Kiedy zmarł w 1976 roku nie było mnie  nawet w planach, ale gdy 20 lat później pojawiłam się na świecie, od razu wiedziałam, że jestem prawnuczką legendarnego trenera.

Miał czworo dzieci, moim dziadkiem był syn Feliksa Stamma - Ryszard, nauczyciel wf-u w IV LO. Gdy miałam 13 lat, zmarł mój dziadek - najcenniejsze źródło informacji. Jak większość dzieci w tym wieku, nie byłam zbytnio zainteresowana historiami rodzinnymi. Wystarczał mi fakt, że wiedziałam kim był "Papa" i dlaczego dla starszego pokolenia był tak ważny. Teraz dałabym wiele, aby posłuchać jak dziadek o nim opowiada. Postanowiłam więc, podzielić się wspomnieniami i historiami, które znalazłam w wielu wywiadach oraz przemyśleniami, które naszły mnie podczas tej podróży w przeszłość.

Jestem urodzoną bydgoszczanką, ponieważ  mój pradziadek  w 1945 roku zamieszkał z żoną Ireną i dziećmi w Bydgoszczy. W naszym mieście mieszkał w latach 1945-1958 w kamienicy przy ul. Jasnej 23/6. "Przeprowadziliśmy się tu dzięki naszej mamie, która nie była za tym, abyśmy zamieszkali w Warszawie. Ojciec natomiast bardzo dobrze znał ówczesnego prezesa pomorskiego związku bokserskiego, Ludwika Krupę, i ten namówił go na przeprowadzkę do Bydgoszczy" - wspominał mój dziadek w wywiadzie poprzedzającym odsłonięcie tablicy upamiętniającej miejsce, gdzie mieszkali. Z mojej perspektywy 11 listopada kojarzy mi się nie tylko ze Świętem Niepodległości, ale także wspomnieniami związanymi z przeprowadzką. Dziadek zwykł opowiadać i podkreślać, że dzień przyjazdu do Bydgoszczy był mroźny i bardzo śnieżny. Pod opiekę pradziadkowi oddano wtedy zawodników klubu ZWM „Zryw”, a po dwóch miesiącach zajął się szkoleniem drużyny KS „Zjednoczenie”, z której to w krótkim czasie uczynił czołowy zespół bokserski w kraju.

"Powiedz, że jesteś prawnuczką Stamma" - słyszę to do dzisiaj od mojej babci, za każdym  razem, kiedy mam  kogoś poznać. Kiedyś tego nie lubiłam i przewracałam oczami. Jednak od  jakiegoś czasu poczułam "misję" uświadamiania mojego pokolenia, kim był Feliks Stamm. Najczęściej przywołuję mojego pradziadka w chwilach dyskusji o tym, że najpierw trzeba samemu coś umieć, żeby uczyć innych. Wtedy odpowiadam: "sprawdź sobie, kto to Feliks Stamm, wtedy przekonasz się, że nie masz racji". Mnie najbardziej fascynuje, inspiruje i imponuje właśnie ten fakt. Nie rozgrywając wielu walk, można zapisać się w historii jako wybitny trener, sekundant  i strateg. Liczby są nieubłagane. Sam rozegrał  zaledwie 13 oficjalnych walk (11 zwycięstw, 1 remis, 1 porażka).  Od 1936 do 1968 stał w narożniku jako sekundant na ponad 130 starciach międzynarodowych. Siedmiokrotnie uczestniczył w igrzyskach olimpijskich w Berlinie, Helsinkach, Londynie, Melbourne, Rzymie, Tokio i Meksyku. 14-krotnie prowadził Polskę w turniejach o mistrzostwo Europy. Przy jego wsparciu medale z największych światowych imprez przywozili m. in. Jerzy Kulej, Kazimierz Paździor, Tadeusz Walasek, Leszek Drogosz czy Jerzy Adamski -  reprezentant bydgoskich klubów bokserskich.

Przez lata był sekundantem największych odkryć w boksie narodowym. Stworzył tym samym erę tzw. polskiej szkoły boksu, w czasie której Polska zaczęła sięgać po najwyższe laury. W 2001 roku w miesięczniku "Bokser" Kazimierz Paździor - mistrz Europy i triumfator olimpijski tak wspominał swojego trenera: "Jesienią 1959 roku znaleźliśmy się w Szkocji, bo w owym czasie mecze z bokserami brytyjskimi były w modzie i doprawdy tam, czy w Polsce były ciekawymi widowiskami. Podczas spotkania przed meczem miejscowi Polacy ostrzegali nas: Feliks Stamm jak to On, spojrzał spod swoich krzaczastych brwi i spokojnie powiedział: Ależ mi się to podobało! Okazało się, że chociaż musieli to nie wygrali. Polska drużyna zeszła z ringu zwycięsko". 

Zdjęcie z Archiwum Magdaleny Bossak

Sam Papa mówił: "Bokser, który umie na ringu myśleć, zdoła pokonać dużo silniejszego przeciwnika". Z taką myślą z narożnika  kierował każdą walką, udowadniając że niemożliwe czasem staje się możliwe. Kiedy znalazłam te wspomnienia i myśli przewodnie pradziadka, kierujące do sukcesu, uderzyło mnie jak bardzo podobne mam nastawienie, trenując nieco inną dziedzinę, mianowicie taniec towarzyski. Mimo że obie dyscypliny są bardzo od siebie odległe, nie zmienia to faktu, że żyłka do sportu przeszła z pradziadka i dziadka prosto na mnie. Przede wszystkim myślę, że to co odziedziczyłam po Papie to podejście psychiczne do sportu. Pradziadek rozumiał i to było jego kluczem, że nie liczą się wyłącznie predyspozycje fizyczne, ważniejsza jest głowa i właściwe nastawienie. W tym momencie obojętnie czy to boks czy taniec, tajemnica osiągnięcia sukcesu w sporcie leży właśnie w sile charakteru.

W moim odczuciu w rodzinie Papa wspominany jest bardzo podniośle. Przede wszystkim przywoływany bywa jako trener.  Jednak pamięta się go również z bardziej przyziemnych rzeczy. Uwielbiał słodycze, szczególnie czekoladę. Kochał konie i skoki przez przeszkody. Był instruktorem narciarstwa. Czytał mnóstwo książek i z zapałem rozwiązywał krzyżówki i układał pasjanse. Jest mi ciężko opowiadać o osobie, której nigdy nie poznałam. Jednak łatwo jest mi odpowiedzieć na pytanie, jak czuję się jako prawnuczka legendy?  Przede wszystkim jestem zaszczycona, że u mnie w rodzinie jest ktoś tak znany. Nie ukrywam, że za każdym razem, gdy widzę w krzyżówce hasło związane z Papą, czuję satysfakcję i dumę. Jestem równie zaszczycona, że jestem wnuczką dziadka Rysia, który myślę, że przez ten krótki czas znalazł sposób, żeby zainteresować mnie boksem i uważam, że zrobił to najlepiej jak tylko było można. Oprócz opowiadań, które chcąc nie chcąc małemu dziecku szybko wypadają z głowy, postawił na praktykę. Dzięki niemu wiem, jak trzymać gardę, rozróżniam ciosy proste od sierpowych, obejrzałam niejedną walkę, a przede wszystkim zaraziłam się miłością do sportu.

Nie chcę wypowiadać się o Papie w imieniu całej rodziny. Jednak sądzę, że dla każdego jest on ważną osobą i jeszcze długo będzie w pamięci następnych pokoleń. Dla mnie pradziadek jest przede wszystkim wzorem w duchowym podejściu do sportu "Każdy młody człowiek uprawiający boks, powinien sobie uświadomić i przyswoić, że ta dyscyplina sportu jest wielką szkołą charakteru. Kształtuje silną wolę, bojowość, uczy samoobrony, wyrabia odwagę, zmusza do szybkich decyzji. Dąży do wychowania ludzi o silnych charakterach, stalowych nerwach i  mocnych mięśniach" - mówił. Sama trenując staram się przekładać słowa pradziadka na czyny reprezentując moją dyscyplinę. Moja pamięć zarówno o pradziadku jak i dziadku demonstrowana jest w działaniu. Pewnie pokazuje moje umiejętności, które osiągnęłam dzięki ciężkiej pracy, ale również dzięki duchowi walki, który zapisał się w genach. Piszę te słowa ze wzruszeniem, ponieważ jestem pewna, że oboje widząc moje sukcesy jaki i porażki byliby dumni, że jestem sportowcem, a przede wszystkim, że robię to, co kocham.

Zdjęcie z Archiwum Magdaleny Bossak