W spektaklu można by wydzielić trzy warstwy. Pierwsza dotyka ludzkich wad. Mowa jest o destrukcji, jaką człowiek rozsiewa. Odwołanie do banalności życia można odczytać jako obraz kryzysu wartości we współczesnym świecie, ale równie dobrze jako apoteozę życia płytkiego, bo takie życie o nic nie walczy, a więc nie generuje konfliktów (pozornie). Człowiek, który chce tylko przeżywać hedonistyczne przyjemności nie będzie zrzucał bomb, nie będzie prowadził wojen w imię obrony religii czy narodu. W internetowych recenzjach odnaleźć można raczej tę pierwszą interpretację, z którą musieliby zgodzić się sami chrześcijanie.

Druga warstwa spektaklu to niewybredne drwienie z symboliki chrześcijańskiej. To trzej aktorzy w krzyżowych pozach w rytm muzyki kręcący tyłkami albo retoryka naśladująca nowotestamentową: “Bóg rzekł: czarni mają tańczyć funk i robić cygara.” Dla niektórych katolików nie trzeba niczego więcej, by poczuli się urażeni. Naruszone zostały świętości, które na co dzień celebrują. Tymczasem nie brakuje głosów, że spektakl nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

Trzecią warstwę spektaklu można określić jako specyficzną interpretację roli religii w dziejach świata. Bóg miał chcieć być “panem grupki szaleńców – nazwał ich ludem wybranym, aby wprowadzić szowinizm – chciał poprowadzić ten lud wybrany na wojnę przeciw wszystkim” – wypowiada aktor w trakcie jednego z monologów. Nawet za terrorystyczną organizację ETA ma brać odpowiedzialność Bóg. Jeden z aktorów mówi: “Był też pierwszym demagogiem: rozmnożył ludziom jedzenie, zamiast wspólnie z nimi pracować.” I wbrew historii o cieśli mowa jest o tym, że Jezus “nigdy nie pracował”. Bluźnierstwem nie byłaby krytyka ciemnych kart z historii chrześcijaństwa. Lecz w sztuce za zło uznano Boga i religię, a nie ludzi, którzy w ich imieniu dopuszczają się nieprawości.

Po spektaklu kilku zagajonych widzów wyznało, że nie dostrzegli ataku wymierzonego w chrześcijaństwo. Nie powiedzieli, że sztuka może sobie na to pozwolić, ale że coś takiego nie miało w ogóle miejsca. Oczywiste, że każdy może interpretować sztukę na swój sposób. Jednak napisano w gazecie wyborczej, że reżyser: “stawia tezę, że chrześcijaństwo zbudowane na gloryfikacji krwawej ofiary zaraża świat przemocą.” I ja również tak właśnie interpretuję przewodnią ideę spektaklu. Ciekawe, że w tym samym artykule autor, który w jednym zdaniu streścił antychrześcijańskich wymiar widowiska, jednocześnie poddawał je w wątpliwość pisząc o “rzekomym bluźnierstwie”. Twierdzić, że w Golgota Picnic nie ma wymiaru antychrześcijańskiego, to jakby twierdzić, że w szydzeniu z gejów nie ma nic antygejowskiego.

Pogląd, że religia jest przyczyną całego zła na tym świecie, nie jest niczym nowym. Osho napisał dawno temu książkę: “Chrześcijaństwo: najbardziej śmiertelna ze wszystkich trucizn.” Karlheinz Deschner opracował “Kryminalną historię chrześcijaństwa”, a król ateistów (właśc. antyteistów), autor “Boga urojonego”, od lat forsuje idee, że religia to największy problem tego świata. “Golgota Picnic” wpisuje się w tego rodzaju interpretacje. Obrońców spektaklu dziwi reakcja środowisk chrześcijańskich. A mnie dziwi zdziwienie obrońców. Spektakl jest tylko jednym z bardzo licznych ataków na religię. Reżyser Rodriga Garcia skutecznie sprowokował wierzących.

Nie sądzę, by cenzura była konstruktywnym rozwiązaniem. Pikiety mają sens, ale zakazywanie pokazywania takich sztuk jedynie pobudzi apetyty środowisk antyteistycznych. Na widowni powinni znaleźć się ludzie wierzący, by zrozumieć jak bardzo ich wiara jest niezrozumiała. Straszenie piekłem to reakcja desperacka, skazana na porażkę. To jak rozkładanie rąk, poddanie się.

Z kolei powoływanie się na “wolność sztuki” jest równie desperacką obroną Golgoty. Zanegowano podstawy chrześcijaństwa, w niektórych momentach niewybrednie i obrazoburczo, przypisując Bogu odpowiedzialność za zło, które czynią ludzie. Wyobraźmy więc sobie spektakl, który nie dotyka chrześcijan, lecz Żydów i nie neguje sensu śmierci Jezusa, lecz Holocaust. Czy obrońcy wolności sztuki broniliby “Holocaust Picnic”? Pozwy posypałyby się z całego świata…

W miejsce starych świętości współczesny świat tworzy sobie nowe. Przeszkadzają mu chrześcijanie i Bóg, który niby “wprowadza szowinizm”. Powszechnie walczy się z dyskryminacją, ale nie z dyskryminacją chrześcijan. Dlatego wciąż twierdzę, że “równość” to fałszywa wartość, która pozwala bronić jednych i atakować innych. Jednak chcę, żeby ludzie mieli prawo negować chrześcijaństwo, bo wtedy jest przestrzeń by negować nowoczesne antychrześcijańskie wartości. Cenzurą nie da się rozwiązać konfliktu światopoglądowego, który dzieli wzdłuż i wszerz całe społeczeństwa. Można pikietować, ale nie trzeba od razu żądać by wszyscy się temu podporządkowali. Jednak w takiej sytuacji niewierzący nie mają prawa żądać zdejmowania krzyży. Albo przestrzeń publiczna jest dla wszystkich albo walczymy, by jedna z opcji miała prawo narzucać innym swój punkt widzenia.