W dwóch ważnych ośrodkach naszego regionu może być różnie. We Włocławku koalicja PO-SLD trzeszczy, a w naszym mieście nie wszyscy radni SLD popierają bezwzględnie pomysły prezydenta z PO.
W „czerwonym” Włocławku doszło w tej kadencji samorządu do wydarzenia niebywałego. Po wyborach komunalnych w 2014 roku rządy w mieście objął prezydent z PO wspierany przez radnych PO-PiS. Mówiono o tym sojuszu „księżycowa koalicja”. Niewiele osób wierzyło, że przetrwa kadencję. I miało rację. Koalicję PO-PiS zastąpiła w styczniu 2017 roku koalicja PO-SLD.
Po pół roku pojawiły się pierwsze rysy, a w miniony poniedziałek duża wyrwa. Podczas pierwszej powakacyjnej sesji został odwołany z funkcji przewodniczącego rady miasta Krzysztof Kukucki, który jest nie tylko przewodniczącym klubu radnych SLD, ale także szefem struktur miejskich SLD we Włocławku. Zobaczymy, jakie będą następstwa tego ciosu w plecy, ale nie ulega wątpliwości, że sytuacja jest rozwojowa i wszystko może się zdarzyć.
W poprzedniej kadencji niespełna pół roku przed wyborami samorządowymi bydgoska Platforma Obywatelska zerwała koalicję z SLD. Wiele jednak wskazywało na to, że był to rozwód pozorowany. Jan Szopiński stracił wprawdzie stanowisko wiceprezydenta, ale innym osobom związanym z SLD nie zrobiono krzywdy. Chodziło przede wszystkim o to, żeby przypodobać się wyborcom, którzy uważali koalicję PO-SLD za niedopuszczalną.
Czy będzie powtórka z rozrywki? Teraz sytuacja jest poważniejsza. Rzecz idzie o być albo nie być SLD. W trakcie wyborów samorządowych w 2014 roku partia miała jeszcze swoją reprezentację parlamentarną. Natomiast w wyborach 2015 roku nie zdobyła już żadnych mandatów, ani poselskich, ani senatorskich, a obecne sondaże wskazują, że poparcie dla niej oscyluje na granicy progu wyborczego.
Wybory komunalne są dla SLD szansą na przedłużenie żywota. Pieniądze z Brukseli na utrzymanie biur europosłów skończą się najprawdopodobniej po wyborach w 2019 roku, a wtedy SLD w Bydgoszczy straci podstawy swej egzystencji. Pozostaje pytanie, czy bydgoszczanie będą poważnie traktować partię, którą kieruje Ireneusz Nitkiewicz.
Kilka lat temu Sojusz Lewicy Demokratycznej organizował w Bydgoszczy konferencje programowe. Teraz radny Nitkiewicz zajmuje się akcją sadzenia drzew po urodzeniu dziecka albo przemawia gościnnie na wiecach KOD-u. W kwestiach programowych (wysokość czynszów i podatków), związanych z obroną interesów mieszkańców, aktywni są radni Prawa i Sprawiedliwości. SLD jest grzecznym koalicjantem. Czasami wyłamują się podczas głosowania jedynie najbardziej doświadczeni radni lewicy: Jan Szopiński i Kazimierz Drozd.
Czy na mocy porozumienia nad głowami między Olszewskim a Zemkem bydgoski SLD nadal będzie wspierał prezydenta Rafała Bruskiego? A może znowu dojdzie do taktycznego rozwodu kilka miesięcy przed wyborami?