją uzupełnić. Ku wielkiemu zaskoczeniu badaczy, najwięcej trafień, blisko 100 proc., miała fraza, zaczynająca się słowami: wszystkie rybki. – Dla wszystkich Polaków było oczywiste, że śpią w jeziorze ? relacjonował z rozbawieniem językoznawca i dodał: – Wcale nie jestem pewien, czy dzisiaj te rybki jeszcze śpią w jeziorze.
Ostatnia część spotkania poświęcona była odpowiedziom na pytania, które kierowane były wyłącznie do prof. Bralczyka jako eksperta w zakresie poprawności językowej.
Określeniem ?większa połowa? językoznawca wcale się nie gorszy, wręcz przeciwnie: – Proszę mi pokazać dwie połowy, które są identyczne. Nie da się. Zawsze jedna jest większa, druga mniejsza, są mniej więcej równe ? uznał prof. Bralczyk i stwierdził, że w języku znajduje się wiele innych określeń, które po analizie okazują się nonsensowne, np. jeden za drugim.
Wówczas wtrącił się Michał Ogórek, stwierdzając, że większe absurdy znajdują się w języku angielskim. Profesor mu przytaknął i podał przykład podwójnego zaprzeczenia, które występuje w języku polskim. Polak mówi: nie widzę nikogo, Anglik: widzę nikogo. – Przecież nikogo nie można zobaczyć – przypomniał profesor, dodając, że także nie można mieć nic, co zdarza się Anglikom. – W tym przypadku język polski jest logiczniejszy – dodał.
Jeden z uczestników spotkania zapytał profesora, co sądzi o języku, którym posługuje się młodzież. Okazało się, że goszczący w Bydgoszczy językoznawca jest pełen uznania dla jego zdolności do metaforyzacji. Przy pomocy jednego słowa młodzi ludzie trafnie i bardzo precyzyjnie nazywają istotę sprawy, np. ściema. – Jak było? Masakra – krótka odpowiedź i wszystko wiadomo ? ocenił Jerzy Bralczyk.
Naukowiec przypomniał w związku z jednym z pytań dokonania lingwistyczne minionej epoki, kiedy bito rekordy wydajności. – Norma, którą wykonywał zakład pralniczy, nazywała się upiór dzienny ? poinformował uczestników spotkania, rozbawiając niektórych do łez.
Nie mogło zabraknąć pytania o żeńskie odpowiedniki nazw, które funkcjonują obecnie w rodzaju męskim. ? W najnowszych słownikach można znaleźć słowa psycholożka czy socjolożka, ale nie znajdzie się słowa filolożka. Uważam to za znamienne, bo takie słowniki układają panie o wykształceniu filologicznym i one o sobie filolożka, by nie powiedziały ? wyjaśnił z rozbawieniem językoznawca. – Moja żona to psycholog, moja siostra to psycholog, moja siostrzenica to psycholog. Rzadko która pani kierownik myśli o sobie jako o kierowniczce, a dyrektorki wolą być dyrektorami – podsumował ten wątek prof. Bralczyk.
Ostatnie pytanie, z jakim zwrócono się do goszczącego w naszym mieście popularnego językoznawcy, dotyczyło zjawiska stękalstwa. Temat ewidentnie leżał zapytanemu. Yyyy na początku zdania jest według prof. Bralczyka najniższym poziomem stękalstwa. Nieco wyższy poziomo zajmuje eeee. Na trochę wyższym sytuuje się snobistyczne aaaa. Na czwartym poziomie mieści się mruczenie. Na piątym znajduje się pauza.
- Pauza sprawia, że ludzie zaczynają trochę myśleć, a może nawet słuchać. Nawet jeśli będę mówił banały, to nawet nad nimi niektórzy się zastanowią ? oświadczył naukowiec i na dowód wypowiedział z pauzami zdanie: Wisła to najmniejsza polska rzeka, skupiając na sobie maksymalnie uwagę słuchaczy.
- Gdybym to powiedział w normalnym tempie, wszyscy patrzeliby na mnie jak na durnia. A tak myślą, coś w tym może jest. Rekomenduję państwu używanie pauzy – zachęcał prof. Bralczyk.
Zakończył językoznawca swój wywód, podając przykłady leksykalnego stękalstwa, bo iluś słów używamy w tej samej funkcji, jaką spełniają w zdaniu yyyy, eeee oraz aaaa. Wtrącanie tych słów świadczy nie najlepiej o mówcy. Te ?trefne? słowa i zbitki słowne, nadużywane przez Polaków podczas rozmowy to: tak, nie, właściwie, dokładnie, tak naprawdę, jakby, w pewnym sensie.
Używając tych wszystkich słów, profesor wypowiedział końcową kwestię, a uczestnicy spotkania pokładali się ze śmiechu. Niewykluczone, że wiele osób na nie przyszło, zdając sobie sprawę, że Jerzy Bralczyk to nie tylko znany ekspert w sprawach językowych, ale także znakomity szołmen.