Z wojewodą Mikołajem Bogdanowiczem na tematy nieurzędowe rozmawia Ewa Starosta.

- Synowie zdradzili już Panu, kim chcą zostać? Chłopcy często marzą, żeby być strażakami, natomiast  rodzice widzą ich raczej w roli wziętych lekarzy czy prawników.

- Młodsi jeszcze nie myślą o odległej przyszłości. Paweł ma siedem i pół roku, a Staś dopiero dwa i pół.  Co do najstarszego, dziewięcioletniego Piotra, to nie chcę popełnić błędu, polegającego na tym, że rodzice zbyt dużo wymagają od swoich dzieci. Nie chciałbym, żeby odczuwał presję z naszej strony.

- A Pan kim chciał zostać w jego wieku?

- Duże wrażenie robili na mnie ludzie biznesu, wcześnie  też zainteresowałem się polityką. Prawdopodobnie z tego powodu, że miałem z nią do czynienia od najmłodszych lat. W domu moich rodziców spotykali się wszyscy lokalni działacze, ludzie z „Solidarności”, Komitetów Obywatelskich, parlamentarzyści. Jako nastolatek byłem świadkiem wielu spotkań i narad.

- W związku z połknięciem bakcyla polityki poszedł Pan na politologię?

- Interesował mnie też biznes, dlatego  wybrałem marketing i zarządzanie. Mimo że mój tata był temu zdecydowanie  przeciwny, nie poszedłem na studia dziennie. To była świadoma decyzja, której nie żałuję, bo przyniosła mi duże korzyści. To, czym zajmowałem się w pracy, było zbieżne z tym, co było tematem zajęć na studiach. Książkowa wiedza szybko się ulatnia, a ja mogłem ją na bieżąco wykorzystywać.

-  Sądziłam, że studiował Pan zaocznie nie po to, żeby łączyć teorię z praktyką, ale żeby zarabiać na utrzymanie własnej rodziny.

- Rodzinę założyłem, gdy miałem 28 lat i mogłem wynająć mieszkanie oraz zapewnić byt żonie i dzieciom.

- Uznał Pan, że już czas i „na rozum” się ożenił?

- Miłość jest silniejsza niż rozum.

- Udało się żonie pogodzić pracę zawodową z wychowywaniem dzieci?

- Za pół roku kończy się jej bezpłatny urlop przysługujący mamom nowonarodzonych dzieci i żona wraca do pracy.

- Pan zaczął pracować po zakończeniu szkoły średniej. Kilka  razy zmieniał Pan posadę.

- W wieku 22 lat postanowiłem „pójść w świat”,  wystartowałem  w konkursie na stanowisko, o które ubiegało się 40 kandydatów i wygrałem.

- Gdzie?

- W dużej korporacji.

- W korpo Pan pracował! Długo Pan wytrzymał?

- Niedługo.

-  Następnie w  wieku 25 lat został Pan dyrektorem, po przekształceniu firmy jej prezesem, w wieku 30 lat wiceburmistrzem Kruszwicy, a w wieku 34 lat wojewodą kujawsko-pomorskim. Dynamiczna kariera zawodowa. Ma Pan czas na odpoczynek?

- Relaksuję umysł przy czytaniu książek. Mam tylko problem ze znalezieniem wolnej chwili, żeby zacząć. Ale jak już zacznę i książka mnie wciągnie, to  dla mnie i wielka przyjemność, i duży odpoczynek.

- Przy jakiej książce Pan teraz relaksuje umysł?

- Kończę „Dziennik 1920 roku” prof. Kazimierza Sokołowskiego.

- Beletrystyki Pan nie czyta? Jest Pan z pokolenia, które nie czytało lektur, tylko oglądało ich ekranizacje.

- Zdecydowanie wolę czytanie. Nie lubię tylko zbyt długich opisów. Natrafiłem na nie, czytając na przykład „Imię Róży” Umberto Eco.

- Podobno jest Pan zapalonym wędkarzem.

- Kiedy się ma trójkę dzieci, to nie jest takie proste. Nie mogę przecież powiedzieć: „a teraz idę na ryby” i zniknąć na kilka godzin. Najczęściej wyruszam nad wodę o czwartej rano, kiedy wszyscy w domu jeszcze śpią. Czasami chodzę na ryby z dziećmi, ale one są jeszcze za małe i to nie jest to. Mam jednak nadzieję, że kiedyś będzie to dla nich „to”.

- Złowił Pan taaaką rybę?

- Nie uczestniczę w takiej rywalizacji. Najważniejsze są  dla mnie: spokój, tafla wody, przyroda i całkowita cisza.

- Złowioną rybę wrzuca Pan z powrotem do wody?

- Robię zdjęcie i wrzucam do wody. Nie łowię ryb na patelnię.

- Jest Pan wegetarianinem?

- Nie jestem.

- A jaką kuchnię Pan preferuje?

- Najbardziej mi smakują tradycyjne potrawy, które moja mama przygotowuje, zwłaszcza superpomidorówka, najlepsza na świecie. Moją wielką słabością są słodycze i z tym walczyć nie potrafię.

- Brzucha jeszcze nie widać, chociaż prowadzi Pan siedzący tryb życia. Albo siedzi Pan za biurkiem, albo na naradach, albo przy komputerze, albo nad książką, albo w samochodzie, albo nad wodą z wędką.

- Nie siedzę nad brzegiem!  Wypływam łódką na jezioro i rzucam blachę. Trochę się więc ruszam.

- I to tłumaczy brak brzucha.

Fot. Jacek Nowacki