W dniu 12 listopada 2020 r. miało odbyć się w Galerii Autorskiej spotkanie poetycko-wspomnieniowe zatytułowane „Którzy odeszli”. W zaistniałej sytuacji pandemii zrezygnowaliśmy z przeprowadzenia tego spotkania w tradycyjny sposób z zaproszonymi przyjaciółmi. W ramach odwołanego spotkania publikujemy (w trzech częściach)  materiał poświęcony trzydziestu siedmiu osobom, które pragniemy przypomnieć i uhonorować.

KTÓRZY ODESZLI – wspomnienie, część III

Jan Piechocki (1899–1978), Zdzisław Polsakiewicz (1928–1974), Andrzej Przybielski (1944–2011), Jerzy Puciata (1933–2014), Jerzy Riegel (1931–2019), Leon Romanow (1938–2001), Zofia Rybiańska (1925–2003), Lech Skarżyński (1950–1978), Henryk Słysz (1947–2009), Krzysztof Sochoń (1958–2018), Krzysztof Soliński (1950–2006), Joanna Witt-Jonscher (1900–1982) i Edward Woyniłłowicz (1847–1928).

25 ------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Jan Piechocki (1899–1978) działacz kultury, nauczyciel, publicysta, dziennikarz. W1926 r. uzyskał na Uniwersytecie Poznańskim stopień doktora filozofii. W latach 1930-1931 przebywał jako stypendysta Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego w Szwajcarii i Francji, gdzie był słuchaczem Instytutu Jean-Jacques Rousseau w Genewie oraz wizytował szkoły francuskie w Paryżu i w Normandii. Pracę w szkole łączył z czynną działalnością społeczną. Współpracował z prasą bydgoską i poznańską ("Dziennik Poznański”, „Wici Wielkopolskie”, "Dziennik Bydgoski", Gazeta Bydgoska", "Kurier Bydgoski", "Przegląd Bydgoski"); był też stałym recenzentem teatralnym, systematycznie omawiał w miejscowej prasie nowości wydawnicze. Okupację niemiecką przeżył w Bydgoszczy. Dwukrotnie internowany, szczęśliwie uniknął śmierci. Odmówił podpisania niemieckiej listy narodowej. W latach 1945-19948 prowadził zajęcia z historii literatury i kultury w bydgoskiej Szkole Dramatycznej. Od wiosny 1945 r. współpracował z Towarzystwem Uniwersytetów Robotniczych, w którym kierował Studium Wychowania Estetycznego. Jego pasją była publicystyka. Pisywał do "Arkony",  „Ziemi Pomorskiej” (redaktor kolumny Literatura i Sztuka) i dwutygodnika „Pomorze”. Od 1952 r. objął stanowisko redaktora i kierownika działu kulturalno-oświatowego "Ilustrowanego Kuriera Polskiego". Od 1960  poświęcił się wyłącznie pracy dziennikarskiej. Liczne szkice, felietony i recenzje ogłaszał również na łamach "Gazety Pomorskiej", „Pomorza”, "Tygodnika Demokratycznego", "Kroniki Bydgoskiej". Ogółem napisał kilkaset artykułów oraz pracę popularnonaukową pt. „Jan Kasprowicz”. Zostawił kilka zeszytów pamiętników. W 1959 r. otrzymał nagrodę literacką miasta Bydgoszczy za całokształt twórczości. Gdy przeszedł na emeryturę brał czynny udział w życiu kulturalnym miasta. Pochowano go na cmentarzu Nowofarnym przy ul. Artyleryjskiej w Bydgoszczy.

*     *     *

(…) Napisał setki artykułów, recenzji książek i spektakli teatralnych, wydawnictw regionalnych, wywiadów, felietonów, notatek. Pewno bezwiednie, stał się kronikarzem życia kulturalnego i artystycznego miasta. Udzielał się w Towarzystwie Literackim im. Adama Mickiewicza oraz Towarzystwie Miłośników Języka Polskiego.

(…) Był bardzo pracowity i dobrze zorganizowany. Nie miał wielkich wymagań. Był człowiekiem skromnym. Nie zabiegał o dobra materialne. Cenił wartości duchowe, uniwersalne. Był człowiekiem wierzącym i praktykującym.

     Na moje pytanie, czy nie czuł się samotny, odpowiedział: „Książki to moi przyjaciele”. Jedyny jego serdeczny przyjaciel – Zdzisław Kaczmarek – poniósł śmierć w 1939 roku, gdy jego oddział idący na front został zbombardowany przez Luftwaffe.  Zgromadził sporą bibliotekę. W czasie okupacji, część księgozbioru udało się ukryć na podwórzu w chlewiku właściciela mieszkania, w którym zajmowaliśmy pomieszczenie po nieczynnym sklepie.

     Ojciec był człowiekiem towarzyskim, lubił jednak też samotność i potrafił ją mądrze zagospodarować. Posiadał wiele zainteresowań. Nigdy się nie nudził, nie narzekał. Z trudnych sytuacji zawsze znalazł wyjście.

                                                                                                                            Ewa Piechocka

 

26 --------------------------------------------------------------------------------------------------------

Zdzisław Polsakiewicz (1928–1974) poeta, krytyk literacki, uczestnik Powstania Warszawskiego. W latach 1947-1950 studiował w Akademii Nauk Politycznych, próbując jednocześnie swych sił w dziennikarstwie. Jako poeta zadebiutował w 1951. Pracował w dziale kulturalnym „Gazety Pomorskiej” i dwutygodniku „Fakty i Myśli”, którego był współzałożycielem. Publikował w prasie bydgoskiej i ogólnopolskich pismach literackich recenzje poetyckie i plastyczne, felietony i reportaże o tematyce kulturalnej, wywiady z ludźmi sztuki, szkice literackie o wybitnych twórcach współczesnych, m.in. o Julianie Przybosiu i Zbigniewie Bieńkowskim. Wydał dwa zbiory wierszy: Milczenie i czas (1966) i Na pamięć (1969). Pochowany na cmentarzu Nowofarnym przy ul. Artyleryjskiej w Bydgoszczy.

*     *     *

(…) Ten poeta zapewne nie­świa­do­mie, a więc najlepiej jak można w sztuce postąpić, instynktownie ła­go­dzi sprzecz­no­ści. Jest sen­ty­men­tal­ny i wstydliwy jed­no­cze­śnie. Swoim doznaniom, do­świad­cze­niom uczu­cio­wym nie stawia tamy. Od­wrot­nie, mnoży niuanse, wa­rian­ty, od­cie­nie. Ale w swojej ambicji wy­ra­że­nia wszyst­kie­go siebie po­etę kon­tro­lu­je i sprawdza sobą ob­ser­wa­to­rem, sobą analitykiem. Jego potopy sen­ty­men­tal­ne trzy­ma­ne są w ryzach niemal naukowych dy­ser­ta­cji. Po­ema­ty o miłości sta­ją się trak­ta­ta­mi. Poeta swoją po­ezją bada siebie, od­kry­wa sobie skalę wła­sne­go uczu­cia, jednym słowem poznaje siebie. Dlatego szczerość tej poezji jest jej wa­run­kiem ist­nie­nia. To nie poza, nie gra eks­hi­bi­cjo­ni­stycz­na, lecz wa­ru­nek ab­so­lut­ny, umożliwiający au­to­po­znaw­czą funkcję poezji. (…)

Ta poezja postawiła bardzo po­waż­ny cel przed sztuką poetycką: szcze­rość. Cel poważny i niewymierny jednocześnie. Właściwie sam poeta może być swoim świadkiem i sę­dzią zarazem. (…)

Dzisiaj odczytując całe zamknięte ostatecznie przez śmierć poety dzie­ło poetyckie Polsakiewicza, jeszcze wyraźniej niż przy pierwszej lek­tu­rze widzę wybitność tej ambicji skrom­no­ści. Być absolutnie szcze­rym wobec siebie, wobec swoich doświadczeń uczuciowych, znaj­do­wać dla nich właściwą skalę, by ich ani nie okaleczyć, ani nie za­fał­szo­wać mitem mistyfikacji — toć to cały program, program jednej po­ezji.

                                                                                                                     Zbigniew Bieńkowski

 

27------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Andrzej Przybielski (1944–2011) trębacz jazzowy, związany z polską sceną awangardową i free jazzową. Nagrał ponad 50 płyt. W 1969 został laureatem konkursu Jazz nad Odrą. Współtworzył muzykę dla Teatru Narodowego, Teatru Performer z Zamościa, Sceny Teatru Witkacego w Zakopanem. Współpracował z takimi muzykami, jak: Helmut Nadolski, Jacek Bednarek, Andrzej Kurylewicz, Czesław Niemen, Tomasz Stańko, Stanisław Soyka, Wanda Warska, Ryszard Tymon Tymański, Wojciech Konikiewicz, Józef Skrzek, Karol Szymanowski, Bartłomiej Oleś, Marcin Oleś. Współtwórca i współlider grup Sesja, Big Band Free Cooperation, Asocjacja Andrzeja Przybielskiego, Acoustic Action, Andy Lumpp Trio, Custom Trio. W latach 90. współpracował z muzykami sceny yassowej, m. in. w grupie NRD oraz Trupy. Występował także w Finlandii, Frankfurcie nad Menem, w Paryżu, Dortmundzie i Londynie. Andrzej Przybielski był postacią historyczną polskiej sceny jazzowej, trębaczem, który grał z tyloma muzykami, że nie sposób ich wymienić. Każdy etap jego działalności dokumentowany był nagraniami płytowymi. Pochowany został na cmentarzu przy ul. Wiślanej w Bydgoszczy. [Fot. Kajetan Soliński]

*     *     *

(...) Ktoś kiedyś powiedział do mnie "weteranie", i ja byłem wstrząśnięty. Co?!

Już tak o mnie mówią?! I to ktoś z działaczy kto dla środowiska ma ogromne zasługi. Jesteśmy jakby skazani na nieprzemijającą młodzieńczość.

(...) Cały mój nowoczesny stosunek do muzyki nie jest pozbawiony tradycji, nie jest pozbawiony pewnych istniejących kultur w muzyce często archaizującej, często jakby starej, ale podanej w nowym języku.

Dla mnie pierwszoplanową jest ekspozycja sceniczna, którą podbudowuję muzyką, w której mam swój udział autorski (nie upieram się, że to musi być moja muzyka od początku do końca. Stawiam również na kolegów, jeżeli mają dobre pomysły.). Tak postępując udało mi się nagrać ok. 30 płyt (ok. 50 – przyp. red.). Jeszcze mam pomysły, ale zależy to od towarzyszy podróży. Oni muszą chcieć grać też. A kiedy tego nie ma to egzystencja jest niełatwa.

Kiedy byłem estradowcem, grałem za stawki przeciętne w tamtych czasach (to i tak wtedy były duże pieniądze). Traktowałem to jako praktykę sceniczną, potrzebną każdemu w ogólnym rozwoju. Klasykę lubiłem z racji umiłowania spokoju, umiłowania jakiegoś poziomu życia, które raz po raz odżywa, raz po raz je tracę. Zawsze wracam do najserdeczniejszych dni w moim życiu, a więc do domu, w którym moja obecność nie jest podejrzana.

z Andrzejem Przybielskim rozmawiał Krystian Brodacki, „JAZZ FORUM”3/1990

 

28 ------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Jerzy Puciata (1933–2014) artysta malarz, działacz społeczny. Ukończył studia na Wydziale Sztuk Pięknych UMK w Toruniu. Uprawiał malarstwo. Swoją twórczość prezentował na kilkudziesięciu wystawach indywidualnych oraz zbiorowych w kraju i za granicą. Uczestniczył w wielu plenerach, sympozjach i konferencjach. Jego prace znajdują się w zbiorach krajowych i zagranicznych. Był stypendystą Fundacji Singera „POL-CUL” w Austrii. Za swoją twórczość otrzymał wiele medali, nagród i wyróżnień. Był też działaczem społecznym i animatorem życia kulturalnego. W latach 80. jako prezes Zarządu Głównego ZPAP był członkiem Komitetu Obywatelskiego Solidarność przy Lechu Wałęsie, uczestniczył w obradach Okrągłego Stołu. Za swoją działalność twórczą i społeczną został uhonorowany m.in.: Złotym Krzyżem Zasługi, Złotą Odznaką ZPAP, Odznaką Zasłużony dla Województwa Bydgoskiego, Medalem Prezydenta Bydgoszczy oraz Nagrodą Artystyczną Prezydenta Bydgoszczy za Całokształt Twórczości.

*     *     *

Najlepsze prace w jego dorobku są od razu rozpoznawalne i naznaczone emocjami. Wyrażają je ekspresyjne pociągnięcia pędzla i swobodnie, rzeźbiarsko kształtowana płaszczyzna płótna. Obraz oddziałuje na widza nasyconym kolorem, zróżnicowaną fakturą i walorowymi kontrastami. Zaobserwowany pejzaż, architektura, martwa natura, czy fragment wnętrza, zostają sprowadzone do syntezy kształtu i koloru, zapisanej – wydaje się – w jego artystycznym DNA.

            Budulcem uproszczonej formy w obrazie jest charakterystyczna materia malarska, którą można określić, jako znak rozpoznawczy Jerzego Puciaty. Ma ona w sobie wewnętrzną siłę, stąd wynika jej zmienność, płynność i gęstość. Przypomina nasyconą barwę w przyrodzie, pełnię możliwości głosowych w śpiewie i wartość słowa w poezji. Ta żywa, poddająca się przeobrażeniom, materia jest początkiem wszystkiego. Całkowicie też i ostatecznie wypełnia sobą kadry malarskich przedstawień.

            Można ją porównać do tajemniczego źródła, z którego wywiedzione zostają różne formy istnienia, składające się na bogactwo otaczającego nas świata. Jej struktura zależna jest od tematu oraz barwnej i świetlnej aury. Staje się synonimem piaszczystego brzegu morza, brunatno-czerwonej cegły z okresu późnego średniowiecza, cebulastą, złotą kopułą cerkwi, bukietem ciężkich, jesiennych kwiatów, albo ukształtowanym przez wieki drzewostanem puszczy. Fragmenty z rzeczywistości oraz przestrzeń, ledwie zasugerowana, ale działająca na wyobraźnię widza, w połączeniu z kontrastem i głębią kolorystyki, prowadzą do odczucia wzniosłości w obrazie. Są to więc dzieła z ducha – romantyczne.

Hanna Strychalska

 

29 --------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Jerzy Riegel (1931–2019) fotografik. Z zawodu poligraf. Od 1967 r. członek Związku Polskich Artystów Fotografików. Zajmował się fotografią czarno-białą, a szczególnie techniką fotograficzną – izohelią. Swoje prace prezentował w wielu publikacjach i albumach m.in.  w wydanych przez Galerię Autorską J. Kaji i J. Solińskiego: Bydgoszcz minionego wiekuBydgoszcz Jerzego Riegla i poetów oraz Bydgoszcz zapomniana. Przygotował szereg wystaw indywidualnych i uczestniczył w licznych wystawach zbiorowych w kraju i zagranicą. Prace artysty znajdują się w zbiorach Muzeum Okręgowego w Bydgoszczy, Muzeum Okręgowego w Toruniu, w wielu instytucjach publicznych oraz w zbiorach prywatnych w kraju i za granicą: w Anglii, Austrii, Bułgarii, Francji, Kanadzie, Niemczech, Nowej Zelandii, Szwecji i we Włoszech. Pochowany został na cmentarzu parafialnym pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa na Ludwikowie w Bydgoszczy. [Fot. Jacek Soliński]

*     *     *

Fotografik wyznawał zasadę artystycznej prostoty i zwięzłości. Zabieg ten polega na doborze przystępnych tematów, wystudiowanych kadrach i zrozumiałym przesłaniu. Kształtowana w ten sposób estetyka przyciąga widza. W refleksyjnych kompozycjach artysta szukał wyciszenia. Zdawał się nieustannie powtarzać: otwórzcie się na najprostsze piękno świata, a odkryjecie siebie samych w niezgłębionych pokładach własnej wrażliwości. Motywy zdjęć wprowadzają w stan wytchnienia. Odbiorca dostrzega oczywistości, które na ogół jawią się jako zbyt banalne, by uzmysłowić sobie ich niezwykłość. (...)

Miejskie pejzaże Jerzego Riegla kryją w sobie jakąś stateczność, upływ czasu ma tu inne odniesienie. Głęboki melancholijny ton zdaje się być dominujący. Fotografie mogą działać jak przystanki w wyobraźni. (...)  Uliczne krajobrazy jakby powtórnie zobaczone za pomocą izohelii, stają się miejscami „odtworzonymi z pamięci”. (...) Kolejne doznania mogą już być naszą retrospekcją.(...)

Poetycki klimat prac Jerzego Riegla wprowadza widza w taką właśnie rzeczywistość, wypełnioną równowagą i spokojem, pojawiające się tu wzruszenie budzi pamięć i rozwija poczucie autentycznej obecności opartej na przeżyciu i refleksji. (...)

                                                                                                                                                  Jacek Soliński

 

30 ------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Leon Romanow (1938–2001) artysta malarz. Ukończył w 1958 PLSP w Bydgoszczy. Studiował na Wydziale Sztuk Pięknych UMK w Toruniu w pracowni profesora Stanisława Borysowskiego. Dyplom z zakresu malarstwa uzyskał w 1963 roku. W latach 70. uczestniczył w działaniach polskiej awangardy artystycznej. W 1970 roku utworzył wspólnie z R. Wieteckim i A. Wiśniewskim Niezależną Galerię Nieistniejącą Nie. W 1970 eksponował w Galerii 10 (Warszawa) ciszę wzbogaconą zespołem dźwięków dochodzących z zewnątrz, co było w tym czasie bezprecedensowym wydarzeniem na skalę światową. W 1971 uczestniczył w Zjeździe marzycieli (Elbląg). Po 1972 zarzucił działania konceptualne. W 1981 utworzył i prowadził (do ogłoszenia stanu wojennego) galerię Linia podziału w Bydgoszczy. W latach 80. brał udział w ruchu plastyki niezależnej. W latach 80. i 90. uczestniczył w działaniach Galerii Autorskiej w Bydgoszczy. Autor 30 wystaw indywidualnych i uczestnik wielu wystaw zbiorowych. Był członkiem ZPAP.  Pochowany został na cmentarzu przy ul. Wiślanej w Bydgoszczy.  [Fot. Bogdan Dąbrowski]

*     *     *

 Malowany przez  niego pejzaż stanowi przejaw dys­cy­pli­ny i konsekwencji. Synteza wyznacza skalę rozwiązań formalnych. Dąże­nie do prostoty wyzwolonej ze wszyst­kie­go, co zbęd­ne, jest wy­ra­zem asce­tycz­nej postawy. Kon­se­kwent­nie stosowana własna, ściśle określona, teoria kompozycji po­zwo­li­ła artyście stworzyć oryginalny język wypowiedzi plastycznej. Leon sys­te­ma­tycz­nie rozwijał ele­men­ty obrazu – drogi, którą prze­mie­rzał. Był ni­czym „la­ic­ki mi­styk” sta­ra­ją­cy się zo­bra­zo­wać przej­ście z pro­fa­num do sacrum .(...) W tych kompozycjach można odnaleźć małe fi­lo­zo­ficz­ne trak­ta­ty o naturze wszechrzeczy, o rów­no­wa­dze ist­nie­nia, o dąże­niu do do­sko­na­ło­ści. Prostota środ­ków formalnych pozwala widzieć te ob­ra­zy jak znaki. Oszczędne w wyrazie, operujące czy­tel­ny­mi układami z figur geometrycznych, nie­mal­że otwie­ra­ją się przed wi­dzem. Są jak bramy dzie­lą­ce świat na to, co we­wnętrz­ne i ze­wnętrz­ne, co ma­te­rial­ne i duchowe. Po­wścią­gli­wość uży­tych środ­ków wyrazu niczego nie narzuca, pozwala ra­czej w różnych pla­nach prze­strze­ni obrazu od­na­leźć osobiste doświadczenia. Każdy, kto tu „wej­dzie”, może rozwinąć wła­sny opis świata. Ro­ma­now w swo­ich kom­po­zy­cjach nie opo­wia­dał, ale kon­tem­plo­wał, ogarniał obszar ta­jem­ni­cy, wskazując do niego tylko świe­tli­ste wej­ścia. Dobrze wie­dział, że do nie­wy­obra­żal­ne­go moż­na się zbliżać, wie­lo­krot­nie, ale tylko zbliżać. Nie­skoń­czo­no­ści nie spo­sób po­znać, ogar­nąć, prze­nik­nąć czy przed­sta­wić. Moż­na wska­zać kie­ru­nek, wy­two­rzyć na­strój sku­pie­nia, od­sło­nić szczelinę do światła, ale już nic więcej. (...)

                                                                                                                                           Jacek Soliński

 

31------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Zofia Rybiańska (1925–2003) artystka malarka, pedagog. Ukończyła Wydział Sztuk Pięknych UMK w Toruniu w pracowni prof. St. Borysowskiego i prof. T. Niesiołowskiego. Była członkiem ZPAP. W latach 1960–1981  uczyła w  PLSP w Bydgoszczy malarstwa i rysunku. Autorka 10 wystaw indywidualnych oraz uczestniczka wielu plenerów i wystaw zbiorowych. Laureatka nagród m.in. MKiSz (III stopnia) za pracę pedagogiczną, Zasłużony Działacz Kultury – Odznaka XXX-lecia ZPAP – Bydgoszcz, Złoty Krzyż Zasługi – Zasłużony dla województwa bydgoskiego. Prace  w zbiorach muzeów w Bydgoszczy, Włocławku, Chełmnie oraz w zbiorach prywatnych. [Fot. Zbigniew Lubaczewski]

*     *     *

Zofia Rybiańska była artystką skromną i  ujmującą. Emanowało z niej ciepło, serdeczność  i wrażliwość. Taka była też jej twórczość: spontaniczna i  pełna optymizmu. Koloryzm w tym wydaniu mógł oczarowywać. Impresje na temat światła i natury budziły podziw; trudno było przejść obojętnie obok prac o tak wspaniale wysmakowanej tonacji barwnej. Artystka miała rzadką zdolność szybkiego notowania malarskich wrażeń. Doświadczenia impresjonizmu i postimpresjonizmu były dla Zofii Rybiańskiej  naturalnym środowiskiem, w którym dobrze się czuła i z którego umiejętnie umiała korzystać. Malowane spontanicznie pejzaże i martwe natury dowodzą estetycznego smaku, mają w sobie delikatność, umiar, wyczucie proporcji, harmonię i wdzięk. Używane środki artystyczne sprawiały, że te obrazy zyskały swój indywidualny charakter. Kiedy odwiedziłem  ciężko już chorą malarkę w hospicjum, ku swojemu zdziwieniu, odnalazłem osobę uśmiechniętą, o pogodnej twarzy. To wrażenie było niezwykłe. Dziś wiem, że promieniowała z niej ta sama radość życia, którą pozostawiła w swoich obrazach.

Jacek Soliński

 

32 ------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Lech Skarżyński (1950–1978) artysta rzeźbiarz, taternik. Mieszkał i tworzył w Bydgoszczy. W 1971 r. ukończył II LO. Tworzył głównie w drewnie i gipsie. Do jego najważniejszych rzeźby należą: Tryphid (1975), Narodzimy trębacza (1974), Portret I.O. (1974). Autor kilku wystaw indywidualnych. Zginął śmiercią tragiczną w Tatrach.

*     *     *

Drewno jest sprzymierzeńcem rzeźbiarza. Każdy jego kawałek zawiera w sobie zarys, ba, gotową rzeźbę wystarczy ją tylko zauważyć: zrozumieć jego mowę i rzetelnie tylko iść jej śladem, aby odkryć wewnętrzną tajemnicę drewna, powołać do życia rzeźbę. Drewno nie ukrywa w sobie jednej formy przestrzennej, lecz cały ich szereg, rzeźbiarz winien jedynie dokonać wyboru - zdecydować się na najbardziej doskonalą, czyli tą, którą jest w stanie pojąć, zrozumieć i wyprowadzić dłutem najdoskonalej. W trakcie żmudnych rozmów z drewnem pojmuje się jego istotę coraz głębiej i stopniowo osiąga coraz doskonalsze formy, przestrzenie. Nie, wolno działać przeciw drewnu (nie podążając za jego głosem). bo mści się to w efekcie martwym kształtem, rzeźbą sztuczną, bez "życia", zawierającą wszystko to, co leży poza jej specyficzną naturą. Mowa kamieni jest podobna, każdy materiał wystawia swoje formy istnienia, które uważny "słuchacz" powołuje do życia w rzeźbach.

Wytężony dialog Lecha Skarżyńskiego przerwała tragiczna śmierć 17 marca 1978 roku w wieku 27 lat, pod lawiną w Tatrach. Specyficznie rzeźbiarskie widzenie nakazywało Mu wchodzić głębiej i głębiej w obszary monumentalizmu i liryki - oddane z taką mocą w Jego rzeźbach. Jest coś niewyrażalnie wzruszającego w zespoleniu obu tych pierwiastków w Jego formach monumentalnego liryzmu. Zapraszam w imieniu już nieobecnego Autora do uczestnictwa w Jego rozmowie niestety tak nagle przerwanej, licząc, że wybaczyłby mi te chropawe i niedoskonałe słowa.

Krzysztof Soliński

 

33 ------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Henryk Słysz (1947–2009) poeta. Mieszkał w Gościeradzu. Ukończył Liceum Ogólnokształcące w Koronowie, a następnie studiował fizykę na UMK w Toruniu. Pracował jako rolnik. Poeta. Debiutował w „Kamenie” (1969). Jego utwory były publikowane m.in. w „Literaturze”, „Życiu Literackim”, „Faktach”, „Pomorzu”, „Promocjach Pomorskich”, „Expressie” i „Akancie”. W końcu lat 70. doraźnie brał udział w działaniach artystycznych środowiska młodoliterackiego Bydgoszczy.  Był także współzałożycielem klubu motorowego „Wyczół” w Gościeradzu. Został pochowany na cmentarzu we Wtelnie.

*     *     *

(…) Henryk Słysz czerpie z doświadczeń awangardy, z poetów takich jak Przyboś, Białoszewski czy Milczewski-Bruno. Zwłaszcza ci dwaj ostatni, piewcy Polski podmiejsko-wiejskiej, zdają się patronować poezji gościeradzanina.  Metafory są tu „powykręcane” niekiedy do tego stopnia, że ma się wrażenie, iż warstwa znaczeniowa ustępuje miejsca warstwie obrazowej czy brzmieniowej. Pojawia się również przeciwstawienie zadowolonej z siebie, wypranej z wartości etycznych cywilizacji (…). Gościeradzki poeta do ostatnich utworów pozostaje przede wszystkim piewcą życia – trudnego, gorzkiego, ale przecież też pięknego i niosącego nadzieję. Tę nadzieję wyraża krótkie słowo „jeszcze” powtarzane kilkakrotnie w jednym z wierszy. W tym „jeszcze” jest i nienasycenie, i poczucie kresu. Z czasem ton wierszy Słysza staje się coraz bardziej nostalgiczny, „bluesowy”, zaokienne krajobrazy przenikają się ze wspomnieniami cygańskich taborów (…) Poezja Słysza zasługuje na to, by być odbieraną nie tylko przez pryzmat prywatny, towarzyski. Jest samoistnym zjawiskiem na mapie polskiej literatury. (…). Poeta z Gościeradza konsekwentnie budował swój świat i można powiedzieć, że wyśpiewał swój los do końca. To rzadkie u poetów w ogóle, a właściwe jedynie poetom z „Bożej łaski”.

Jarosław Jakubowski

 

34 ------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Krzysztof Sochoń (1958–2018) poeta. Debiutował w „Zdarzeniach” – Białostockim Informatorze Kulturalnym w latach 80. ubiegłego wieku. Drukował swoje wiersze w „Gościu Niedzielnym”, „Migotaniach”, antologii Powrót aniołów (Warszawa 2000). W 2019 r. ukazał się tom jego wierszy Boski poranek. Interesował się muzyką jazzową i literaturą, uprawiał z pasją wędkarstwo. Przez wiele lat prowadził szkółkę tenisową w Wasilkowie.

*     *     *

Wiersze Krzysztofa Sochonia złożone są ze słów bardzo prawdziwych, mocno wrośniętych w doświadczenie, w przeżycie, w doznanie. To są wiersze ciężkie klęskami i potknięciami człowieka idącego ziemską drogą przez wszystkie pory dnia i roku, ale przecież jest w tych wierszach także jakaś piękna i niezwykła lekkość myśli, i uczucia, jakaś duchowa niezależność, jasność i wolność. Takie wiersze mógł napisać tylko poeta o wielkiej wrażliwości, zwrócony ku sobie, ale i zwrócony ku światu, pochylający się nad rzeczami drobnymi i zarazem śmiało spoglądający na odległe i nieznane horyzonty.  

            W tych wierszach tonacja lirycznego wyznania splata się z tonacją modlitewną. Obydwie jakby dążą do siebie, nakładają na siebie i wzajemnie wzmacniają, tworząc układ drgający mową żywą, pokorną, ale i buntowniczą zarazem. Bo Krzysztof Sochoń jeśli był pokorny to tylko wobec Boskiej wielkości, a jeśli się buntował to tylko przeciwko ludzkim słabościom, które „Boski poranek”, tę jedyną i niepowtarzalną chwilę stworzenia zamieniają na szare ludzkie popołudnia i wieczory. 

Wojciech Kaliszewski

 

35 -----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Krzysztof Soliński (1950–2006) poeta, pisarz, krytyk literacki, animator kultury i wydawca. Autor  tomów wierszy, powieści m.in. Krople (1973), Kałuża w szczękach (1973), Obszar ograniczony (1976), Symbole znaczeń. Wybór zagadnień (1977), Sen pod powieką języka (1978), Oko dnia – – membrana nocy (1978), Poezja konkretna (1979), Jak owad w piasku słów (1980), Komora celna mowy (1980), Tylko (1984), Atebe (1989), Albo (1992), O kilku niewrzoścowych worobowcówkach (2000), Jeżeli (2007), aż po kroki słów (2008). Absolwent bydgoskiej WSP, Uniwersytetu Warszawskiego i UMK w Toruniu. Inicjator innowacyjnych form prezentacji literatury i poezji. W latach 70. zajmował się poezją konkretną i wizualną. W 1975 roku  założył grupę faktu poetyckiego Parkan. W latach 1972–1994 swoje prace prezentował w kraju i za granicą na wystawach poetyckich form wizualnych. Poezję konkretną publikował w wielu almanachach krajowych i zagranicznych. W latach 90. pełnił funkcję redaktora naczelnego Wydawnictwa „Pomorze”. Pochowany został na cmentarzu przy ul. Wiślanej w Bydgoszczy. [Fot. Bogdan Dąbrowski]

*     *     *

(...) Nie sądzę, żeby coś z tego wynikało. Mogło wynikać. W gruncie rzeczy nie mam przecież nic do zrobienia. Bowiem jeśli nic nie zrobię – cóż może się istotnego stać? Jeśli zrobię natomiast – to jakiż sens z tego wyniknie? Najlepiej niczego nie dotykać. Przemykać ostrożnie, niezauważenie. Nigdzie nie być trwale. Nie przebywać dłużej. Z nikim nie być. Nic ponad konieczność. A i tego unikać. Być samemu sobie. Dla siebie. Nigdy bowiem nikt i nic nie będzie bliższe, trwalsze, własne, ponad własną samotność. Nie ma po co ulegać iluzji. Ona jest zawsze. Ona jest dana. I trzeba ją chronić, jak coś naprawdę skończenie własnego, cennego. Z nikim jej nie dzielić. Wobec nikogo jej nie otwierać. Nie otwierać siebie wobec nikogo. Najlepiej nic nie chcieć od innych. Nie skazywać się na kogokolwiek. Unikać czyjejkolwiek obecności. Uczynić jedno – swoje istnienie dla siebie. Nikogo nim nie obciążać. Być konsekwentnie samotnym. Samotność jest bowiem najwyższym i jedynym, najpewniejszym dobrem. Życie samotne jest jedyną pełnią istnienia, wyłączną możliwością korzystania z siebie dla siebie. Uczciwym, rzetelnym, wykorzystaniem w pełni siebie. Tylko nic nie chcąc od innych można mieć wszystko, co najcenniejsze.

Krzysztof Soliński, Jeżeli, Bydgoszcz 2007 (fragmenty)

 

36 -----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Joanna Witt-Jonscher (1900–1982) artystka  malarka. Przed wojną studiowała w klasie fortepianu prof. Z. Drzewieckiego w warszawskim Konserwatorium Muzycznym. W czasie II wojny światowej i po jej zakończeniu zajmowała się wraz z mężem dr. med. J. Jonscherem działalnością charytatywną. Urządzała prywatne koncerty na cele społeczne. Od 1945 r. uczestniczyła aktywnie w życiu społeczno-kulturalnym Bydgoszczy. Pisała krytyki teatralne i recenzje. Organizowała przedstawienia teatralne we własnym mieszkaniu. Przedstawiała programy poetyckie na antenie rozgłośni warszawskiej i bydgoskiej oraz w placówkach kulturalnych Bydgoszczy i Szczecina. Była współorganizatorem Towarzystwa Przyjaciół Sztuki i Teatru Promocji w Bydgoszczy. Pod koniec lat 50. zajęła się malarstwem. Zachęcona opiniami M. Porębskiego, R. Stanisławskiego, A. Szapocznikow i Z. Kałużyńskiego przygotowała swoją pierwszą indywidualną wystawę malarstwa. W 1960 r. została przyjęta do ZPAP. Przygotowała kilkanaście wystaw indywidualnych. Brała udział w wielu plenerach i ekspozycjach poplenerowych. Uczestniczyła w kilkudziesięciu wystawach zbiorowych w kraju i za granicą. W 1980 r. odznaczona została Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Pochowana na cmentarzu ewangelickim przy ulicy Zaświat w Bydgoszczy.

*     *     *

( ... ) Malarstwo Joanny Witt-Jonscher można by – formalnie rzecz biorąc – uznać za naiwne. Nie ma tu akademickiego modelunku, konsekwentnego światłocienia, gamy barwnej opartej na analizie doświadczeń estetycznych któregoś z kierunków XX wieku. Jest natomiast pewna opisowość w traktowaniu postaci i pejzażu: artystka "mówi" o kobietach z wielkimi oczami w ogromnych kapeluszach; o kuszących pończochach dziewczyny z wyzywającymi czerwonymi ustami; o katedrze, rysującej się na tle nieba jak zamek z baśni.

"Uważam - napisała Joanna Witt-Jonscher w krótkim wyznaniu artystycznym - że nie ma literackości w sztuce. To bzdura wymyślona przez krytyków." A jednocześnie sama wciąż wyobraża w swym malarstwie postaci literackie: dziewczynkę z zapałkami Andersena, ciocię Jolę z wiersza Marii Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej, Nanę Zoli, Heddę Gabler Ibsena. Żyje więc w kręgu literatury, żyje poezją, teatrem, obcuje z postaciami stworzonymi przez powieściopisarzy i dramaturgów.

I w pewnym momencie - postaci te tak konkretyzują się w jej wyobraźni, że artystka może stworzyć ich wizerunki. Czy też raczej potrzeba stworzenia wizerunku przekształca się w malowanie. Wtedy rodzą się na nowo: ciocia Jola, Hedda Gaber, Nana. Postaci statyczne, ukazane frontalnie, w centrum obrazu. Jednocześnie mocno zarysowane, a przy tym zawsze jakby owiane mgłą, wyłaniające się z mgły.

Jest coś zjawiskowego w tym malarstwie, w tym właśnie wyłamaniu się obrazu, stawianiu się, dopełnianiu. Dobór pięknych barw, subtelnych linii nie ma w sobie nic ze stylizacji, przeciwnie, zawsze zachowuje świeżość, szczerość elementów. Pozornie - obrazy te są bardzo proste, zawierają niewiele elementów. Dopiero dłuższe obcowanie z nimi pozwala uświadomić patrzącemu, że ten świat malarskiej wyobraźni pozostaje żywy, wciąż zagadkowy.

Andrzej Osęka

 

37------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Edward Woyniłłowicz (1847–1928) pisarz, działacz społeczny. Ze strony matki – potomek Wańkowiczów i Moniuszków, ze strony ojca potomek rodu, którego dokonania Henryk Sienkiewicz wykorzystał w Trylogii. Właściciel majątków Sawicze i Puzów niedaleko  Nieświeża. Prezes Mińskiego Towarzystwa Rolniczego i Koła Polskiego w Radzie Państwa w Rosji.  Założyciel wielu instytucji ważnych dla  rozwoju regionu, hojny darczyńca. Kiedy traktat ryski w 1921 roku sprowadził go do Bydgoszczy, na Kresach zostało największe dzieło jego życia – kościół w Mińsku pw. Św. Św. Symeona i Heleny. W Bydgoszczy napisał książkę Wspomnienia 1847-1928.  Tu był prezesem Związku Polaków z Kresów Wschodnich. W czerwcu 2006 prochy Woyniłłowicza przeniesione zostały z cmentarza Starofarnego do stolicy Białorusi Mińska.  Dwa lata później, w Bydgoszczy w 80. rocznicę jego śmierci otwarto wystawę „Cierń Kresowy”. Zaprezentowano ją w Galerii Autorskiej, kilka metrów od kamienicy przy ul. Cieszkowskiego 9, gdzie w latach dwudziestych  XX w. działała dobrze Woyniłłowiczowi znana Kuchnia Kresowa.  Z inicjatywy archidiecezji mińsko-mohylewskiej powstał pomysł wyniesienia go na ołtarze. Stolica Apostolska wyraziła zgodę na rozpoczęcie procesu beatyfikacji w 2015 wydając tzw. Nihil obstat, po czym 10 kwietnia 2016 w kościele św. Szymona i św. Heleny w Mińsku, uroczystą mszą świętą  sprawowaną przez abp. Tadeusza Kondrusiewicza rozpoczął się ten proces na szczeblu diecezjalnym. Warto dodać, że jest to pierwszy proces beatyfikacyjny w historii Białorusi. Odtąd przysługuje mu tytuł Sługi Bożego.

 

O majątku

Albowiem własność, powstała przez zabiegi, pracę i oszczędność uszlachetnia człowieka, dodaje bodźca osobistej inicjatywie – wówczas gdy własność nabyta przemocą nad cudzą własnością demoralizuje, odbiera chęć do pracy i każe szukać poprawy bytu nie w pracy osobistej, a w pożądaniu cudzego mienia.

 

O pogromie

Ze smutkiem jeszcze konstatować mi wypada, że najgorszymi okazali się ludzie, których nie tylko ojcowie, ale nawet dziadowie  we dworze się porodzili i całe życie spędzili na służbie mojej rodziny, których wnukowie ode mnie pomoc w wychowaniu otrzymywali, o zabezpieczenie losu których, na wypadek mojej śmierci, wciąż przemyśliwałem i którym ufać miałem najzupełniejsze prawo.

 

O emigracji

Emigracja nigdy z korzyścią dla kraju rządzić krajem nie może, bo wynosi z kraju nastroje tylko tej chwili, w której kraj opuszcza, a nie trzyma ręki na pulsie, który w danej chwili bije, według którego orientować się należy.

 

O pamięci

Do młodzieży zwracam się, do tej, co nasze miejsca zajmie. Niech pamięta, jakeśmy pracowali, cośmy przeżyli. Przekazujemy wam, panowie młodzi, zasady honoru, pracy i prawdy, którym służyliśmy.

Edward Woyniłłowicz, Wspomnienia 1847-1928, Wilno 1931