Poniżej publikujemy relację młodej bydgoszczanki z działań, które podjęła po bezprawnym jej zdaniem odholowaniu używanego przez nią firmowego samochodu z ul. Mostowej.
Czy bydgoskie urzędy sprzyjają przedsiębiorcom?
Czytając to pytanie, aż się w duchu śmieję. Chociaż to raczej śmiech przez łzy.
Proszę wyobrazić sobie sytuację – młody przedsiębiorca wkłada wszystkie swoje siły i finanse, żeby rozkręcić biznes. Urzędy zdecydowanie mu w tym nie pomagają. Mogłyby chociaż nie przeszkadzać…
Samochód trafia na lawetę
W miniony poniedziałek, 25 czerwca, po przyjściu do pracy dostałam SMS-a od świadka zdarzenia, który poinformował mnie, że mój firmowy samochód został bezprawnie i w sposób nieprawidłowy odholowany przez Straż Miejską. Po rozmowie telefonicznej (Bogu dzięki, że w tym Państwie istnieją jeszcze dobrzy ludzie!) dowiedziałam się, że samochód, z automatyczną skrzynią biegów, który powinien być holowany na kółkach, z uniesionym przodem, był holowany za wahacz, na siłę, a po wciągnięciu na lawetę prostowany linami. Pan widząc tę sytuację podszedł do straży i firmy holującej, aby zwrócić im uwagę. Nietrudno się domyśleć, z jaką reakcją się spotkał.
Ale to dopiero początek mojej „przygody” z naszymi bydgoskimi urzędami.
Przed okienkiem w siedzibie Straży Miejskiej
Co zrobiłam dalej? Oczywiście pojechałam do siedziby Straży Miejskiej, aby dowiedzieć się, co się stało z moim samochodem. Na wstępie „miły” Pan zapytał, czy ja byłam kierowcą w chwili parkowania samochodu – zgodnie z prawdą potwierdziłam. Pan zażądał dokumentów - dowodu osobistego, prawo jazdy i dowodu rejestracyjnego samochodu. I co dalej? Pan zamknął przede mną okienko i zaczął wypisywać jakieś kartki. I tak sobie stoję i czekam…. I czekam.
Po jakichś 15 minutach zapukałam w szybkę, żeby zapytać się, ile to jeszcze może potrwać, ponieważ jestem umówiona na spotkanie i nie wiem, czy mam je przełożyć. Pan nie wie, „postara się jak najszybciej”. W końcu doczekałam tej chwili, kiedy to Pan wyłonił się zza szyby i wręczył mi… mandat.
Ale chwila, przecież zaparkowałam w sposób prawidłowy i właśnie to przyszłam wyjaśniać. Odmówiłam przyjęcia mandatu i poprosiłam o rozmowę z kimś, kto wytłumaczy mi NA JAKIEJ PODSTAWIE mój samochód został odholowany.
Pan z okienka (nadal mając przed sobą moje dokumenty) spisywał moje dane osobowe i zadał mi pytanie o wykonywany zawód i dochód. Zdziwiło mnie to pytanie, więc spojrzałam na „formularz”, który wypełniał. „Formularz”, ponieważ Pan informacje o moim dochodzie zapisywał na kawałku kartki.
Zawsze wydawało mi się, że służby mundurowe mają obowiązek poinformować petenta o tym, w jakim celu pobierają od niego dane osobowe, ale może jeszcze niewiele wiem o życiu…
Kolega pana z okienka
Pan, nie umiejąc odpowiedzieć na żadne moje pytanie, „przekazał sprawę” swojemu koledze. Złożyłam więc wyjaśnienia, objaśniłam całą sytuacje – wytłumaczyłam, że zaparkowałam samochód na „zatoczce” parkingowej, którą wyznaczają przerywane linie i znak parkingu - w moim mniemaniu znak zakazu parkowania, który znajduję się na początku ulicy Mostowej, nie dotyczy MIEJSC PARKINGOWYCH. Zapytałam więc Pana strażnika, w którym miejscu jego zdaniem przestaje obowiązywać znak zakazu parkowania, na który powołali się Panowie, którzy zadecydowali o odholowaniu mojego samochodu. Pan w zasadzie nie wie, nie w jego kompetencjach leży odpowiedź na to pytanie.
Płacz i płać?
Pytam więc, co mogę w tej sytuacji zrobić. Mogę odebrać samochód. Pan, w dobrej wierze, radzi, abym zrobiła to jak najszybciej, ponieważ każda doba parkingowa kosztuje.
Płacz i płać? To chyba właśnie tak funkcjonuje. Pytam więc funkcjonariusza, co dalej zrobić – skoro muszę odebrać samochód, a uważam, że holowanie było bezprawne.
Pan nie wie… Ponieważ samochód odholowała prywatna firma. Podobno Urząd Miasta zleca holowanie prywatnej firmie, a zyskiem dzielą się między sobą.
Do kogo więc zwrócić się o zwrot kosztów bezprawnego holowania? Chyba do Pana Prezydenta. A do kogo zwrócić się z ewentualnymi uszkodzeniami spowodowanymi nieprofesjonalnym holowaniem? Można zwrócić się do sądu i cywilnie pozywać firmę, z którą kontrakt podpisał Urząd Miasta. Brzmi kuriozalnie? Też tak myślałam, ale karuzela paranoi dopiero się zaczęła.
Szukanie kompetentnej osoby
Poprosiłam Pana funkcjonariusza o rozmowę z kimś kompetentnym, kto będzie mi w stanie udzielić jakichkolwiek rzetelnych informacji, ponieważ informację, które otrzymuję teraz, są totalnie rozbieżne. Poprosiłam także o rozmowę z funkcjonariuszami, którzy zadecydowali o odholowaniu, mojego auta bądź z ich przełożonym – liczyłam na to, że ktoś mi WRESZCIE wytłumaczy, na jakiej podstawie samochód został odholowany. Niestety, nikogo takiego nie ma, mogę się umówić na spotkanie z komendantem. Dobrze, zapisałam się na godzinę 10. Jak się później okazało, w chwili rozmowy z funkcjonariuszami na miejscu był i komendant, i aspirant zajmujący się takimi sprawami. Widocznie Panowie strażnicy z dyżurki uznali, że są wystarczająco kompetentni. Ale o tym później.
Na parkingu na Przemysłowej
Co zrobiłam dalej? Wzięłam protokół uprawniający mnie do odbioru samochodu z parkingu firmy Auto Hol Jodko z ulicy Przemysłowej 34 w Bydgoszczy. Pojechałam pod wskazany adres, gdzie owszem znajduje się wiele firm, ale nigdzie nie widać firmy Auto Hol Jodko. Zapytałam więc mieszkańców okolicznych mieszkań – nie kojarzyli takiej firmy. Zapytałam więc, czy kojarzą parking, na który odholowywane są samochody. Tu bez problemu wskazali miejsce. Podjeżdżam i ku mojej radości stoi mój samochód. Uff…. Ale chwila – dlaczego nigdzie nie ma oznaczenia Auto Hol Jodko. Jedyna tabliczka, którą zauważyłam, informowała o tym, że teren należy do firmy Uni-tech Józef Sarnecki.
Sytuacja absurdalna, no ALE PRZECIEŻ to Straż Miejska wydała mi świstek, że mam z tego adresu odebrać auto. Wchodzę więc do „kontenera” z napisem ochrona. Naprawdę nie sądziłam, że pod takim „standardem” może podpisywać się Prezydent Miasta…. Budka brudna, zapach odrażający, na ścianie kalendarz z rozebranymi kobietami… Trudno młodej kobiecie czuć się w takich warunkach komfortowo. W tym momencie cieszyłam się z tego, że nie przyjechałam tam sama, a w towarzystwie taty.
Obejrzałam samochód z zewnątrz, poprosiłam o kluczyki, aby odpalić silnik. Miałam bowiem uzasadnione obawy, że silnik i/lub skrzynia biegów mogła zostać uszkodzona poprzez nieprawidłowe holowanie. Zapytałam Pana „ochroniarza”, który w imieniu Urzędu Miasta (lub może w imieniu firmy Jodko?) wydaje pojazdy, czy podpiszemy jakiś protokół odbioru lub dostanę jakieś pokwitowanie. Absolutnie nie – tzn. ja muszę podpisać Panu protokół odbioru, ale ja nie dostanę nic. Trochę mnie to zaniepokoiło.
Bardziej jednak zaniepokoiła mnie reakcja Pana „ochroniarza”. Poprosiłam więc, aby chociaż się wylegitymował – żebym chociaż wiedziała, komu mam zapłacić te nieszczęsne 500 zł. Pan zaczął krzyczeć, że wymyślam i że albo płacę, albo mamy wyjść. Na apel mojego taty o zachowanie spokoju wykrzyczał, że albo płacimy, albo mamy się wynosić. Tego to się nie spodziewałam… Wyszłam z „kontenera” i w akcie bezradności zadzwoniłam po Policję. Pan w tym czasie zadzwonił „po swoich” (jak się okazało po swoich kolegów z firmy ochroniarskiej) i wykrzyczał nam, że mamy wyjść za bramę.
Dopiero będąc za bramą zorientowałam się, że kluczyki od mojego samochodu zostały w środku.
Policjantka rozmawia z ochroniarzem
Słyszałam wcześniej o takich sytuacjach, ale w życiu nie spodziewałam się, że coś takiego spotka mnie… I to jeszcze za przyzwoleniem Straży Miejskiej i Urzędu Miasta?
Policja przyjechała, powiedziała, że nie może wpływać na procedury prywatnych firm, więc nie może zmusić Pana do podpisania protokołu. I że sprawę powinnam wyjaśnić ze Strażą Miejską. Szkoda tylko, że tam odesłali mnie na Policję.
Patrol powiedział jednak, że postara się chociaż porozmawiać z Panem „ochroniarzem” na spokojnie. Pani Policjantka po rozmowie z wybuchowym Panem z budki poinformowała mnie, że wyda mi on paragon (z którym ewentualnie będę mogła udać się do Urzędu Miasta, aby poprosić o fakturę). Zapewniła mnie także, że w razie gdyby się okazało po wyjeździe z parkingu, że samochód jest uszkodzony, mogę się zgłosić na komisariat i złożyć zawiadomienie. Trochę mnie to uspokoiło, poszłam więc zapłacić. Jak się okazało, Pan nie wyda mi paragonu, ponieważ nie posiada kasy fiskalnej. Jedyny „dokument” jaki otrzymałam to pokwitowanie płatności kartą.
Dziwi mnie to niezmiernie, ponieważ zawsze wydawało mi się, że paragon trzeba wydawać po dokonaniu transakcji (nie bądź łoś, weź paragon?).
Nie miałam już siły, zapłaciłam i wróciłam do firmy, chcąc rozpocząć dzień pracy. Moja przygoda ze Strażą Miejską trwała od godziny 8:30 do godziny 16:30.
Rozmowa z komendantem
Następnego dnia na godzinę 10:00 byłam umówiona na spotkanie z Komendantem Straży Miejskiej w Bydgoszczy. Nie ukrywam, że dużo od tego spotkania oczekiwałam. Oczekiwałam, że w końcu dostanę jasne informacje na temat całej sytuacji, liczyłam także na to, że uda mi się rozwiązać całą sprawę polubownie. Bardzo się myliłam…
Zjawiłam się o godzinie 10 w umówionym miejscu. Ten sam Pan, z którym rozmawiałam dzień wcześniej, powiedział, żebym usiadła i poczekała. Uzbrojona w cierpliwość czekałam 20 minut, aż przyszedł Pan odpowiedzialny za składanie skarg (jak się później okazało jedyny, który wykazuje minimum chęci, aby sprawę rozwiązać). Powiedziałam, że jestem umówiona z Komendantem. Okazało się jednak, że nikt nie poinformował Komendanta o moim przyjściu.
Po stanowczej prośbie, o godzinie 10:30 zostałam zaproszona do gabinetu Komendanta. I szczerze? Jeszcze nigdy nikt nie był w stosunku do mnie tak niemiły, nieuprzejmy i opryskliwy. Nigdy nie spodziewałabym się, że jakikolwiek urzędnik (zwłaszcza na takim stanowisku!) może tak potraktować petenta. Jak się okazało, Komendant nie był w minimalnym stopniu chętny, aby sprawę rozwiązać – nie poprosił nawet o przekazanie dokumentacji. Jedyne co uzyskałam to informację, że mogę złożyć skargę na działanie Straży Miejskiej, którą rozpatrywać będzie komendant Straży Miejskiej, który jeszcze chwilę temu unosił na mnie głos, lekceważąco patrzył w ekran telefonu komórkowego podczas rozmowy ze mną, a moje prośby o interwencję kwitował prześmiewczym tonem odpowiedzi.
Ciężko być w takich momentach spokojnym. Na samym początku byłam rozgoryczona, w moim mniemaniu bezprawnym odholowaniem auta - nawet jeżeli strażnicy mieli wątpliwości, czy samochód nie był zaparkowany poprawnie, to gdzie zasada rozstrzygania sytuacji spornych na rzecz obywatela? Nie wiem, czy traktować to jako prywatną niechęć strażnika do mojej osoby czy firmy, jako nadgorliwość czy jako chęć zasilenia budżetu miasta poprzez, nawet nieuzasadnione, odholowanie? Nie wiem, jak mam to interpretować – samochód nie stał na zakazie, nie stał w przejeździe, nikomu nie zagrażał i nikomu nie przeszkadzał…
Pan Komendant z uśmieszkiem na ustach stwierdził, że widać, że jestem rozgoryczona.
Jak nie być rozgoryczonym?
Pytam więc, jak mam nie być? Jestem młodym przedsiębiorcą, który pracuje po 12 godzin dziennie i płaci, w moim mniemaniu, kolosalne podatki, aby utrzymywać urzędy, których pracownicy traktują go później w tak lekceważący i karygodny sposób?
Kto teraz zwróci mi pieniądze za holowanie, za uszkodzony samochód, za dwa dni wyjęte z życia zawodowego? Kto zwróci mi nadzieję, że prowadzenie firmy w tym mieście ma jakikolwiek sens, skoro Straż Miejska odholowuje mój samochód wedle swojego „widzimisię”, a funkcjonariusze publiczni traktują mnie w tak lekceważący sposób?
Sytuacja jest dla mnie tak absurdalna, ale jestem w tym momencie całkiem bezradna. Proszę więc o pomoc media.
Karolina Stelter
(śródtytuły pochodzą od redakcji)
Sprawą naturalnie się zajmiemy.