Kilka dni temu przytoczyliśmy opowieść kołobrzeskiego dziennikarza, który obserwował zadymę, jaka miała miejsce w listopadzie minionego roku. Było tak gorąco, że pojawiła się policja. Kłócili się udziałowcy spółki Arka-Mega, którzy przybyli na spotkanie w towarzystwie prywatnych ochroniarzy. Nikt nie mógł nawet przejść obok sali, gdzie trwały przepychanki. A kiedy toczy się walka buldogów pod dywanem, nie widać, które zwierzę jest górą.
Z relacji Piotra Pasikowskiego z portalu informacje.kolobrzeg.pl wynika, że Janusz Stajszczak był usatysfakcjonowany skutkami przesilenia. Tymczasem nadal prezesem spółki Arka-Mega jest Ryszard Kulawiak, który uchodzi za stronnika Mirosława Stajszczaka. Nie wiadomo więc, na czym polega ugoda między braćmi. Jedno jest pewne. Zarząd kołobrzeskiej spółki składa się obecnie z dwóch osób: prezesa Kulawiaka i członka zarządu Jerzego Piskozuba.
Oba nazwiska są dobrze znane w Bydgoszczy. Noszące je osoby od lat pracują w firmach braci Stajszczaków. Ryszard Kulawiak związał się z nimi na początku lat 90., gdy działał w Kongresie Liberalno-Demokratycznym. Natomiast Jerzy Piskozub jest związany ze Stajszczakami rodzinnie. W 1996 roku został przez nich skierowany do hotelu City. Tam znajdowało zarobek wielu członków rodziny. Mógł być od 2002 roku prezesem zarządu kuzyn Wojciech Stajszczak, to mógł się w końcu dochrapać kierowniczej funkcji szwagier Jerzy Piskozub.
Z wpisów do Krajowego Rejestru Sądowego wynika, że w zarządach bądź radach nadzorczych spółek należących do holdingu braci S. jest wiele osób noszących nazwisko Stajszczak. Oprócz Janusza, Mirosława i Wojciecha znajdziemy tam jeszcze Łukasza, Gabrielę, Bożenę, Aleksandrę, a nawet rodową młodzież: 22-letnią Michalinę i dwa lata młodszego Karola. Ci ostatni zostali wykorzystani w walce o wpływy w kołobrzeskiej spółce. W czerwcu 2013 roku wykreślono w KRS członków rady nadzorczej Arki-Megi: Janusza Stajszczaka oraz Monikę Wilgę i wpisano nowych: Mirosława, Wojciecha, Karola i Michalinę Stajszczaków. Sytuacja w tej spółce nie jest jednak stabilna i w grudniu doszło do kolejnych zmian personalnych.
Wiadomo, w rodzinie dochodzi czasem do kłótni i przepychanek. Poza tym nie każdy sprawdza się na swoim stanowisku. W lipcu 2007 roku musiał pakować manatki Jerzy Piskozub. To, że stracił pracę w hotelu City, nie oznacza, że zaczął klepać biedę. Już w październiku został dealerem BMW, objął stanowisko dyrektora zarządzającego. W tej firmie nie zagrzał długo miejsca. Pracował tylko do końca 2008 roku.
Nikt nie zgadnie, gdzie następnie podjął pracę. Jerzy Piskozub znalazł zatrudnienie w Miejskim Ośrodku Kultury w Bydgoszczy! Został zastępcą dyrektora ds. Zespołu Pałacowo-Parkowego w Ostromecku. Wszystkie osoby, z którymi rozmawialiśmy, twierdziły, że za tą nominacją stał ówczesny wiceprezydent miasta odpowiedzialny za kulturę i sport.
Maciej Grześkowiak potwierdza, że przyczynił się do zatrudnienia Piskozuba i wyjaśnia, że zasadniczą rolę odegrało jego doświadczenie hotelarskie. Potrzebny był na gwałt ktoś, kto sensownie zajmie się hotelem i restauracją w pałacu w Ostromecku. Zapytaliśmy Grześkowiaka wprost, czy wiedział, że Piskozub to człowiek Stajszczaków. – On już wtedy nie pracował w hotelu City – odparł były wiceprezydent.
Prawdę mówiąc, dokładnie nie udało się ustalić, jak doszło do przyjęcia Piskozuba do pracy w MOK-u. Czy wyglądało to tak: przyszedł człowiek i oświadczył, iż zerwał ze Stajszczakami i chce pracować teraz w komunalnej firmie. Grześkowiak kategorycznie zaprzeczył i zaczął opowiadać, że Piskozub świetnie sobie radził w City, rozszerzał ofertę, organizował bale, konkursy. Poza tym znakomicie układała się z nim współpraca przy okazji organizacji wielkich imprez sportowych, bo dysponował bazą hotelową na odpowiednim poziomie.
Trochę ta część wyjaśnień wydaje się niejasna. Macieja Grześkowiaka zatrudnił ówczesny prezydent Bydgoszczy w lipcu 2007 roku w charakterze doradcy, a wiceprezydentem odpowiedzialnym m.in. za kulturę i sport został w grudniu 2007 roku. Tymczasem Jerzy Piskozub w lipcu 2007 roku zakończył pracę w hotelu City, a w październiku 2007 roku został dealerem BMW. Z hotelem nie miał już nic wspólnego.
Grześkowiak nie wie, dlaczego Piskozub odszedł z MOK-u, ale był z jego pracy bardzo zadowolony. – Uważam go za jednego z lepszych fachowców w branży hotelarsko-gastronomicznej – stwierdza były wiceprezydent.
Innego zdania na jego temat są pracownicy Zespołu Pałacowo-Parkowego w Ostromecku. Podobno nawet obrusów w restauracji nie było, a pokoje hotelowe nie grzeszyły przesadną czystością. Panuje przekonanie, że Piskozub mógł się nie przykładać, bo miał plecy. Kiedy ówczesna szefowa MOK-u nieśmiało próbowała go zdyscyplinować, do Ostromecka przyjechał natychmiast wiceprezydent Grześkowiak i przeczołgał ją na oczach podwładnych. Dowiedziała się, że ma siedzieć na Batorego i nie wtrącać się do Ostromecka.
Ciekawa rzecz, nikt poza Maciejem Grześkowiakiem nie powiedział dobrego słowa na temat Piskozuba. Za miejskie pieniądze pracował były dealer BMW jeszcze przez rok po wyborach samorządowych. Wprawdzie Grześkowiak twierdzi, że nie zna powodów odejścia Piskozuba z MOK-u , ale nietrudno ich się domyśleć. Piskozub wrócił do łask w rodzinie, o czym świadczy fakt, że został członkiem zarządu spółki Arka – Mega.