Nasz papież

Kościół w Polsce po 1945 roku widział swój ratunek w utrzymaniu polskości i wiary katolickiej, a naród widział swój ratunek w Kościele. Być katolikiem znaczyło wtedy być w opozycji, być Polakiem. Stąd pochodzi siła polskiego Kościoła, umocniona – o dziwo! - czasem stalinizmu i komunizmu w Polsce, gdzie chodzenie do kościoła było też manifestowaniem opozycji, niezgody, protestu. Kościół prześladowano na różne sposoby, często metodami tajnymi, przez prowokacje, szantaże, zakazy, kary. To prześladowanie nie miało takiej skali jak w Rosji sowieckiej czy Czechosłowacji lub Bułgarii, było raczej formą nieustannych nacisków, spychania Kościoła do zakrystii, trzymania go z daleka od życia społecznego, nie mówiąc o politycznym. Ale nie udało się. Polacy nie opuścili swoich pasterzy ani Chrystusa. Nawet ci pomalowani na czerwono po cichu czuli moralną więź z Kościołem. Nie udało się też oderwać młodzieży od duchowieństwa. W kręgach władzy liczono na to, że stare babcie dewotki wymrą, a młodzież odsunie się od religii i  kościoły będą puste. Kościół przedstawiano jako wsteczny relikt feudalizmu. Nic z tego.

Na tym tle trzeba widzieć to, co czuliśmy, kiedy Polak został papieżem. Naszym papieżem. To wielkie wyróżnienie dla narodu polskiego, bo głową  chrześcijaństwa, następcą św. Piotra, został Polak. Już niebawem miało się okazać, że ten człowiek posłany został do heroicznej pracy, do objawiania na nowo miłości Bożej całemu światu, a także do zmian politycznych i ustrojowych w tej części Europy, gdzie panowały komunistyczne dyktatury. Oczywiście, sytuacja dojrzała do takich zmian od wewnątrz, jak dojrzewa zboże do żniwa, więc on słowem prawdy i mocą ducha porwał naród polski do moralnej walki ze zniewoleniem i kłamstwem;  powstała w 1980 roku “Solidarność”, masowy ruch protestu. Bez papieża to byłoby w tym czasie niemożliwe. Nikt się nie spodziewał, że kolejne lata przyniosą upadek komunizmu w Polsce, zburzenie Muru Berlińskiego i przemiany w samej Rosji.  Ale zaczęło się w Polsce i skończyło zwycięstwem wolności.

Okropnie przeżywaliśmy zamach na jego życie. Płakaliśmy. Byliśmy przy nim w Rzymie, słuchaliśmy wiadomości z kliniki o stanie jego zdrowia. Nie mogliśmy zrozumieć celu i sensu tego czynu. Domyślaliśmy się, kto za tym się kryje. Prawdziwi sprawcy posłużyli się dla zmylenia śladów tureckim faszystą, psychopatycznym płatnym mordercą. Papież wyszedł z tego cało, ale ten strzał był przyczyną licznych konsekwencji zdrowotnych. Heroiczna praca apostolska Jana Pawła II i jego głębokie poczucie odpowiedzialności za swą misję także rujnowały jego zdrowie, które papież oddał Bogu, jako narzędzie Jego woli.

Dochodziły nas słuchy o coraz gorszym stanie zdrowia papieża. Widzieliśmy drżenie rąk, jedna ręka wyglądała jak częściowo sparaliżowana. Parkinson? Zmieniała się twarz, mówił  z trudem z powodu porażenia mięśni. W takim stanie i w wieku 82 lat papież pojechał do Toronto na światowe spotkanie z młodzieżą, a zaraz potem do Meksyku, wreszcie w sierpniu 2002 przyjechał po raz dziewiąty do Polski. Pojawiły się głosy na Zachodzie, że być może papież zrezygnuje z powodu stanu zdrowia i pozostanie w Polsce. Nie rozumieją go. On miałby zrezygnować? Nie chodzi o stanowisko, chodzi o misję, o wytrwanie do końca, jak na polu bitwy albo na krzyżu. Gniewnie odparł w Rzymie, komentując takie pogłoski wobec swoich współpracowników:  czy Chrystus zszedł z krzyża z powodu cierpienia i bólu ? On też nie zejdzie. Traktuje swą starość i dolegliwości jak krzyż. Ustąpi w dniu śmierci, zakończenia misji. Świat fałszywie interpretuje religijny sens tego uporu. Traktuje go jak polityka. Papież zaś jest sprawny intelektualnie, słyszeliśmy to w Polsce. Płakaliśmy na widok  cierpienia i udręk jego cielesności, ale to właśnie zbliża nas do niego jeszcze bardziej, tak jak widok umęczonego i ukrzyżowanego Chrystusa. Na krakowskie Błonia przybyło ponad 2 mln ludzi, mówiło się nawet o 2 mln 200 tys. pielgrzymów. Europa zachodnia patrzy na to ze zdumieniem, różnie to tłumaczy. Zagraniczni dziennikarze, na ogół nastawieni na powierzchowny wymiar zdarzenia, dopiero w Polsce odkrywają religijność i pełne kościoły modlących się ludzi.

Ludzie byli szczęśliwi, że mogą go dotknąć, zobaczyć z bliska, choć przez moment, płakali, kiedy on na nich spojrzał swoim wzrokiem pełnym dobroci i cierpienia, dotykali jego sutanny jak szat Chrystusa lub św. Piotra. To nie histeria, dewocja, to miłość biegnąca do niego i od niego. Takie chwile zmieniają niekiedy ludzkie życie. Tutaj w Polsce dzieje się naprawdę coś wielkiego i papież to potwierdził podczas konsekracji bazyliki Miłosierdzia Bożego  w Łagiewnikach. Tutaj przenosi się – jeszcze niezauważalnie, ale już w drodze  – punkt ciężkości światowego chrześcijaństwa przyszłości.

Zdumiewające jest to, że Papież nie mówi czegoś, czego byśmy nie wiedzieli, ale on to tak mówi, z takim przejęciem i mocą miłości, że przejmuje nas tym do głębi, porusza tak mocno, że mimo woli ciekną łzy i zaciskają się od  wzruszenia gardła. To jest ten fenomen papieża Polaka. To nic, że schorowany mówi do nas niewyraźnie, z wysiłkiem, aby jasno artykułować słowa. On w ogóle nie musiałby do nas mówić, tylko patrzeć, mówić ręką lub wyrazem twarzy. My go rozumiemy przez miłość, bez słów. Czujemy, że nas ogarnia swoim sercem, nie musi patrzeć nam prosto w oczy. On szanuje każdego człowieka, a szczególnie poruszają jego sercem biedni, poniżeni, skrzywdzeni. Chce stanął wśród nich i tak ich wywyższyć, swą obecnością i miłością. Zaiste, to właśnie jest miłość miłosierna, boska. Papież cały jest przejęty Ewangelią, a także odpowiedzialnością za jej głoszenie. Przypomina herosa, tytana, który zawraca oszalałe, płynące bez celu  i zdziczałe rzeki naszych czasów do ich czystych, pierwotnych  traktów. To, że papież jest Polakiem jest dla nas powodem do dumy, ale to, że jest takim człowiekiem, jest powodem miłości, jaką się go otacza nie tylko w Polsce, lecz wszędzie tam, gdzie ludzie są zdolni do miłosierdzia i mają w sobie ducha Ewangelii. Zadufany i zapatrzony w siebie bogaty Zachód stał się obojętny religijnie, nawet wrogi religii i moralności, podtrzymuje tylko tę tradycję chrześcijańską, na której zarabiają koncerny i handel, odbierając jej religijny sens. Religię zastąpiła gospodarka i banki.  Przyjdzie czas, że stanie się on za tą zniewagę ruiną  i głosem własnego nieszczęścia.

Polacy nie lubią intelektualizować religii. Teologia nie ma na nas wpływu, choć ma swoje miejsce, a niektórzy teologowie, jak ks. profesor Tischner, stają się pozytywnymi bohaterami mediów i autorami czytanych książek. Dla Polaków liczy się autorytet moralny w praktyce, on decyduje, czy ktoś jest akceptowany sercem, czy nie. Każdy, kto temu nie podoła, albo się sprzeniewierzy, był, jest i będzie odrzucany. Przekonał się o tym niejeden symbol “Solidarności" po 1989 roku, kiedy został duchowo odrzucony. Odszedł od nas wielki papież i wielki skromny pokorny człowiek, o którym mówiono od razu, w różnych kręgach duchownych i świeckich, także na placach i ulicach w dniu uroczystości pogrzebowej w Rzymie: „Sancto subito!” (Natychmiast święty!). Po kościelnych procedurach został wkrótce obwołany przez swego następcę (Benedykt XVI) błogosławionym, a niedługo potem Świętym Janem Pawłem II.

Wiesław Trzeciakowski