Mirosław Kozłowicz miał ostatnio kłopot, gdyż prezydent dał mu trzy dni na zastanowienie, jakie wyciągnąć konsekwencje w stosunku do osoby lub osób, które źle prowadziły negocjacje w sprawie rozbudowy systemu Bydgoski Rower Aglomeracyjny. Ale znalazł wyjście. Polecił zwolnić wicedyrektora ZDMiKP, który zresztą wcale nie zajmował się nadzorowaniem procesu negocjacyjnego. Tak naprawdę Janusza Trafary nie zwolniono. Kozłowicz skorzystał z okazji, że kończyła mu się umowa o pracę na czas określony. Miał kozła ofiarnego i mógł zameldować prezydentowi, że podjął zdecydowane kroki.

Wcześniej też podejmował kroki. Kiedy media, zwłaszcza ?Wyborcza?, rozpisywały się o pofałdowanym asfalcie na oddanej do użytku Trasie Uniwersyteckiej, ówczesny dyrektor ZDMiKP, którym był Mirosław Kozłowicz, też szybko znalazł kozła ofiarnego. Zwolnił dyscyplinarnie przewodniczącego komisji dokonującej odbioru robót i zameldował ?Wyborczej?, że winowajca został ukarany. (Sąd dość szybko ustalił, że to była pokazówka i kazał przywrócić Janusza Śmigielskiego do pracy.)

Zastanawiający jest brak reakcji wiceprezydenta Mirosława Kozłowicza w sytuacji, gdy wojewoda uchyliła w całości decyzję wydaną z upoważnienia prezydenta Bydgoszczy. Przecież to on odpowiada w Urzędzie Miasta za pracę Wydziału Administracji Budowlanej, gdzie tę decyzję podjęto. Niezgodnie z prawem. W jej następstwie wyburzono młyn parowy na Czyżkówku. W Bydgoszczy wrzało. Sprawą zajęła się prokuratura. O rozbiórce XIX?wiecznego młyna było głośno nie tylko w mediach lokalnych, ale także ogólnopolskich. A Kozłowiczowi to nie przeszkadzało.

Dlaczego nie wyciągnięto konsekwencji w Urzędzie Miasta Bydgoszczy? To można wytłumaczyć tylko w jeden sposób. Nie życzy sobie tego prezydent Rafał Bruski.