- Mimo że autorów, nie chcąc nikomu wypominać wieku, dzieli małe pokolenie, to w sposób wyjątkowo precyzyjny dopełniają to wszystko, co można kojarzyć z naszym miastem – stwierdził Jacek Soliński, otwierając spotkanie z udziałem, Jerzego Riegla i o 26 lat młodszego Krzysztofa Derdowskiego, czyli mistrza fotografii i artysty słowa.

Galeria Autorska Jana Kaji i Jacka Solińskiego wydała dwa albumy ze zdjęciami bydgoskiego fotografika. Izohelia Jerzego Riegla, ulubiona technika tego artysty, stała się, zdaniem Jacka Solińskiego, szlachetną wizytówką naszego miasta.

- Mamy cichą nadzieję, że podejmiemy wspólny wysiłek z autorem i wydamy jeszcze trzeci album. Drogi mistrzu, proszę się nie uśmiechać! Drogi Jerzy, proszę traktować to jako wyzwanie! – apelował wydawca, zdając sobie sprawę, iż mogą być kłopoty z namówieniem fotografika do wysiłku porównywalnego z tym, który towarzyszył przygotowaniu do druku poprzednich albumów.

- Jerzy Riegel, któremu należy się szacunek z uwagi na wiek i dorobek, był przez nas dość często ponaglany i jak uczeń w klasie wywoływany do odpowiedzi, że jeszcze coś potrzebujemy. Okazał maksimum pokory i dobrej woli – ujawnił kulisy pracy wydawniczej Jacek Soliński.

Jerzy Riegel nie odczuwał potrzeby zabrania głosu. – Fotografia jest na tyle czytelna, że nic dodać, nic ująć – wyjaśnił krótko i wyczerpująco.

Natomiast Krzysztof Derdowski zapowiedział zwięźle fragmenty prozy, które za chwilę miał odczytać Mieczysław Franaszek. Impulsem dla pisarza były własne przeżycia, ale choć bohaterowie opowieści sycą się wydarzeniami z życia autora, są postaciami fikcyjnymi.

Oto fragment prozy, który wyrósł na przeżyciach autora, a potem zaczął żyć własnym życiem:

?Chce mi się żyć, panie doktorze i umrzeć natychmiast. Jedno i drugie naraz. Bez przerwy. Żyć i umrzeć: zaraz, tu, w tej chwili. Chce mi się pić i nie pić, panie doktorze. Nie po to mnie pan uratował, żebym się teraz uspokoił, prawda? Nie po to mnie pan ratował, żebym był taki, jaki byłem. Pan mnie nie pamięta. Widzę to. Zemdlałem wtedy i przez ponad minutę nie biło mi serce. Przez ponad minutę mnie nie było. Świat bez mnie?… I potem, kiedy już mnie pan uratował, panie doktorze czytałem przez kilka miesięcy Biblię i tych wszystkich świętych, bo pomyślałem, jeśli zostałem cudem ocalony, to powinienem wiedzieć, co i jak jest z tym światem… Kiedy zacząłeś mówić o tych świętych, to poważnie pomyślałam, że powinieneś trafić do wariatkowa, powie mi później, Joanna, kiedy będziemy już się kochali w jej ciasnym łóżku. Ktoś, kto w supermarkecie gada o świętych i Biblii nie jest całkiem normalny, tak pomyślałam… Ale ci święci nic nie wiedzą, panie doktorze i nie są mądrzejsi od tych gamoni, którzy tak jak ja, lubią siąść wieczorem na balkonie i patrzeć w wygwieżdżone niebo. Kiedy to zrozumiałem, panie doktorze, to zacząłem sobie przypominać różne rzeczy. Przypomniałem sobie kolegę z klasy piątej albo szóstej. Wlazł na drzewo stojące obok boiska szkolnego i oganiał się grubym kijem od chcącego go sprowadzić na dół nauczyciela wuefu. Nauczyciel wdrapywał się na drzewo, a chłopak darł się, żeby dał mu spokój i machał tym kijem. Tak, tak panie doktorze, chłopak walczył o wolność. Powinienem być całe życie tak jak on, ale nie byłem, panie doktorze.?

- I niech mi ktoś na tej sali powie, że pan Mieczysław nie ratuje literackich tekstów – oddał hołd interpretatorowi tekstu jego autor.

Wtedy zdziwienie okazał Jacek Soliński. Spodziewał się, że czytane fragmenty prozy związane będą z historią Bydgoszczy i z tego powodu na ścianach galerii znalazły się zdjęcia Jerzego Riegla, który z kronikarską pieczołowitością fotografuje nasze miasto od końca lat 40. – Rok temu, kiedy umawialiśmy się na to spotkanie, Krzysztof zapewniał mnie, że będą fragmenty wygrzebane z archiwów, ze starych gazet, więc starałem się dopasować wystawę – usprawiedliwiał się gospodarz.

Autor też się usprawiedliwił. – Czyniąc tę pochopną obietnicę, opowiadałem Jackowi o moich fascynacjach lekturami przedwojennych i tuż powojennych gazet bydgoskich i regionalnych. One są pełne niezwykłych anegdot, które mi się rozpraszają, Jacku, po różnych opowieściach – wyjaśnił Krzysztof Derdowski i opowiedział, kilka wyczytanych historii.

Pewna mieszkająca na wsi dziewczynka postanowiła sprawdzić jak wygląda wielkie miasto i okazją przyjechała do Bydgoszczy bez wiedzy rodziców. Kiedy zaczęło się zmierzchać, a nie wiedziała jak wrócić do domu, udała się na komisariat i powiedziała, że została porwana przez Żydów, którzy chcieli ją zabić, bo potrzebowali jej krwi, ale cudem im uciekła. Jeden z policjantów okazał się jednak na tyle bystry, by zorientować się, że dziewczynka konfabuluje. Pewną kobietę podejrzewano o uprawianie prostytucji, a okazała się dziewicą. Po wojnie na przełomie lat 40. i 50. często dochodziło do kradzieży. Były one surowo karane. Jeden z dziennikarzy ?Gazety Pomorskiej? ukradł z redakcji ryzę papieru i został ukarany dwoma latami więzienia.

Jacka Solińskiego interesowało, jaki użytek zrobi pisarz z zebranych materiałów archiwalnych. Opowieść o człowieku napadającym w Tesco na lekarza, której fragment, budząc euforię autora, Mieczysław Franaszek przeczytał na wstępie, ma liczyć ok. 80 stron. – Tam będzie sporo dramatycznych wydarzeń. Początek był spokojny. Potem napięcie będzie rosnąć – śmiał się Krzysztof Derdowski.

Druga opowieść będzie utrzymana w spokojniejszym tonie. Ma mówić o uciekaniu przed problemem i przed sobą samym. Autor zamierza wykorzystać zebrane przez siebie informacje na temat bydgoskiego środowiska dziennikarskiego.

Krzysztof Derdowski skomplementował ekspozycję zdjęć Jerzego Riegla: – One znakomicie pochwytują codzienność bydgoską, którą jeszcze pamiętam z lat sześćdziesiątych.

Na pytanie, czy jego ?Opowieści bydgoskie? można nazwać powieściami psychologicznymi, odpowiedział, że każda powieść jest powieścią psychologiczną. – Nie znam dobrej powieści, która nie byłaby związana z opisem naszych konfliktów psychologicznych – stwierdził dwukrotny laureat Strzały Łuczniczki.

Na zakończenie spotkania Krzysztof Derdowski przytoczył notatkę prasową z lat 50.: – Przy wyjeździe z Lasu Gdańskiego dwaj kontrolerzy z komisji cennikowej dostrzegli dojeżdżających na rowerach dwóch przestępców. Przestępcy zawrócili i zaczęli uciekać na rowerach w głąb lasu. Członkowie komisji cennikowej skoczyli na swoje rowery i po godzinnym pościgu w Lesie Gdańskim dopadli przestępców. Nie mogli jednak niczego zrobić, ponieważ konwie z mlekiem zostały przez przestępców po drodze wylane i dowodów przestępstwa nie było.