Ks. Jan Sochoń w ogóle nie wyglądał jak ksiądz, nie miał ani sutanny, ani koloratki. W marynarce i rozpiętej pod szyją koszuli sprawiał wrażenie krewniaka, który wstąpił, gdyż przechodził w pobliżu. Taki dobroduszny wujek, nie stroniący od żartów. Dopiero, gdy wstał i zaczął mówić, mimo świeckiego ubioru, nikt nie miał wątpliwości, że mówi kapłan.

Najpierw jednak tradycyjnie głos zabrał Jacek Soliński i scharakteryzował twórczość przybyłego z Warszawy gościa: – Jest to poezja niezwykłej prostoty, a jednocześnie wysublimowana, głęboka, przynosząca coś w rodzaju duchowej ulgi. Potem został wezwany do wypowiedzenia się Jan Kaja, który wyraził nadzieję, że sygnały z jego obrazów są podobnie odbierane. Przyszło mu to do głowy za sprawą dzwoniącego telefonu komórkowego, gdyż wtedy się okazało, że komórki bydgoskiego malarza i warszawski poety mają ten sam sygnał.

- Jeszcze mi się nie zdarzyło, jak długo żyję, a żyję już lat sześćdziesiąt i nie powiem ile, żebym napisał wiersz w pociągu – wyznał na wstępie ks. Jan Sochoń i odczytał utwór pt. Utrapienie, który stworzył w drodze do Bydgoszczy.

Nie jestem poetą
dumnym z każdego słowa,
nad którym udało się zapanować.
Nie jestem poetą
domagającym się poklasku,
choćby były ku temu powody.
Nie jestem poetą
poranionym każdą chwilą życia
zbolałym z rozkoszy z rozkazu świata.
Nie jestem poetą
wadzącym się z Bogiem,
jak to nieraz bywało i bywa.
Jestem poetą
na swoje własne utrapienie.

Do napisania tego wiersza zainspirował poetę obchodzony 23 kwietnia światowy dzień książki, czyli święto wszystkich pisarzy i poetów.

Wiele razy w piwnicznej salce, którą zajmuje Galeria Autorska, rozlegał się śmiech. Działo się tak z tego powodu, że ton wypowiedzi gościa był odwrotnością patosu i zadęcia. A najczęściej poeta żartował z samego siebie. Jednak gdy Mieczysław Franaszek odczytywał wiersze Jana Sochonia, panowała pełna skupienia cisza. Wtedy ta poezja objawiała swoją siłę. Kryje się ona w ujawnionych w wierszach paradoksach wiary i człowieczeństwa. Zmusza do zastanowienia się nad sobą. Nie bez powodu ks. Sochoń tratuje swoje wiersze jako jedno z narzędzi duszpasterskich. Mieczysław Franaszek odczytywał je z mniejszą niż zazwyczaj ekspresją, jakby wiedział, że zawładną słuchaczem te pozornie proste słowa, nawet jeśli wygłosi je półszeptem.

- Wiersz ma taką moc, i chyba na tym zasadza się jego wartość, że on autora i czytelnika prowadzi przez pewne tajemnice życia i osobistego doświadczenia ? uważa ksiądz-poeta. – Pisze się nade wszystko po to, aby rozmawiać z ludźmi. Jest to rozmowa ludzi poszukujących autentyczności.

Goszczący w Bydgoszczy kapłan przywołał wypowiedź na ten temat ks. Jana Twardowskiego. – Ciągle się dopytywał: Jasiu, czy naprawdę to co robię, to jest dobra poezja? Mówię: Ty się dziadku już nie wygłupiaj, piszesz dobre wiersze. A on znowu, czy to naprawdę dobre. To go pytam: No to po co piszesz? A on: Po to, żeby rozmawiać z ludźmi w taki sposób, który jest nieograniczony różnymi uprzedzeniami.

W trakcie spotkania w Bydgoszczy padło ze strony ks. Jana Sochonia wiele stwierdzeń głębokich, choć często wyrażonych w sposób lekki. Na zakończenie relacji ze spotkania w galerii przy Chocimskiej jedno z nich: – Dobry wiersz tworzy kładkę między Bogiem a człowiekiem.