Z Marcinem Lewandowskim, pedagogiem, filozofem, kuratorem sądowym, członkiem rady osiedla, ministrantem, członkiem grupy rekonstrukcyjnej i klubu sportowego oraz kandydatem na radnego, rozmawia Ewa Starosta.

- Widuję Pana na spotkaniach w Galerii Autorskiej Jana Kaji i Jacka Solińskiego? Co robi zawodowy kurator sądowy wśród poetów i malarzy?

- To rodzaj odtrutki, złapania oddechu. Poza tym powstaje możliwość  konfrontowania ciemniejszej strony życia z pewną idealnością.  Mogę czerpać z własnych doświadczeń, których stale przybywa,  pozostając otwartym na świat wartości.

- W życiu zawodowym zajmuje się Pan odbieraniem rodzicom dzieci z powodu biedy?

- Nie zdarzyło się, żebym  dostał taką decyzję od sądu, zawsze udawało się inaczej sprawę załatwić. Od dwóch lat prawo nie pozwała odbierać dzieci za tzw. biedę. Trzeba zająć się ustaleniem przyczyn ubóstwa i im przeciwdziałać.

- Poza pracą zawodową ma Pan mnóstwo innych zajęć, na przykład dba Pan o swoją kondycję, uprawiając sport, a konkretnie street workout.

- Proszę nie pytać, ile razy potrafię się podciągnąć na drążku! Zacząłem treningi kilka miesięcy temu i choć sprawiają mi dużą satysfakcję, nie mogę się poszczycić wielkimi osiągnięciami.

 - Dłużej jest Pan ministrantem i posługuje przy Mszy św. w rycie trydenckim, z czego można wnioskować, że jest Pan konserwatystą wiernym tradycji.

- Dość długo bliskie mi były poglądy lewicowe. Zgodnie z powiedzeniem: „Kto nie był socjalistą za młodu, ten nie ma serca, kto jest nim na starość,  ten nie ma rozumu”, uznałem, że z wiekiem trzeba nabrać rozumu.  A stało się to, gdy zobaczyłem, że  w systemie socjalistycznym czy komunistycznym brakuje elementu samoregulacji, więc jest skazany na klęskę. Najpierw uwiódł mnie Rousseau, a potem odkryłem, że to kłamczuszek.

- Teraz jest Pan pod wpływem ks. prałata dr. Romana Kneblewskiego?

- Niewątpliwie po prof. Marianie Grabowskim drugą osobą, która tak mocno wpłynęła na mój sposób myślenia był prałat Roman Kneblewski. Mam widać szczęście do spotykania wielkich person.

-  Ks. Kneblewski jest stale atakowany przez lewicowe media. Zarzuca mu się ksenofobię, szerzenie szowinizmu, „mowę nienawiści”.

- To bardzo krzywdzące opinie. Bydgoskie Sacré-Cœur, gdzie proboszczem jest prałat Kneblewski, to perełka, która jest znana w całej Polsce. Mówili mi, że jej nam zazdroszczą, ludzie pod Krakowem, na Śląsku i w wielu innych miejscach.

- Na pewno łączy Pana z ks. Kneblewskim fascynacja dziejami Polski i historycznymi  osiągnięciami  naszych rodaków, o czym świadczy Pańska przynależność  do stowarzyszeń pielęgnujących polską tradycję. Działa Pan też w grupach rekonstrukcyjnych. W jaką postać historyczną Pan się ostatnio wcielił?

- W inscenizacji „Jak Szwed pod Bydgoszczą wojował” odgrywałem szwedzkiego piechura.

- Skąd wziął Pan strój?

- Kiedyś pożyczałem elementy ubioru i broń od znajomych. Ostatnio się obszyłem i mam własny mundur. Niektórzy grube tysiące już wydali, żeby skompletować stroje i uzbrojenie przydatne w rekonstrukcjach.   

- Urodził się Pan w Bydgoszczy. Do jakich szkół Pan uczęszczał?

- Do Szkoły Podstawowej nr 2 przy Hetmańskiej i Liceum Ekonomicznego przy Gajowej.

- Tam klasa na pewno była babska. To sfeminizowana szkoła.

- Nie było aż tak źle. Ale na takie rzeczy bym nie narzekał (śmiech). Bardzo miło wspominam ten czas.

- Księgowym chciał Pan zostać?

- Nie! Wujek mnie przekonał swoją wizją, że świat się zmienia przez finanse. Na specjalność wybrałem bankowość.

- Dlaczego nie został Pan banksterem?

- W miarę nauki zacząłem tracić serce do wizji wujka (doszedłem do przekonania, że świat trzeba zmieniać od strony antropologicznej), ale tytuł technika ekonomisty zdobyłem. Następnie na UMK w Toruniu studiowałem równocześnie filozofię i pedagogikę, skończyłem też studium doktoranckie z filozofii.

- Jest Pan członkiem rady osiedla, a być może niedługo zasiądzie w sali sesyjnej ratusza. Jak Pan sobie wyobraża pracę radnego?

- Parokrotnie obserwowałem obrady rady miasta. Tematów poruszanych było bardzo wiele i w paru przypadkach, gdybym był na miejscu radnych, głosowałbym inaczej. Na przykład, zbyt łatwo godziliśmy się do tej pory na budowę sklepów wielkopowierzchniowych, które de facto zniszczyły  handel w centrum.

- Mleko jest już wylane. Tego Pan nie zmieni.

- Tego nie, ale trzeba mądrze dysponować środkami wynikającymi ze wzrostu gospodarczego. 

- Ma Pan jakieś pomysły?

- Lepsze rozwiązania komunikacyjne. Uważam za sensowną koncepcję  Stowarzyszenia Rzecznik Pieszych, żeby przy okazji przebudowy trasy W-Z (o ile jest to technicznie możliwe) przedłużyć linię tramwajową dochodzącą teraz do  węzła przy  Rycerskiej aż do Gdańskiej.

- Aktywności Panu odmówić nie można: praca zawodowa, ministrantura, rada osiedla, dwa stowarzyszenia, udział w rekonstrukcjach, treningi. O czymś zapomniałam?

- Od dwóch lat należę do społeczności miłośników strzelectwa czarnoprochowego i gdy mam czas, zabawiam przyjaciół tą szlachetną  rozrywką. Od czasu do czasu zdarza mi się wygłosić krótką prelekcję o tematyce antropologicznej. A jako członek Fundacji PRO - Prawo do życia biorę udział w pikietach antyaborcyjnych.