Ray Charles, Ray Charles i Ray Charles…

Jakże zapomnieć o Animalsach, którzy zostawili po sobie tak wyraźny muzyczny ślad, a ich wpływ na polską scenę beatową lat 60. jest nie do przecenienia. Tamta ich wizyta w Polsce to niewątpliwy moment zwrotny dla naszych muzyków. Ich brzmienie, instrumenty, sprzęt nagłaśniający stały się wzorcem, do którego zaczęły dążyć dziesiątki, setki polskich grup mocnego uderzenia. Od jesieni 1965 roku już nic nie było takie same jak przedtem…

Jeszcze nie dotarli do nas Rolling Stonesi, prawie żadnych szans na obejrzenie w naszym kraju The Beatles, ale oni chłopaki z Newcastle przybyli i pokazali swoją moc! Ich charyzmatyczny lider, wokalista Eric Burdon zapytany kiedyś jacy ludzie ukształtowali jego muzyczny profil odpowiedział: “Było ich trzech – Ray Charles, Ray Charles i… Ray Charles!

Tak więc nasz 11., bigbitowo-jazzowy wieczór, rozpoczęliśmy od muzyki na ekranie, a tym który zaśpiewał nie mógł być nikt inny, a zagrany utwór to jeden z jego energetycznych superhitów “Hallelujah I Love Her So”. My z kolei kochamy Raya i prędzej czy później poświęcimy jemu jeden z naszych przyszłych wtorkowych wieczorów.

Sąsiedzkie odwiedziny

Całkiem niedawno, bo 20 października, gościliśmy muzycznych przyjaciół z Gdyni, Tadeusza Mecweldowskiego, Marka Pietrasa i Jarka Mackiewicza, związanych z grupą Złote Struny. 24 listopada odwiedził nas muzyczny sąsiad z Grudziądza, Edmund Otremba. Edek jest bardzo energicznym i skutecznym animatorem bigbeatowego, dinozaurowego życia w Grudziądzu. Od ponad 10 lat organizuje i współorganizuje w swoim mieście imprezy, które gromadzą każdorazowo niezwykle liczną publiczność. Edmund jest również współautorem książki “Big Beat w Grudziądzu”.

W 1966 roku będąc wokalistą grudziądzkiej grupy bigbeatowej Demony, miał współudział w znaczącym sukcesie. Pierwsza bydgoska Gitariada odbywała się w Adrii na ulicy Toruńskiej. Drugie miejsce na pudle przypadło bydgoskim Temperamentom, trzecie należało do naszych Dominujących Gitar, ale zwycięstwo niespodziewanie uzyskali chłopcy z grudziądzkiej grupy Demony. Przestaje to dziwić, jeśli przypomnieć jacy, to artyści urodzili się w urokliwym mieście nad Wisłą. Maciej Kossowski, Henryk Fabian, Ryszard Poznakowski, Andrzej Urny i kilku innych. Grudziądzanina Lucjana Kydryńskiego niedawno przypomnieliśmy jako konferansjera polskich koncertów Cliffa Richarda i grupy The Shadows w październiku 1965 roku.

Wykład erykologii stosowanej

Zanim Zdzisław Pająk, nasz gość specjalny rozpoczął przybliżanie nam historii Animalsów, po raz pierwszy tego wieczoru wybrzmiał utwór “The House Of The Rising Sun”, w tej podstawowej, najbardziej rozsławionej wersji z 1964 roku, a wykonali go bohaterowie wieczoru The Animals.

Zdzisław to radiowiec, blues fan, animator muzyki, kolekcjoner. Tego wieczoru, przede wszystkim jako superspecjalista od muzyki i historii Animalsów i Erica Burdona. Rozpoczynając, przypomniał swoich ulubieńców, którzy wystartowali w 1962 roku jako The Alan Price Combo, a kończył bieżącymi dziejami Erica Burdona jako solisty. Na klubowym ekranie pojawiły się nie tylko oficjalne klipy, ale również unikatowe fragmenty ich warszawskiego koncertu, sprzed równo 50 lat.
Wspominając historię solowych dokonań Burdona, mogliśmy zobaczyć kilka jego muzycznych wcieleń, od psychodelicznego wizerunku z końca lat 60., po typowo rockowe fragmenty z udziałem innych sław, choćby gitarzystów Alvina Lee czy Robbie Kriegera (kiedyś The Doors). Dla tych, którzy chcieliby jeszcze bardziej zagłębić się w dzieje Burdona i jego kolegów, odsyłam do książki właśnie Zdzisława Pająka “Eric Burdon Feniks Rocka”, chociaż zdobycie jej dzisiaj to już spora sztuka.

Michaj Burano, Polanie i Andrzejów dwóch, i Jurek jeden

Gdzieś w połowie wykładu Zdzisława, usłyszeliśmy powracający temat “The House Of The Rising Sun”, tym razem w bardzo ciekawym wykonaniu Michaja Burano, w towarzystwie Niebiesko-Czarnych. Z kolei grupa Polanie, czyli Wiesław Bernolak, Zbigniew Bernolak, Andrzej Nebeski, Włodzimierz Wander i Piotr Puławski, którzy poprzedzali Animalsów na wszystkich polskich koncertach przed pół wiekiem, zagrali i zaśpiewali z ekranu 3 swoje utwory “Nie wiem sam”, “Przyjdzie taki dzień” oraz “Nieprawda nie wierzę”. Wierzyć natomiast należało dwom Andrzejom – Filipiakowi i Sieradzkiemu (założycielom Big Beat Jazz Clubu w 1964 roku), którzy opowiedzieli nam fascynujące historie z ich wypraw na koncert Animalsów do Poznania i do Gdańska. Skromnie wśród publiczności słuchał ich Jurek Grzesiak (licealny kolega szkolny), który również 50 lat temu uczestniczył w poznańskim koncercie “Animali”…

Powracający temat na hardrockowo

Kolejna, tym razem hardrockowa wersja “The House Of The Rising Sun” kończyła nieco wydłużoną pierwszą część naszej imprezy. To oczywiście ta znana, potężna brzmieniowo z repertuaru amerykańskiej grupy Frijid Pink, która zrobiła furorę w 1970 roku.

Na to czekaliśmy!!!

Po krótkiej przerwie nareszcie oni, wyczekiwani, czyli grupa bydgoskich muzyków i koncert złoty, jubileuszowy (chyba jedyny taki w Polsce) i superhity Erica Burdona i kolegów z lat 1964 i 1965! Rozpoczęli od kompozycji Sama Cooke`a “Bring It On Home To Me”, a rozsławionej przez Animalsów w 1965 roku. Na sali potężny tłok, tak wielu nas tutaj jeszcze nie było. Pierwsze dźwięki z estrady i entuzjastyczne, zachwycone twarze na widowni – tak to rzeczywiście brzmi stylowo i wciąga swoją energią.

Kto w jakiej roli?

Po tym lotnym, niemal “samowolnym” starcie samej grupy, dokonałem przedstawienia aktorów spektaklu. W roli Johna Steela – perkusista Mirek Cichy, jako Hilton Valentine – Andrzej Morawski – gitara solowa, w podwójnej roli Alana Price`a i jego zmiennika Dave`a Rowberry`ego – klawiszowiec Włodzimierz Piskorz. Jako Chas Chandler basista i odkrywca talentu Jimi Hendrixa – gitarzysta basowy Eugeniusz Posadzy i w roli głównej wokalisty, frontmana Erica Burdona – Detlef Hoeltken (gitarzysta i wokalista grupy Widok na Bluesa). Odważę się powiedzieć – bydgoska supergrupa!

“Hallelujah I Love Her So” to następny kawałek tego koncertu, ponownie bardzo energetyczny i wciągający. Detlef nie robi na co dzień za frontmana, w grupie Widok na Bluesa jest spokojnym, śpiewającym gitarzystą bluesrockowym, we wtorek 24 listopada na życzenie piszącego te słowa, miał popróbować roli scenicznego zwierzęcia! Jako że koncert poświęcony Animalsom, to i zwierzęciem scenicznym być wypada!

Obecna na sali Jana, słowacka narzeczona głównego bohatera, była zachwycona! My wszyscy również! Brawo cała kapelo, nie było przecież długich i kompletnych prób, a jak brzmiało, ale to przecież wszyscy muzycy stuprocentowi – szacunek!!!

Pośród pochłoniętych dźwiękami z estrady na widowni między innymi gospodarz klubu Józek Eliasz, Jurek Pulcyn, Leszek Agaciński, Mirek Kaczmarek, Andrzej Michalski, Wiesław Nowicki, “Tolek” Dudziński, Mirosław Balbuza, Andrzej Tasarek, Waldek Warmiński, Grzegorz Marciniak, Andrzej Markuszewski, Maria Nadolna i po raz pierwszy na naszej imprezie jej brat Stefan Gołata (ex Troudom). Stefan witamy na pokładzie!

Tak to było

Zanim przeniknęły nas dźwięki mrocznego songu “Bury My Body”, z pierwszego brytyjskiego albumu Animalsów z 1964 roku, swoimi wspomnieniami z koncertu w warszawskiej Sali Kongresowej (16 listopada 1965 roku) podzielił się z nami, bardzo nam przychylny redaktor muzyczny Dariusz Michalski prowadzący od lat, w radiowej “Jedynce”, wspaniałą audycję “Tak to było”. Z ekranu usłyszeliśmy jego premierową, specjalnie dla nas nagraną wypowiedź: “Animalsów pamiętam jako sympatycznych i wcale nie zblazowanych, pięciu przyjaznych nam Polakom, świetnych muzyków. Dali w Polsce program składający się z wielkich przebojów, od “The House Of The Rising “ do najnowszego wtedy “It`s My Life”. Był chłodny listopad 1965 roku i przemarznięty Eric Burdon wszędzie chodził w swoim biało-burym, brudnym już misiu, jakby dla podkreślenia nazwy swojego zespołu The Animals. 3-dniowy pobyt w Warszawie był sensacyjny, również dla polskich muzyków, bo mogli zobaczyć gitary Gibson i Rickenbacker, perkusję Premier i usłyszeć to wszystko…”

Tak pokrótce wspominał swój koncert Animalsów Dariusz Michalski. Dziękujemy za okazywaną nam sympatię i informowanie słuchaczy radiowej Jedynki, o naszych bigbeat-jazzowych imprezach. Życzymy dalszych sukcesów w sławieniu muzyki sprzed lat na falach radiowych i na kartach swoich kolejnych książek. Wszystkim fanom muzyki lat 60. polecam w ramach lektury obowiązkowej książkę redaktora Michalskiego – “300 tysięcy gitar nam gra”.

Wspomnienia konferansjera i… Animalsów

Za chwilę mieliśmy doczekać się superznajomych dźwięków, powracającego tematu, w postaci pieśni “The House Of The Rising Sun”, jednego z największych przebojów 20. wieku. Tymczasem odczytałem wspomnienia Zbigniewa Korpolewskiego, który był konferansjerem na tych historycznych koncertach. Tak to opisywał przed 50 laty w magazynie “Jazz”: “Istotnie, to co pokazali Animalsi odbiega od konwencji estradowych czy muzycznych, do których przywykła nasza publiczność, choć grupa pokazała jedynie 50% tego, co robią na estradach angielskich. Wielu polskich recenzentów kwitowała te koncerty jednym lub dwoma zdaniami, bo trudno im było wyłowić muzykę z pisku nastolatków. The Animals są sympatyczni i bezpośredni, chociaż nieco zmęczeni powodzeniem i łowcami autografów. Wyobrażali sobie, że przyjadą do dzikiego kraju, gdzie grasują wilki i podróżuje się saniami, wyjechali oczarowani Polską, a nawet hotelami i środkami lokomocji(!)” Tak to dość sielankowo wyglądało w relacjach Zbigniewa Korpolewskiego.

Kiedy rok temu kupiłem książkę “The Story Of The Animals – Newcastle`s Rising Sons” – Seana Egana, to w optyce angielskich muzyków wyglądało to niestety nieco inaczej. Polska w ich wspomnieniach była zimna, szara, jedzenie nie to, a hotel “Bristol” w Warszawie sprawiał wrażenie starej stodoły, która lata świetności jako hotel ma już dawno za sobą. Byli oczarowani natomiast polską publicznością (najbardziej warszawską i gdańską), naszą gościnnością i chcieli naprawdę tutaj powrócić wkrótce. Wszystko to kręciła ekipa BBC – daj Bóg, abyśmy dotarli kiedyś do tych materiałów!

Talizman z połamanego krzesła

Kolejne wrażenia sprzed 50 lat pochodzą od naszego przyjaciela z Bytomia, Andrzeja Kołodziejczyka (kiedyś gitarzysta i wokalista grupy Rochy): “…zaczęły fruwać marynary, istny szał, ruszyliśmy w kierunku sceny… Padały łamane krzesła, podniosłem drobny kawałek jednego z nich i na tym drewnie zapisałem datę, miejsce i nazwy wykonawców, Animalsów i Polan. Do końca lat 70. przechowywałem to jak amulet, nosząc na szyi, zawieszony na rzemyku. Dzisiaj już nie mam tego talizmanu, nie ma również śladu po katowickiej Hali Parkowej…

Po wspomnieniach z koncertu w Katowicach nasi muzycy w ElJazzie zagrali “I`m In Love Again” i można by powiedzieć, my też jesteśmy ponownie zakochani w muzyce Animalsów i całej muzyce lat 60.!!!

Las wysokiego chłopstwa

Staszek Socha, nasz następny przyjaciel z zagłębiowskiej Czeladzi (też był na koncercie w katowickiej Hali Parkowej) przypomniał sobie jak to “w lesie wysokiego chłopstwa” (będąc wzrostu nieprzesadnego) musiał wejść na krzesło, aby zobaczyć cokolwiek. Nawet białe pałki “niebieskich mundurków” nie potrafiły zgonić go z tego punktu widokowego!

  • ..a tymczasem na estradzie ElJazzu*

Grupa gra standard z repertuaru Johna Lee Hookera czyli “Boom Boom”. Detlef już mocno rozgrzany wcielał się w rolę Burdona coraz mocniej, Andrzej Morawski błyskał supersolówkami gitarowymi, Włodek Piskorz rozściełał ten klawiszowy dywan, Genek Posadzy był tym podstawowym od robienia bum bum na swoim basie, a Mirek Cichy walił w bębny dokładnie tak jak trzeba. Publiczność była zachwycona.
Takiego czadu na naszych spotkaniach jeszcze nie było!

Pod Wawelem

W naszej podróży w czasie i przestrzeni dotarliśmy do Krakowa, gdzie Animalsi wystąpili w hali Wisły. Ówczesny recenzent “Echa Krakowa” w dniu 17 listopada 1965 roku pisał, że “od strony muzycznej, wokalnej “Zwierzęta” były bardzo dobre, natomiast ich obycie estradowe, nie bardzo przypadło nam do gustu. Bez wdzięku i dowcipu Beatlesów, raczej toporni… Interesująco śpiewający wokalista, jeśli chodzi o gesty, przypominał osobę, która wyjątkowo ciężko przeszła zapalenie korzonków nerwowych…”

No tak, recenzje bywały również wtedy bardzo, bardzo specyficzne, delikatnie to ujmując… Jednak nie będziemy już dzisiaj nad nimi płakać, bo takie to były czasy, a zamiast płaczu woleliśmy wysłuchać utworu “I`m Crying”, którym to Animalsi otwierali swoje polskie koncerty w 1965 roku. Detlef w 50 lat później, nie tylko odśpiewał ten utwór, ale wykorzystał go do wspólnej, wokalnej zabawy z publicznością w bydgoskim ElJazzie.

Gdańska Hala Stoczni i teoretyczny koniec koncertu

Z Krakowa wehikułem czasu pognaliśmy do Gdańska, gdzie Animalsi wystąpili 12 listopada 1965 roku, w Hali Stoczni Gdańskiej. Na koncercie tym był również Andrzej Karpała, wielki znawca i miłośnik dziejów muzyki lat 60. i 70., kolekcjoner, wieloletni przyjaciel Jurka Kosseli, Janusza Popławskiego i Franciszka Walickiego. Andrzej tak to zapamiętał: “Jednym z ostatnich utworów na koncercie był najnowszy przebój “It`s My Life”, na widowni szaleństwo! Jakiś nieznany mi koleś, siedzący z prawej strony, przekrzykując owację tłumu, wrzeszczał mi prosto do ucha, takiego aplauzu to nawet Beatlesi nie mają! Chłopcy na scenie nie oszczędzali się, dawali z siebie wszystko. Chas Chandler często wycierał spoconą twarz chusteczką, Burdon potrząsał mikrofonem i hipnotyzował swoim chrapliwym, przechodzącym w krzyk głosem. Po ponadgodzinnej euforii wyczuwamy, że to jest największe rhythm’n‘bluesowe wydarzenie, jakie dane nam było przeżyć…”

Złoty koncert w ElJazzie zmierzał ku końcowi

Publiczność gotowa byłaby zapewne wysłuchać jeszcze wielu, wielu animalsowych hitów, ale wszystko co dobre też się kończy. Dwa wielkie przeboje “We Gotta Get Out Of This Place” oraz “Don`t Let Me Be Misunderstood” i można powiedzieć, że odegrano już wszystko! Ale na szczęście do końca muzycznej uczty dołożyliśmy jeszcze kilkanaście minut. Niekończące się, gorące brawa i oto pierwszy bis w postaci Hookerowskiego “Boom Boom”.

Teraz Włodek

Ponowna lawina braw i kiedy wiadomo było, że kolejny bis jest nieuchronny, to zapewne wszyscy zastanawialiśmy się, który z kawałków Animalsów usłyszymy. Tymczasem klawiszowiec, Włodek Piskorz najpierw pięknie podziękował publiczności, organizatorom i swoim kolegom muzykom, a potem zaproponował na pożegnanie tego wieczoru, tajemniczy “Blues w G”. Wybrzmiało to rewelacyjnie, sala kołysała się i klaskała z całych sił, nie wiedząc (łącznie z piszącym te słowa), że ten smakowity, stylowy bluesowy kawałek w tonacji G-dur jest osobistym dziełkiem Włodka, pięknie rozwiniętym przez kolegów w formule jamowej.
Tak, to było rasowe, 100-procentowe bluesowe zakończenie naszego Złotego Koncertu w hołdzie Animalsom i Ericowi Burdonowi w 50 lat po ich legendarnych koncertach w Polsce…

Święta tuż, tuż…

Zanim powiedziałem “dobranoc” zgromadzonej publiczności, podziękowałem za tak liczne przybycie, muzykom za wspaniałą ucztę i przede wszystkim gospodarzowi klubu El Jazz w Bydgoszczy, Józkowi Eliaszowi za tak sympatyczną gościnę, zaprosiłem wszystkich zebranych, ich znajomych i przyjaciół na nasze następne bigbet-jazzowe spotkanie, tym razem już prawie w przededniu świąt Bożego Narodzenia.

22 grudnia 2015 roku o godzinie 19.00 w klubie ElJazz w Bydgoszczy przy ulicy Krętej 3 wspólnie pragniemy zaśpiewać staropolskie kolędy, pastorałki, piosenki świąteczne, te polskie i zagraniczne. Na ekranie zobaczymy również jak czynią to nasi idole Elvis Presley, Brenda Lee, The Swinging Blue Jeans, Ricky Nelson, Czerwone Gitary, B.B. King, Ray Charles, Ella Fitzgerald, John Lennon, The Eagles i inni…

Przystroimy wspólnie klubową choinkę, podzielimy się opłatkiem.

W imieniu całej bigbeatowo-jazzowej klubowej paczki zapraszam serdecznie.

Zbigniew Michalski