Ksiądz Franciszek Kamecki 3 października skończył osiemdziesiąt lat. Z tej okazji grono wspólnych przyjaciół wypowiedziało się na temat Szanownego Jubilata.

 

 (Lenka Kuhar-Daňhelova, Piotr Wiktor Lorkowski, Peter Kuhar, Marek Kazimierz Siwiec)

 

 

Usiądź bliżej

 
Zacznijmy jednym z najmądrzejszych opowiadań poetyckich dzisiejszego jubilata:
Trzy drzewa
Pan Bóg dał mi tylko trzy drzewa do podlewania i wiadro z wodą, która wystarczy na te trzy.
Dlaczego diabeł przynosi czwarte, piąte i szóste drzewko?

Bo chce abym podlewał sześć drzewek, chociaż wody mam zaledwie na trzy.

O poezji Franciszka Kameckiego zdecydowałem się powiedzieć w krótkim słowie, pomny, że przy uroczystej okazji długie roztrząsania, stałyby w sprzeczności z przesłaniem tej przypowiastki ostrzegającej przed działaniem tyleż ambitnym co duchowo mało roztropnym. Ale kiedy ponad trzydzieści lat temu w nowskim liceum usłyszałem po raz pierwszy nazwisko dzisiejszego jubilata, ani przeczuwałem, że kiedyś zdarzy mi się redagować jego książki. Bardzo często mówi się o redagowaniu jako o przygodzie. Lecz w przypadku wierszy i moich ulubionych opowiadań poetyckich księdza Kameckiego redagowanie było czymś więcej niż przygodą. Okazało się lekcją wymagającą otwartości na doświadczenie i na wyobraźnię poety z Doliny Dolnej Wisły, którą wprowadził do literatury, podobnie jak miasteczko Gniew, gdzie ongiś posługiwał. Jego liryczne „ja” lubi się sytuować „na tyłach świata”, czyli Tam, gdzie pędraki, zielsko i cisza (by posłużyć się tytułem jednego z tomików), co bynajmniej nie oznacza dobrowolnego zmarginalizowania, ani tym bardziej – ucieczki od świata; raczej osiedlenie się w miejscu, skąd tenże świat widać od podszewki. Zresztą od początku poznawał go także od strony idei religijnych, artystycznych, które, zwłaszcza u początków twórczości recypował bardzo żywo. Przypomnijmy, że jego debiutancki zbiór z roku 1974 nosił tytuł Parabole Syzyfa i daje się zauważyć w nim ślad egzystencjalizmu w jego camusowskiej odmianie. W tamtej epoce z myślą egzystencjalistyczną równie odważnie konfrontował się tylko Józef Tischner. To oczywiście jedynie część bogatego spektrum kulturowych odniesień, na które w dziele Franciszka Kameckiego natrafiamy. Tej rozległości redaktor jego książek i czytelnik w ogóle musi być świadom.  Z czasem poeta kultury stał się także poetą międzyludzkiego doświadczenia, szczególnie wtedy, gdy przypatruje się ludzkim biedom, trudnościom i radościom istnienia  oraz zwyczajnemu człowieczemu pięknu. 

                                          Ks. Franciszek Kamecki i Piotr W Lorkowski, fot. Jacek Soliński


                Zapytajmy, już na sam koniec: jak poezja Franciszka Kameckiego rozumie posłannictwo kapłana? Najprościej znowu odpowiedzieć tytułem jego książki – kapłan to u niego Brat opuszczonych , który towarzysząc innym w ich cierpieniu, ukazywać radość Bożej obecności. Bowiem jego twórczość znakomicie koresponduje z przekonaniem innego poety, bardziej znanego jako papież, że człowiek jest drogą Kościoła. Zatem warto wciąż warto odpowiadać na zachętę wpisaną w tytuł jeszcze jednej jego książki: Usiądź bliżej. Z autorem, z poezją, która nam wskazuje właściwe drzewka do podlewania, z jej autorem chcemy wrażliwie i serdecznie przestawać po najdłuższe lata. 

Piotr Wiktor Lorkowski 

 

[wystąpienie na jubileuszu 80. urodzin ks. Franciszka Kameckiego, 03.10.2020]

 

Światło, które zapalasz…

Jakieś szesnaście lat temu, przyjęłam zaproszenie na jeden z festiwali literackich, co zasadniczo wpłynęło na moje życie. Wystawność, wielkoduszność i zapał organizatorów festiwalu zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że był to jeden z moich pierwszych festiwali, w których brałam czynny udział. Wszystko było nowe, niepowszednie, więc miało dla mnie mocny emocjonalny ładunek i żaden z festiwali, które w kolejnych latach odwiedziłam, nie mógł go przebić. Z jedynym wyjątkiem,  tego słoweńskiego kilka lat później, na którym poznałam swojego przyszłego męża Petera. Jednak w obu przypadkach,  ta wielka zmiana moich życiowych rozstrzygnięć  jest  związana z tym wspaniałym festiwalem Poboczy.

Ów festiwal, odbywający się w Więcborku, stał u początku mojej drogi tłumaczki i redaktorki literackiej, a właściwie ją zainicjował. Dał również impuls do zorganizowania podobnego festiwalu  w Berounie. Właśnie dzięki temu polskiemu festiwalowi i czasopismu „Pobocza”,  współpracy z redaktorami i tłumaczami, kilka lat później wyjechałam na swój drugi decydujący festiwal w Velenje w Słowenii.

Nie mogę zapomnieć czasu naszej ścisłej współpracy, ogromu radości i zadowolenia z wyników, jakie udało się nam osiągnąć, bezinteresowności i wyjątkowości, z którą podchodziliśmy do naszego projektu. To wszystko pomnażało energię, którą w nim lokowaliśmy. Byliśmy świadomi, że uczestniczymy w czymś, co ma głęboki sens,  a ponadto wypełnia nas zadowoleniem i radością tworzenia.

To wszystko działo się stopniowo w ciągu kilku lat; ale już na pierwszym festiwalu „Poboczy” spotkałam niezwykłego człowieka i poetę Franciszka Kameckiego. Proszę polskich kolegów o wybaczenie, że nie piszę księdza – dla mnie bowiem Franek był i jest przede wszystkim człowiekiem i poetą. Jego stan duchowny roztaczał aurę lekkiej egzotyki – w kraju przesiąkniętym ateizmem, jakim są Czechy, nie było to zwyczajne, że księża funkcjonowali w społeczeństwie w taki naturalny sposób; pisali i publikowali poezję,  na dodatek uznawaną w krytyce literackiej jako równoprawny nurt, określany poezją kapłańską -  to są rzeczy, które wykraczają poza naszą czeską normalność.

Kilkakrotnie byłam świadkiem głębokiego współczucia i dobroci Franciszka wobec kolegów. Czasami chodziło o dość zabawne historie, w których Franek neutralizował trudne sytuacje, ale w niektórych przypadkach, ratował konkretnych ludzi. Starał się uchronić ich przed decydującym poślizgnięciem, prowadzącym do upadku moralnego. A jeśli tak się stało, że ktoś nie potrafił uniknąć potknięć i słabości, to Franek pochylał się nad jego sytuacją i nie osądzał tego człowieka.

Dokładnie pamiętam chwilę, od której datuje się mój podziw dla Franka i zaczyna nasza przyjaźń. Było to w szkole podczas biesiady ze studentami, na początku której Franciszek tak półszeptem mruczał; aż wreszcie nie wytrzymał i buchnął gromkim sprzeciwem wobec moderatora, który nie potrafił opanować swojego olśnienia poezją i czuł potrzebę barwnego opisania swoich przeżyć. Franek przywrócił debacie właściwy sens i sprowadził spotkanie z „nieba na ziemię”. Wszyscy studenci od razu się ożywili i zapragnęli wspólnej rozmowy, gdzie trzeba się powstrzymać od egoizmu i otworzyć na innych uczestników debaty. Rozpoczęła się prawdziwa rozmowa  na ciężkie egzystencjalne tematy, które prowokują do zadawania trudnych pytań pozostających często bez odpowiedzi. Czas, który mieliśmy dla siebie, był  zbyt krótki, więc kontynuowaliśmy  rozmowę na korytarzu, na ulicy i w końcu,  w cukierni, dokąd zaprosił nas Franek, żeby uczcić udaną debatę.

Po tym wydarzeniu,  podczas podróży powrotnej do domu, długo rozmyślałam,  trwając w niezwykłej aurze tej dyskusji. Potem,  przez wiele dni i  nocy czytałam wiersze Franka i intensywnie poznawałam ich głębię, a kiedy zaczęłam je  tłumaczyć, ożywały jak podczas pamiętnej rozmowy, którą kontynuuję do dziś, chociaż nie spotykamy się tak często, jakbym sobie tego życzyła.

                           Praga, ks. Franciszek Kamecki, Jan Kaja, Andrzej Kamecki i Lenka Kuhar-Daňhelova

Wynikiem naszych rozmów i lektury wierszy był tomik Nářekkněze, który został opublikowany w moim tłumaczeniu w 2007 r. Franek przyjechał na jego promocję do Pragi. Tomik był dwujęzyczny, więc tak samo można było go prezentować w Polsce. Franciszek w ciągu lat zdobył w Czechach wielu czytelników i wielbicieli. Najprawdopodobniej nigdy się z nim nie spotkają, ale najważniejsze, że robią co można: rozpowszechniają jego dzieło za pośrednictwem radiowych relacji, cytując w swojej własnej twórczości i zainteresowując nią innych ludzi.

 

Franku,

dziękuję Ci za azyl, który dałeś mi na swojej parafii. On pomógł mi uporządkować myśli, spotkać się z Twoimi cennymi przyjaciółmi, poznawać Cię poprzez kazania i na nieformalnych spotkaniach z mieszkańcami parafii. 

Dziękuję Ci za tego nieszczęśliwego alkoholika, którego pomimo protestów Twojej gospodyni Pani Małgosi, obdarowałeś ostatnimi banknotami, czym sprawiłeś mu jedyną radość, jaką mógł w swoim życiu doświadczyć.

Dziękuję Ci za wszystkich autorów, na których zwróciłeś moją uwagę, za ich książki, które do mnie wysyłałeś, gdy okazywało się, że nie mam szans ich zdobyć. Jedną z nich była antologia Słowa na pustyni, którą kupiłeś w antykwariacie żebym mogła ją poznać. 

Dziękuję Ci za to, że byłeś moim przewodnikiem po pradolinie Wisły i jej mieszkańcach. Podczas tłumaczenia Twojego tomiku słyszałam szum wikliny na brzegu rzeki, chlupot jej fal, widziałam ze wzgórza czerwony kościół  tonący w zieleni i mam nadzieję, że to ciche życie ocalało też w tłumaczonych wierszach.

I jeszcze dziękuję Ci za to, że mi pokazałeś, że i ksiądz może być człowiekiem pełnym wątpliwości i pytań, na które wcale nie musi znaleźć odpowiedzi. 

Życzę Ci, żeby światło, które zapalasz, rozprzestrzeniało się dalej. I wierzę, że zawsze tak będzie.

Lenka Kuhar-Daňhelova

 

Drogi, dobrotliwy Franek, Wisła i Lenka, moja żona

Franciszek Kamecki jest jedynym poetą i jednocześnie duchownym, którego poprosiłem o błogosławieństwo dla mojej żony Lenki i dla mnie. Było to w 2017 roku, kiedy odwiedził nas w Berounie, już po raz drugi – jako gość festiwalu "Europejscy poeci na żywo". Podczas tych lat spotkaliśmy się kilkakrotnie jeszcze w kilku innych miejscach. Połączyła nas Lenka, która przetłumaczyła na język czeski tomik Franka Skarga księdza. Przedtem miałem okazję zapoznać się z jego poezją i osobiście dwukrotnie spotkać na festiwalu "Pobocza" w Więcborku. Potem Franciszek zaprosił nas na swoje probostwo w Grucznie. Ta miejscowość leży niedaleko rzeki Wisły. Nigdy wcześniej nie widziałem tak potężnej rzeki, nie słyszałem takiego boskiego szumu wody, która spokojnie, ale niewiarygodnie szybko płynęła przed nami. Nigdy przedtem nie spotkałem duchownego z takim podejściem do swojego posłannictwa, tak pełnego człowieczeństwa i zrozumienia dla drugiego, jak Franek.

W Słowenii, skąd pochodzę, poznałem wielu dobrych i poczciwych duchownych, jednak nie mogą się z nim równać. To, że Franek jest też poetą, nie wydawało mi się aż tak wyjątkowe lub nadzwyczajne do chwili, gdy zacząłem czytać i tłumaczyć jego wiersze na język słoweński. W moim kraju jesteśmy przyzwyczajeni, że duchowny często jest też literatem - było tak od stuleci i dzieje się tak samo dziś. Słoweńską literaturę, też tę świecką, stworzyło właśnie duchowieństwo, które było prawie jedyną i największą grupą, która miała potrzebne wykształcenie.

Praga, ks. Franciszek  Kamecki, Jacek Soliński, Jan Kaja, Lenka Kuhar-Daňhelova, Paweł Szydeł i  Peter Kuhar

Pamiętam, jak Lenka w wodzie,  przy wysepce Wisły znalazła piękny płaski kamień, który wzięliśmy ze sobą do domu w Czechach. Tam, nad Wisłą miałem nagłe uczucie, że Franek jest żywą metaforą rzeki, samotnej, jak ten kamień Lenki, wygładzony przez prąd wody – podobnie Franciszka wyszlifowało życie, uformowało w nim unikatową duchowość, płynącą jak rzeka, czasami łagodnie a czasami burzliwie. Stąd może jego nieustanne dopytywanie siebie o rzeczy ważne i ta postawa z pewnością odróżnia go od innych poetów.

Przytoczę tu trzy krótkie, ale bardzo ważne wersy:

chwiejnym krokiem
idziemy ku zbawieniu
coraz mniej pewni siebie

Fragment tego wiersza pochodzi z tomiku Skarga księdza. Jest to wyjątkowo wyraziście refleksyjna liryka, poezja komunikatywna, za pomocą której poeta daje wyjątkowy i osobisty pogląd na dylematy istnienia, niedomagania i małości w obliczu Boga, czasami nawet zwątpienia szczerze wierzącego człowieka.

Franku, teraz rozumiem, dlaczego tak wielu ludzi Cię szanuje. Przyjmij proszę, nasz głęboki szacunek. Często o Tobie myślimy, żyjącym tam w polskiej dali nad szeroką i prędką Wisłą. Do Ciebie Franku, nasz drogi przyjacielu i stróżu, wołamy: Vivat, crescat, floreat! Še dolgo let!

                                                                                                                      Peter Kuhar
                                                                                              przekład Lenka Kuhar-Daňhelova

 

Dary czyli zamyślenia o poezji księdza poety z Gruczna

W poezji ks. Franciszka Kameckiego istotne jest otwarcie na ludzi, ich utrapienia, dramaty, pokrzepienia, na toczące się życie, kulturę. Znaczącą jakością jego wierszy jest empatia i uważność wobec różnych postaci istnienia.

            Poeta nie chowa się przed trudami i brudami, które niesie życie. Jest w tym dystans do samego siebie, do własnej ważności i pokora, wręcz franciszkańska. W postawie podmiotu tych wierszy ujawnia się zmysł wnikliwej obserwacji, prostota, bez uproszczeń, i bezpośredniość. Także wyrazistość stanów emocjonalnych, nawet ludyczność.

            Bogate jest odniesienie do tradycji. Poeta zwłaszcza odnajduje się pomiędzy dwoma Franciszkami, Franciszkiem Villonem i św. Franciszkiem z Asyżu.

            Odniesienie do Villona, o czym pisałem wcześniej, reprezentuje chłonięcie życia, podejmowanie ryzyka i trudów, zanurzenie się w zwykłości, także ludyczność.

            Wspomnę tylko, że znakomity Monolog Franciszka Villona był dla mnie zaskakującym zaproszeniem do świata poetyckiego ks. Franciszka. Tym bardziej, że jako młody chłopak poznałem twórczość Villona, a kiedy przygotowywałem wypowiedź na Jubileusz ks. Franciszka w 2016 roku i mnie wiersz ludyczny się napisał.

            Natomiast odniesienie do Biedaczyny z Asyżu, rycerza, poety, mistyka, tego, który odnowił ducha chrześcijaństwa po wyniszczających wojnach religijnych, ujawnia, z dużą energią poetycką,  aprobatę dla istnienia, radość afirmacji bycia, więź braterską z ludźmi, i szerzej, z żywymi istotami i siłami natury. Klimaty, jakże współczesne.

                          Galeria Autorska, ks. Franciszek Kamecki i Mieczysław Franaszek fot.  Jacek Nowacki

            Na jeszcze jedno istotne odniesienie i patronat chciałbym wskazać. To postać Syzyfa, którego Albert Camus w słynnym eseju Mit Syzyfa nazwał „proletariuszem bogów”. Syzyf dla poety, jak przypuszczam, jest patronem trudnej, nawet niepojętej, radości dźwigania brzemienia – dodałbym – dwóch powołań, poetyckiego i kapłańskiego. Trudnej radości podejmowania twórczego zadania i przemierzania twórczej drogi. Paradoksalnej radości poety w obliczu wszelkich wyzwań i zagrożeń bycia.    

            W poezji ks. Franciszka ważną rolę pełni rozpiętość poetyckich wglądów pomiędzy sacrum i profanum. Wszak nie dostrzegam tu szczególnej fascynacji świętością, czy nawet swoistego zachłyśnięcia się świętością. Zastanawiam się, czy należałoby oczekiwać tego w postawie i twórczości księdza? A może poeta prowadzi nas do tego celu inna drogą? Wydaje mi się, że ta twórczość, w której tyle jest zainteresowania ciężarami, trudami życia zwykłych ludzi, niesie rzadkie dary – właśnie empatię i uważność. Stad istotne stają się tu gołębie. Być może symbol łaski.            

Drogi Franku,
długich lat życia i twórczych uniesień!
 
Najserdeczniej,
Marek Kazimierz Siwiec
 

                                                               Ks. Franciszek Kamecki, fot. Jacek Nowacki